Mroczny przedmiot pożądania

Spread the love

Był kiedyś taki film Louisa Bunuela. Tam owym mrocznym przedmiotem była… kobieta. Mojego najukochańszego psa – Zrazika nie interesują jednak kobiety. Nie interesują go nawet suki. Wielokrotnie dał dowód, że jest odmiennej orientacji, więc wszelkie stwierdzenia, że homoseksualizm to ludzki wymysł odrzucam. Na własne oczy widziałam jego wielką miłość do golden retrievera rodzaju męskiego. Szczegóły pominę, bo maksymalnie zboczone. Z kolei sukę z cieczką chciał pogryźć. Trwałym i długoletnim obiektem jego westchnień jest wielki dog z ulicy obok. Gdy tylko szczeknie Zrazik ma taką erekcję, jakby ów szczek działał jak viagra. Dziś jednak mrocznym przedmiotem pożądania była… kość z golonki, a rzecz miała miejsce w Pikanterii. Przybyłam tu z laptopem, by posiedzieć spokojnie nad powieścią. Wprawdzie byłam zmęczona wydawaniem Kuriera Mazowieckiego i wypadem z pracy na konferencję prasową SD, by pstryknąć zdjęcie i napisać krótko do Mieszkańca o KDT. Stwierdziłam jednak, że póki wena jest i pamiętam jeszcze o co chodzi w pisanej przeze mnie powieści, powinnam kuć żelazo póki gorące. Z reguły niestety jest tak, że jak nie siedzę nad tym dłuższy czas, to muszę od nowa czytać kilkadziesiąt rozdziałów i przypominać sobie wszystkie szczegóły. Teraz też trochę musiałam sobie przypominać, ale tylko trochę. Czasem to przypominanie ma dobre strony. Dziś np. wyłapałam błąd merytoryczny. Raz bohater miał na nazwisko Jastrzębski, raz Niewiadomski. Koszmar! W każdym razie w Pikanterii na rogu Walecznych i Londyńskiej oddawałam się pisaniu, a mój zboczony, rudy jamnik machając ogonem krążył między stolikami i szukał życzliwych i litościwych ludzi, zwanych przez niektórych frajerami, którzy rzucą mu jakiś kęs z pańskiego stołu. Myślałam, że nie znajdzie. W końcu był nażarty itd. Nawet podzieliłam się z nim zamówionym do jednego piwa chlebem ze smalcem, by nie żebrał. Zrazik był jednak bardziej cwany niż to przewidują wszelkie ustawy przygotowane przez sejm IV RP. Siadł na wprost młodzieńca jedzącego golonkę i tak długo i z takim smutkiem patrzył mu w oczy, że młodzieniec spytał mnie, czy może mu dać tę kość. Zgodziłam się. No bo w sumie kość z golonki to nie wyrywana z gęby pizza (jak to miało miejsce jakiś czas temu w Dominium). I tak Zrazik rozpoczął konsumpcję kości, co zwróciło uwagę wszystkich siedzących przy sąsiednich stolikach. W sumie się nie dziwię. Walka z kością była zażarta i nawet mnie oderwała od pisania. W domu wynosi kość na posłanie lub dywan! Tu nie miał ani posłania ani dywanu! Było więc przytrzymywanie kości łapami, przesuwanie jej wraz z krzesłem po ziemi itd. Na końcu wycyckana kość zaległa pod moim stolikiem. Z przedmiotu pożądanego stała się zbędnym. Ponieważ pies rozpoczął błądzenie między stolikami w poszukiwaniu nowego, życzliwego i litościwego frajera, a moje ucho usłyszało, że ktoś znów zamówił golonkę, zadzwoniłam po syna, by zabrał żebraka do domu. No bez przesady! Jeden mroczny przedmiot pożądania zniosę. Drugiego już nie. I tak prawie cała Pikanteria patrzy się na nas jak na czubków. A zamieszanie utrudnia pisanie. O! Człowiek nie czuje, że mu się rymuje. A to znak, że pora wrócić do krainy powieści, gdzie Niewiadomski czasem i przez chwilę nazywa się Jastrzębski. Oj! Żebym tym razem przed drukiem wyłapała wszystkie błędy! W końcu w „Tropicielach” dopiero w druku zauważyłam, że ciastka florentynki nazwałam frankfurterkami. Teraz nosiłoby pewnie miano golonek.
PS. Podobnie jak Antypress lubię czasem, a może częściej niż on, napisać o dupie Maryni.

 

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...