Rzadko mi się zdarza protestować przeciwko czyimś zachowaniom, postawom, słowom itd. Staram się każdego usprawiedliwiać. Może miał zły dzień? Może chory? Może coś go boli i uwiera? Może mu się w życiu nie wiedzie? Ale Pana, Panie Michale, nawet jeśli coś boli, coś uwiera i nie wiedzie się Panu w życiu, nijak nie umiem usprawiedliwić. Nie mam do Pana pretensji, że zamiast jak większość pisarzy pisać, częściej biega Pan, jak przysłowiowy kot z pęcherzem, po popkulturowych żenujących imprezach i jako jedyny chyba człowiek pióra (po Ignacym Karpowiczu) ląduje na Pudelku między głupimi informacjami o ludziach, którzy są znani tylko z tego, że są znani. Wymyślił Pan sobie blog o modzie, wsadza Pan na siebie jakieś cudactwa – proszę bardzo. Jestem ostatnia, która by wsadzanie na siebie debilizmów potępiała, bo i mnie zdarzało się w liceum w dzień wagarowicza wyjść na ulice w nocnej, lnianej koszuli dziadka i szlafmycy. Również ja w czasach studenckich poszłam do osiedlowego spożywczaka po zakupy mając na głowie obity pluszem emaliowany rondel, bo założyłam się o to z kolegą. I mogłabym jeszcze sto historii opowiedzieć o tym, co ku zgorszeniu innych na siebie wkładałam i w czym paradowałam po ulicy. Z wiekiem z tego wyrosłam – Pan jeszcze nie. To jest cudowne i godne pozazdroszczenia. Cudnie jest mieć wiecznie naście lat.
Nie przeszkadza mi Pańska orientacja seksualna, choć mój przyjaciel zdeklarowany gej, (nazywający samego siebie zresztą „pedałem”) stwierdził, że przez swoje wyskoki jest Pan zakałą tego środowiska. Być może. Ja się aż tak na tym środowisku nie znam, by to ocenić.
Mam natomiast spore uwagi do Pańskiej ostatniej kreacji, w której pokazał się Pan publicznie na dzień przed rocznicą powstania w getcie warszawskim. A mam je zwłaszcza dlatego, że tłumaczył się Pan z niej takimi słowami: „Nie było moją intencją szerzenie symboliki SS. Kapelusz wraz z elementami stylizacji przygotowywał mi stylista, a otrzymałem go przed samym pokazem, tak też nie przyglądałem mu się zbyt wnikliwie. Założyłem kapelusz nie mając świadomości, że mógłby on kogoś urazić. Chciałbym nadmienić, że w momencie, kiedy zwrócono mi uwagę, że naszyte na kapelusz części tkaniny mogą zostać odczytane jako symbol SS natychmiast się go pozbyłem.”
Pomijam, że to co nazwal Pan kapeluszem przypomina coś, co kiedyś nazywano furażerką. Czasy się zmieniają, może dziś rzecz bez ronda jest kapeluszem. Pan, jako spec od mody zapewne wie lepiej. Nieważne…
Boli mnie to, że w swoim tłumaczeniu ani słowem nie zająknął się Pan o towarzyszącym kreacji i wiszącym na Pańskiej szyi „gustownym naszyjniku”, który też jest symbolem SS tylko złożonym z klocków lego! Symboli na czapce Pan nie zauważył? Przed lustrem Pan nie stanął, a jak stanął wyszło to cokolwiek odwrócone, jak u Alicji z krainy czarów? Literki za małe? Pan niedowidzi? No przypuśćmy. Ale chyba to, co na szyi Panu dynda, to Pan widzi?! Czy może interesują Pana zupełnie inne dyndające przedmioty u innych osób (np. torebka) i na to, co własne jest Pan ślepy? Naszyjnika się Pan nie pozbył?
Decyzji wydawnictwa Znak, które zdecydowało się wstrzymać prace nad Pańską książką – nie chcę komentować. Jestem pisarką i wiem, że musi to być dla Pana cios. Ale ponieważ kilkukrotnie publicznie chwalił się Pan zarabianymi na pisarstwie kokosami, mam propozycję rekompensaty i pokuty: Czy nie mógłby Pan, jako osoba, która otrzymuje takie wielkie zaliczki, o których tyle razy Pan wspomniał, a o których 99% pisarzy (zwłaszcza tych piszących o holokauście) może tylko pomarzyć, przeznaczyć chociaż częściowo (zamiast na nowe stylizacje z penisami i czymś tam jeszcze), na wycieczkę po Polsce przez Treblinkę, Majdanek i Oświęcim, a także na zwiedzenie Muzeum Historii Żydów Polskich, odwiedzenie Żydowskiego Instytutu Historycznego, Synagogi w Tykocinie i resztek tamtejszego kirkutu, cmentarza żydowskiego w Warszawie (także tego na Bródnie), cmentarza żydowskiego w Kazimierzu Dolnym i wielu innych miejsc. Wierzę, że taka wycieczka sprawi, że do końca życia wryje Pan sobie w głowę, czym są takie dwa wężyki. W przeciwieństwie do swastyki trudno ich szukać na etruskich naczyniach, gdyż są nowożytnym symbolem oznaczającym „Schutzstaffel”, czyli oddział ochronny Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników.
Swoją drogą ciekawe: co Pan robił w szkole na tych lekcjach z historii, na których omawiano II wojnę światową? Ciekawi mnie też, czy w liceum nie omawiał Pan na lekcjach polskiego „Medalionów” Zofii Nałkowskiej, „Pożegnania z Marią” Tadeusza Borowskiego, czy „Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego? A jesli nie w liceum to czy na pewno na studiach polonistycznych Uniwersytetu Wrocławskiego jest to pomijane? No i na co Pan patrzył oglądając w dzieciństwie „Czterech pancernych” czy „Stawkę większą niż życie”? Ale być może mundur Brunnera, jako stylizację modową ma Pan dopiero w planach.
Ja się na modzie nie znam. Ale wiem, że pisarz powinien być erudytą nie tylko w dziedzinie długości własnego penisa, męskiej prostytucji w Niemczech, ale też i historii własnego kraju. Zwłaszcza, gdy niemal cały świat zarzuca nam współodpowiedzialność za holocaust, a na prawo i lewo trąbi o polskich obozach koncentracyjnych.
Myślę, że teraz juz Pan wie, że artystyczna prowokacja też powinna mieć jakieś granice.
PS Jeśli odbędzie Pan taką pielgrzymkę „śladami SS na polskiej ziemi” i jako pisarz da Pan temu pisarski wyraz – ja Panu wybaczę, a być może zrobi to i reszta środowiska pisarskiego, które swoim zachowaniem Pan skalał. Wprawdzie będzie Pan miał trudne zadanie, bo dramat „Bent” o miłości homoseksualnej w obozie koncentracyjnym już ktoś kiedyś napisał, a nawet został on zekranizowany. Ale sądząc po Pańskich ekscesach Pan lubi wyzwania…