To określenie, tak często obecne w internecie, zarówno w komentarzach jak i tzw. „demotach” sprawiło, że zaczęłam poważnie zastanawiać się na tym, ile w życiu jest tego przypadku, a ile siły sprawczej, która skądś naszym życiem kieruje. Czy to przypadek, że zaczęłam głębiej grzebać w genealogii właśnie teraz? Nerwy zszargane sytuacją na Ukrainie staram się koić, jak mogę. Oczywiście pisaniem. W grudniu dowiedziałam się, że dostałam stypendium z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na napisanie książki. Nie powieści młodzieżowej, ale czegoś zupełnie innego. Nie spodziewałam się, że stypendium zostanie mi przyznane, ale jednak. Na razie jeszcze nie napiszę, czego książka dotyczy, ale napomknę, że w pracach nad nią paradoksalnie pomocnym okazał się mój projekt genealogiczny http://piekarscy.com.pl). Być może dlatego, że zawsze twierdziłam, że tematy leżą na ulicy, a najwięcej podpowiedzi śle życie. A skąd czerpać wiedzę o nim, jak nie od najbliższych? Papiery czasem sporo mówią o człowieku. I tak kojąc nerwy, piszę, a także przepisuję. Najpierw tzw. „Plotki rodzinne” ciotki Steni, czyli Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej, która była moją krewną, bo po pierwsze jej ojciec Stanisław Ruszczykowski był rodzonym bratem mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej, a po drugie jej matka Maria z Gorczyckich Skrzynecka siostrą Stanisławy z Gorczyckich Ruszczykowskiej, czyli mojej praprababci (matki wspominanych wyżej Zofii i Stanisława Ruszczykowskich). Potem wsiąkłam w „Pamiętnik” Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – trzeciej siostry Gorczyckiej. Lektura obu rzeczy, zarówno „Plotek rodzinnych”, jak i „Pamiętnika” spowodowała u mnie masę refleksji na temat życia w ogóle, świata, przemijania, przypadku, śmieci, i… Ukrainy.
Po pierwsze znalazłam potwierdzenie mojej teorii, że jak zaczniemy grzebać w korzeniach rodzinnych, zawsze wygrzebiemy coś niezbyt fajnego. Ja też wygrzebałam. I to coś mocno FUJ!
Ciocia Stenia, autorka „Plotek rodzinnych”, była jedną z ważniejszych osób w moim życiu. Nie lubiła dzieci. Zaprzyjaźniłam się z nią dopiero, gdy skończyłam 12 lat, bo wtedy można było ze mną rozmawiać, jak z dorosłą. Przychodziłam więc do niej na kawę lub herbatkę i ciasteczka. Opowiadała mi, jak bywało dawniej. O swoim tacie, który zaginął w czasie wojny polsko-bolszewickiej, o mamie, którą ubecki samochód rozjechał na ulicy, gdy ciocia, jako żołnierz Armii Krajowej siedziała w więzieniu. Ciocia przyjaźniła się a Alkiem i Zośką. Mam jej zdjęcie z Alkiem Dawidowskim. Jako łączniczka i sanitariuszka o pseudonimie „Bogda” brała udział w powstaniu Warszawskim. Była w Grupie „Północ” – zgrupowanie „Róg” – batalion „Bończa” – 102. kompania, następnie „Bakcyl” (Sanitariat Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej) – Grupa „Północ” – Centralny Szpital Chirurgiczny nr 1 ul. Długa 7, czyli Pałac Raczyńskich. Gdy zmarła, jej pogrzeb odbył się z najwyższymi honorami wojskowymi – salwami włącznie! Ciotka w rozmowach ze mną czasem wspominała, że jej dziadek był dziennikarzem i literatem. Po wojnie jego ksiązki nie były wznawiane. Nie interesowałam się, czemu. Nie było mi to do niczego potrzebne. Teraz, grzebiąc w rodzinnej „ginekologii”, jak to wzorem Ojca czasem żartobliwie nazywam, odkryłam prawdę. Trochę dla mnie niemiłą. Otóż okazało się, że ciotki dziadek Antoni Skrzynecki był potwornym antysemitą. Dla mnie szok, bo przecież nie będąc Żydówką jestem tzw. samozwańczym „Żydem honoris causa”. Zawodowo i z pasji zajmuję się rocznicami Powstania w Getcie, śledzę co w Muzeum Historii Żydów Polskich, dbam o warszawskie judaica i relacjonuję dni otwarte w Synagodze Nożyków. A tu takie coś! Jak to, że dziadek ciotki był antysemitą odkryłam? Najpierw ślad znalazłam w napisanych przez ciotkę „Plotkach”. Przepisując ciotkowy notes starałam się od razu robić profesjonalne przypisy. W opisie swego dziadka ciotka napisała m.in.:
„Pracował kilkanaście lat w „Kurierze Warszawskim”, współredagował „Rolę” Jana Jeleńskiego (pismo antysemickie), był redaktorem „Kuriera Zagłębia”.
Napisał kilka powieści:
„Wierzę w Boga” – prototypem bohatera – ateisty – był Aleksander Świętochowski, który zresztą wiele lat później odzyskał wiarę, co Antoni Skrzynecki w powieści przewidział.
Ciąg dalszy „Spiritus flat” nie ukazał się w wydaniu książkowym.
„Skarby jasnogórskie” powieść historyczna z czasów wojny francusko-pruskiej.
„Pod czerwoną maską” (tytuł odautorski „Czerwone jarmułki” zmieniony przez wydawcę) – odnosi się do wypadków 1905 r.
„Muchy” – o finansjerze żydowskiej – stanowi jakby dalszy ciąg powieści Jeske-Choińskiego „Pająki”.
Antoni Skrzynecki był dalekowidzem – po pięćdziesiątce oślepł – przez kilkadziesiąt lat rozwijał dalej twórczość dziennikarską i literacką dyktując żonie – Marii z Gorczyckich. Do końca życia zachował jasność umysłu.”
Przeczytawszy tytuł pisma „Rola” trochę poczułam mrowienie na plecach, czy to nie jest to co myślę? Szybko okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Był to tygodnik konserwatywno-klerykalny z masą antysemickich tekstów. Wymienione przez ciotkę tytuły pachniały mi mocno podejrzanie. Zaczęłam grzebać dalej w Skrzyneckim, który mimo sporego literackiego dorobku nawet nie ma hasła w Wikipedii. (Jak ktoś chce i umie zrobić – niech zrobi. W końcu taka jest historia, jaka jest.) Natrafiwszy na książkę pt. „Szukaj Żyda”, której tytuł po prostu mnie przeraził znalazłam tez informację, że pani dr Małgorzata Domagalska z Uniwersytetu Łódzkiego pisała pracę o antysemityzmie w polskiej literaturze właśnie na podstawie książek Antoniego Skrzyneckiego. Nawiązałam korespondencję. Pani doktor nie miała dla mnie dobrych wiadomości. Wprawdzie przyznała, że Antoni Skrzynecki miał dobre pióro, ale wszystkie jego powieści były zaangażowane, służyły konkretnej ideologii i były z Żydem na pierwszym planie lub przynajmniej w tle, a co za tym idzie jednoznaczną wymową. (Wybory do Dumy – To „Pan Szyja Obrywes”, Rewolucja – to „Pod czerwoną maską” i do tego powieść „Odżydzona Ojczyzna”! O losie!) Ta korespondencja na temat powinowatego uświadomiła mi dlaczego ciotka, żołnierz Armii Krajowej, gorąca żarliwa patriotka, która prężyła się na baczność, gdy w radio grali hymn państwowy, nie miała w domu ani jednej książki dziadka. Nigdy też nie wspominała o jego poglądach, a nie jest możliwe, by ich nie znała. Ale cóż… Antoni Skrzynecki zmarł w 1923 roku. Wtedy jeszcze nawet Hitler nie doszedł do władzy. A holocaust, którego świadkiem była ciotka, na pewno zmienił jej optykę. Jeśli kiedykolwiek rzecz jasna poglądy dziadka podzielała. I tylko jedno zdanie z listów pani doktor mnie ubawiło, otóż Antoni Skrzynecki, jak wynika z jej badań „Strasznie nie cierpiał feministek. W jego wydaniu to prawdziwe monstra.” Co by powiedział o swojej wnuczce? Ciotka feministką wprawdzie nie była, ale jak na osobę urodzoną w 1911 roku była bardzo postępowa. Gdyby jej dziadek nie zmarł w 1923 roku mógłby na widok niektórych jej wyczynów paść trupem. Przyznam jednak, że chętnie do tych książek Skrzyneckiego zajrzę. Jak też kiedyś pisano takie zaangażowane, służalcze powieści?
Utwierdzenie się w przekonaniu, że grzebanie w przeszłości przodków zawsze odkryje jakieś demony, to nie jedna refleksja z przepisywania rodzinnych ramot. Druga to taka, że Norwid miał racje pisząc:
„Coraz to z Ciebie, jako z drzazgi smolnej
Wokoło lecą szmaty zapalone
Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny
Czy to co Twoje będzie zatracone
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą.
Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?”
Przemijamy, czas płynie tak nieubłaganie. Grzebanie w przeszłości, w przodkach, uczy niebywałej wprost pokory. Sprawia, że coraz trudniej wydawać jednoznaczne osądy. Coraz trudniej być w nich kategorycznym. Jednocześnie z coraz większym rozbawieniem patrzę na świat celebrycki, którego wielu przedstawicielom wydaje się, że są pępkami świata. Naprawdę? A co po was zostanie? W „Pamiętniku” Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej przeczytałam wiele niesamowitych rzeczy. Zacytuję jeden tylko fragment.
Jeśli kiedy które z dzieci odwiedziłoby grób ojca swego, to wiedzcie, że leży w Sumach w Charkowskiej guberni na miejskim cmentarzu na końcu ulicy Petropawłowskiej, około korpusu kadetów. Wszedłszy na cmentarz idzie się prosto główną aleją około 400 kroków. Następnie na lewo, tam leży obecnie kilku Polaków. Grób wewnątrz kazał Franuś wymurować bardzo głęboko. Na wierzchu ogrodzona mogiła drewnianymi sztachetami. Stoi tu duży krzyż dębowy z napisem na tarczy dębowej. Wszystko to pomalowane na kolor popielaty jasny. Na tablicy krzyża napisałam: „Ignacy Tyblewski b. radca prawny Rzędu Gub. Zamęt dziejowy powrotu mu wzbronił do Kraju swego, którego krwią bronił. Służył zawsze wiernie Bogu i Ojczyźnie i za nią stęskniony umarł na obczyźnie. Ur. 1.VIII.1845 r. um. 21 listopada 1918 r. w Rohoźnej.
Jak tylko mogłam odwiedzałam grób jego na cmentarzu, zawsze myśląc, że znów go zobaczę, a tylko ta myśl mnie przerażała, jak przyjdzie mi żegnać ten grób przed wyjazdem z Rosji po raz ostatni, może już na zawsze. Wyjęłam raz notes i napisałam te kilka wierszy:
„Mogiła męża taka mi droga
Pośród obcych w otoczeniu wroga.
I tę mogiłę pożegnać muszę,
Tak jak żegnałam za życia duszę.
Cóż na to robić, taka ma dola
I taka widać Boska jest wola.”
I jednak stało się inaczej. Wyjechałam, nie poszłam pożegnać mego ukochanego męża nad jego mogiłą, choć konie zadysponował mi Franuś na cmentarz na trzecią godzinę po południu, a o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa.
Czy jego grób nadal istnieje? Czy szczątki jeszcze leżą w murowanej mogile w Sumach? Czy uda mi się to kiedyś sprawdzić?
No i tak na koniec retorycznie i trochę żartobliwie spytam. We wspomnieniach Jadwigi z Gorczyckich, co chwila czytam o kimś z przodków, kto został na zawsze za wschodnią granicą. Czwarta z sióstr Gorczyckich – Salomea Gorczycka, której zakonne imię brzmiało Maria Salomea, zmarła na tyfus w Jazłowcu w szpitalu, w którym opatrywała rannych i pielęgnowała chorych. Wspomniany Ignacy Tyblewski zmarł w Rohoźnej pochowany w Sumach. Adam Skrzynecki (jedyny syn Marii z Gorczyckich i wspomnianego wyżej Antoniego Skrzyneckiego) w Januszpolu (dzisiejszy Iwanopil). To wszystko dzisiejsza Ukraina. Zajęłam się tym „Pamiętnikiem” akurat teraz, kiedy na terenie Ukrainy właściwie wrze. Przypadek? Nie sądzę. Jakaś wyższa siła musiała mną pokierować. Po co? W pamiętniku sporo o Powstaniu Styczniowym, pierwszej wojnie światowej i wojnie polsko-bolszewickiej. Może zaczęłam to przepisywać, by silniej uświadomić sobie, że wolności nie jest dana raz na zawsze. Że co jakiś czas, jakiś naród musi o nią walczyć. Dodam tylko, że niestety.
PS. I z tego wszystkiego zapomniałam pójść na Galę Blog Roku 2013. Przypomniałam sobie, kiedy od dwóch godzin trwała. Jestem, jednak dziwnie spokojna, że braku mojej obecności nikt nie zauważył. Przypadek? Nie sądzę! 😉