Fikcjo! Miłości moja! Ty jesteś jak zdrowie!

Spread the love

Ze smutkiem od dłuższego czasu stwierdzam, że coraz mniej mamy zgody na tworzenie fikcji. Tyczy to zarówno literatury, ale o wiele bardziej jeszcze filmów. Po awanturze o „Idę”, która osadzona w latach 50-tych jest tak naprawdę epicką opowieścią o sile prawdziwej wiary, której nie jest w stanie zachwiać nawet zmierzenie się z trudną prawdą o własnej rodzinie, podobne ataki na fikcyjne dzieła czerpiące z historii nasiliły się. Wcześniej bywało, że atakowano film „Czterej pancerni i pies” i oskarżano o zakłamywanie historii zapominając, że był to serial przygodowy. O to samo oskarżano „Stawkę większa niż życie” – jeden z najlepszych w historii Telewizji Polskiej seriali sensacyjnych. Czy ktokolwiek z tych twórców mówił, że to filmy historyczne, a co gorsza dokumentalne? Nawet nie były przedstawiane jako filmy rozliczeniowe, od których można i trzeba więcej wymagać. To była tylko literacka fikcja przeniesiona na ekrany. Zaś to, że czerpano w nich z historii nie zmienia faktu, że autorzy nigdy nie mówili, że są to filmy biograficzne czy historyczne. Te naprawdę rządzą się innymi prawami. Największe dzieła literatury polskiej też nie są dziełami dokumentalnymi – „Dziady” Adama Mickiewicza, „Trylogia” Henryka Sienkiewicza czy „Lalka” Bolesława Prusa. Choć każde z nich było inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Nawet „Faraon” jest literacką fikcją – powieścią, w której przedstawiono studium władzy. Czy nie możemy pozwolić fikcji być fikcją? Fikcja może też sporo nas nauczyć. Skłonić do refleksji.

Po „Idzie” myślałam tylko o tym, jak silna była wiara w Boga głównej bohaterki, skoro zdecydowała się wrócić do klasztoru. Nie interesowały mnie w tym wszystkim sprawy polsko-żydowskie. Tymczasem Żydzi protestowali, że „Ida” jest antysemicka, a Polacy, że antypolska. To już nie da się patrzeć na to z innej perspektywy? Na razie obłęd w postaci żądania od literackiej bądź filmowej fikcji, by była historyczną prawdą, zatacza coraz niebezpieczniejsze kręgi.

Jakiś czas temu przeczytałam jedną z recenzji swojej „Klasy pani Czajki” i „LO-terii” (pozytywną, więc nie czepiam się mściwie i złośliwie), której autorka chwaląc książki, zarzuciła mi mijanie się z faktami, bo… w Polsce na maturze nie wolno mieć maskotki. Odpowiadam: w stworzonym przeze mnie fikcyjnym świecie wolno!!! Ja swoim bohaterom na to pozwoliłam, pozwolili na to stworzeni przeze mnie dyrektorzy szkoły, do której chodzą moi bohaterowie, a także Ministerstwo Edukacji Narodowej rządzące w opisywanej przeze mnie fikcyjnej rzeczywistości. Nie napisałam dokumentu o pokoleniu, a fikcyjną powieść, choć osadzoną w jakichś współczesnych realiach. Na dodatek powieść bardziej psychologiczną niż przygodową. Tu liczy się sfera uczuć, myśli i relacji, a nie to, czy wolno czy nie wolno iść na maturę z maskotką! I własnie dlatego, że jest to powieść, a nie dokumentalna relacja, nie muszę być wszystkim tym realiom wierna. Nie wiem więc czy jest sens czepiać się maskotki.

Inaczej ma się rzecz z historycznymi filmami rozliczeniowymi – te powinny być realiom wierne. Jednak ani „Ida” ani „Czterej pancerni i pies” ani „Stawka większa niż życie” nie są tego typu filmami. „Ida” zresztą pokazuje historię jednostki czy też dwóch rodzin, których losy splotły się w czasie wojny – nie całego narodu, jak było np. w przypadku niemieckiego rozliczeniowego miniserialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, z którego ku memu zdumieniu wynikało, że w III Rzeszy nikt nie był zwolennikiem Hitlera.

Dziś z kolei z podobnym zdumieniem przeczytałam, że zakonnice protestują przeciwko filmowi „Niewinne” Anne Fontaine. Nie spodobały im się habity i napisały: „Ukazane w filmie siostry zakonne noszą habity podobne do habitów benedyktynek klauzurowych. W związku z tym oświadczamy, że nie ma dokumentów historycznych ani przekazu pamięciowego o tym, aby benedyktynki klauzurowe w Polsce doznały tragedii, o której w filmie mowa”.

Film Anne Fontaine nie jest filmem historycznym czy rozliczeniowym. Jest epicką opowieścią o różnym podejściu do sacrum, posłuszeństwa, wiary, miłosierdzia, a także traumy, jaką jest gwałt oraz niespodziewane i nieplanowane macierzyństwo, z którym muszą uporać się zakonnice. A przecież dla nich nawet dotykanie ludzkiego ciała jest ciężkim grzechem. Paradoksalnie ta historia mogłaby zdarzyć się i teraz na bliskim wschodzie. Zdarzyła się w 1945 w Polsce. Punktem wyjścia były wydarzenia autentyczne, ale reszta jest fikcją. Do filmu, a konkretnie do scenariusza, mam kilka uwag, gdyż zwiastun właściwie streszcza nam cały film, więc nie dowiaduję się z niego niczego nowego. Nie zmienia to jednak faktu, że to ważny film. Po raz pierwszy poruszono sprawę zbiorowych wojennych gwałtów na zakonnicach. No i tego, co dzieje się w ich głowach. Jak bardzo jest to dla nich traumatyczne przeżycie. Dla widza, który nie odróżnia Benedyktynki od Urszulanki czy Klaryski, nie ma znaczenia, co to za zakon. Nie ma znaczenia, czy opowiedziana historia przebiegała dokładnie tak, jak została pokazana w filmie. Liczą się pokazane tam uczucia i emocje. Na premierze Anne Fontaine powiedziała, że to nie jest film historyczny i on nie pokazuje historii takiej, jaka była. Jest tylko inspirowany prawdziwymi zdarzeniami i historią prawdziwej, francuskiej lekarki. W rzeczywistości zresztą starszej niż bohaterka filmu. Jednak znów znajdują się tacy, którzy… wiedzą lepiej! Za moment okaże się, że fikcja literacka czy filmowa są dozwolone tylko, gdy zajmujemy się sci-fi lub fantasy. O właśnie! A propos fantasy… Czy Wiedźmin był Polakiem?

Żyjemy dziś w świecie, w którym oprócz zabawy fikcją zabroniony jest również naturalny śmiech. A przecież ze śmiechem jest tak, że jak nas coś śmieszy, to nie zawsze panujemy nad tym, czy śmiać się wypada czy też nie. (Proszę tego nie mylić z szyderstwem, bo szyderstwo jest to „drwiący stosunek do kogoś lub czegoś, nacechowany dodatkowo lekceważeniem lub pogardą”. Życzenia komuś śmierci i ubolewania, że nie zginął – naprawdę do żartów nie należą.) Teraz pół Polski „jedzie” po Maciej Stuhrze za żarty podczas gali Orłów. No i oburzają się na tych, którzy się z tych żartów śmiali! Dlaczego? Toż to były typowe żarty językowe, działające na zasadzie skojarzeń! Opoka-Oponka. Wyklęci-Przeklęci. Przypominam w tym momencie fakt, że kilka lat temu jeden z polityków dokładnie tak się przejęzyczył! I nie był to bynajmniej żart!
Podobnie „działają” wszystkie inne dowcipy językowe. Na przykład: „Pytanie: jak nazywa się Rumun z płytą kompaktową? Odpowiedź: CD-ROM.” Jakoś nie słyszałam o proteście ambasady Rumunii! Również do zabawy słowami odwołuje się rysunkowy dowcip z Muminkami ilustrujący sytuację polityczną z teczką Lecha Wałęsy (Włóczykija) znalezioną w domu Czesława Kiszczaka (Paszczaka). Fakt, że bohaterami dowcipu są postaci literackie czyni go w moim pojęciu jeszcze zabawniejszym. Aż się chce (gdy się dobrze zna Muminki) zapytać o rolę Buki w tym wszystkim i kto się za nią kryje. Dowcip z Muminkami jednak nie spowodował wielkiej afery w internecie.

Z filmem „Niewinne” też mam problem z poczuciem humoru. W „Niewinnych” epizodyczną rolę zagrał Ulubiony. Jest tam jednym z rosyjskich żołnierzy. Być może jednym z tych, którzy dokonali zbiorowych gwałtów na zakonnicach. Zwiastuny filmu „Niewinne” pojawiły się w kinach w walentynki. Jedna znajoma w żartach powiedziała mi, że powinnam wyrzucić męża z domu, bo ona poszła na romantyczny seans z ukochanym, a tam nastraszył ją Ulubiony, jako ruski żołnierz prawdopodobnie gwałciciel szukający w klasztorze wrogów narodu. Cóż… po premierze filmu ja żartobliwie stwierdziłam, że ponieważ wszystkie urodzone w filmie przez zakonnice dzieci są podobne do Ulubionego, a grana przez Agatę Kuleszę bohaterka ma zaawansowany syfilis, być może również za jego sprawą, powstaje naturalne dla mnie pytanie czy wpuszczać go do domu? Na to inna znajoma powiedziała, że to, co ja mówię jest… nabijaniem się z tragedii zgwałconych zakonnic! Przyznam, że naiwnie myślałam, że śmieję się z własnego męża, który od wielu lat w filmach nie zagrał ani jednej pozytywnej postaci. (Tylko w tym roku we wszystkich wchodzących na ekrany filmach, w których zagrał, jest złym człowiekiem. Dwa razy ruskim żołnierzem: w „Niewinnych” i w „Historii Roja” oraz konfidentem w „Wołyniu”. Nawet w serialu „Bodo”, w którym wziął udział po moich namowach, grana przez niego epizodyczna postać, nie jest pozytywna.) Chyba mam prawo się z tego wszystkiego chociaż pośmiać? Zwłaszcza, że często grane przez niego negatywne postaci odbijają się na naszym życiu. (Zdarzyło się, że w sklepie nie chcieli obsłużyć. Sąsiadka niemal regularnie oskarża o bandytyzm.) Tymczasem nagle ktoś wie lepiej, jakie były moje intencje. Lepiej ode mnie wie z kogo i z czego się śmieję.

Za moment #premiera #niewinne

Tak oto powoli dochodzimy do ściany, poza którą nie ma już miejsca na śmiech, a zwłaszcza na ten niekontrolowany. Nie ma też miejsca na śmiech z samego siebie. Dochodzimy również do ściany, za którą fikcja literacka czy filmowa, ma być wierna tylko dokumentom z archiwów. Naprawdę poważnie zastanawiam się, czy za moment ktoś nie zabroni pisarzom lub filmowcom fantazjować. No i czy do Kodeksu Karnego nie zostanie wprowadzona kara za niekontrolowany śmiech.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...