Podobno w życiu nie ma przypadków. Chyba coś w tym jest, bo oto wiele tygodni temu na swoim portalu genealogicznym rozpoczęłam publikowanie skanów książek autorstwa Antoniego Skrzyneckiego, czyli dziadka mojej ukochanej stryjeczno-ciotecznej babki, do której mówiłam per „ciociu” – Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej. Nie przypuszczałam, że za moment wybuchnie afera z ustawą IPN.
Z ciotką Stenią, która zmarła jeszcze w 1991 roku, a pochowana została z wojskowymi honorami na cmentarzu powązkowskim, „rozmawiam” właściwie codziennie. Jej zdjęcie stoi u mnie na honorowym miejscu w gabinecie. To ona, wraz z moim ojcem, zainteresowała mnie genealogią. To ona była autorką maksymy, którą często na spotkaniach autorskich przekazuję moim nastoletnim czytelnikom: „Jeśli ktoś nienawidzi szkoły to powinien ją jak najszybciej skończyć, czyli… zdawać z klasy do klasy”. Bywałam u niej często na kawie i rodzinnych plotkach. Do niej pobiegłam po pogrzebie Grzegorza Przemyka, a półtora roku później po pogrzebie Jerzego Popiełuszki, bo ciotka mieszkała niedaleko, czyli na ulicy, która dziś nosi jego imię. Była osobą niesamowitą nie tylko ze względu na przeżycia sanitariuszki w powstaniu warszawskim, żołnierza AK czynnego także po wojnie, a więc jak to dziś się mówi, „żołnierza wyklętego”, a po wojnie więźnia Fordonu, ale także ze względu na niezwykłą erudycję. Z zawodu była bibliotekarzem i księgarzem (lub jak wolą feministki bibliotekarką i księgarką). Gdy po maturze nie dostałam się na studia i wylądowałam w BUW jako młodszy bibliotekarz powiedziała, że to najpiękniejsze miejsce, w którym mogłam pracować. Dość szybko okazało się, że miała rację. Ciotka była jedną z najważniejszych osób w moim życiu.
Pierwsza w rodzinie traktowała mnie jak dorosłego człowieka. Na kawkach czy herbatkach rozmawiałyśmy o sztuce, historii i literaturze. Czytałam jej swoje pierwsze opowiadania, bo ona sama w młodości pisała wiersze. Po latach okazało się, że te patriotyczne znalazły się w jej teczce IPN jako nieprawomyślne. Wynosił je do UB jej dowódcza z Armii Krajowej, ale to historia na inną opowieść.
Ciotka opowiadała, że w rodzinie tradycje literackie czy dziennikarskie są bardzo silne. Choćby jej dziadek, a szwagier mojej praprababci, był i literatem, i dziennikarzem. Nazywał się Antoni Skrzynecki. Co pisał? O czym? Kiedyś spytałam ją o to. Odparła, że pisał różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Byłam pewna, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na Powiślu. Być może rzeczywiście tak się stało, ale teraz, gdy poznałam o czym pisał jej dziadek myślę, że ciocia Stenia wstydziła się tej twórczości. Gdyby było inaczej z pewnością po wojnie starałaby się zgromadzić na powrót jego książki. A jednak nie zrobiła tego. Obawiam się, że przyczyną była… tematyka. Gdy zaczęłam zgłębiać sprawę odkryłam, że ciotki rodzony dziadek był… antysemitą. I to nie jakimś tam drobnym… Tytuły jego książek przerażają: „Odżydzona ojczyzna”, „Czem są Żydzi i dokąd zmierzają”, „Wrogowie wiary i ojczyzny”, „Jak się odżydzać. Poradnik dla wszystkich Polaków”, czy „Czerwona jarmułka”. W każdej Żydzi przedstawiani są jako najgorsze zło, które toczy nasz kraj niczym rak. Wprawdzie znalazło się kilku historyków literatury, którzy twierdzili, że Antoni Skrzynecki miał ciekawe literackie pomysły, łatwość pisania, poczucie humoru, budował zgrabne dialogi, ale… wszyscy zgodnie twierdzili też, że treść i wydźwięk jego utworów wydaje się przerażający albo co najmniej niestosowny. Nie bronię go, bo lektura książek naprawdę przeraża. Można ją zresztą znaleźć na portalu Polona, a od wielu tygodni na moim portalu genealogicznym piekarscy.com.pl, na którym zgodnie z przyjętą na początku zasadą, prezentuję wszystko co dotyczy krewnych i powinowatych takim, jakim jest, czyli bez lukrowania. I tak kilka tygodni temu, choć nie przewidziałam wydarzeń związanych z ustawą o IPN, rozpoczęłam tam publikację skanów potwornej literatury, której odkrycie było dla mnie w swoim czasie sporym szokiem. O matko! W rodzinie (wprawdzie dalszej, ale jednak!) byli antysemici!
Postawę i poglądy Skrzyneckiego, których nie usprawiedliwiałam i nie usprawiedliwiam, a jedynie starałam się zrozumieć, tłumaczyłam sobie w sposób następujący. W dawnej Polsce były miliony Żydów, którzy kulturą, językiem i religią odstawali, a ponieważ inność i obcość budzą strach, zaś strach budzi nienawiść, więc automatycznie prowadzi to do antysemityzmu. Na szczęście nie wszyscy dają się nim zarazić. Szwagier praprababci, czyli dziadek ukochanej ciotki, Antoni Skrzynecki zaraził się nim dość mocno. To wynika z lektury jego tekstów. Czytanie powoduje u mnie dreszcze obrzydzenia i przerażenia zmieszane z zażenowaniem. Ale patrzę też na nie z punktu widzenia historyka. Tak było w Polsce przełomu wieków XIX i XX.
Skrzynecki zmarł w 1923 roku, a więc na 10 lat przed dojściem Hitlera do władzy. Nie wiedział więc, że antysemityzm doprowadzi do wojny i holocaustu, w którym odartych z człowieczeństwa Żydów zamknie się w gettach lub ześle do obozów, gdzie komory gazowe będą dla nich codziennością.
Jednak my dziś to wiemy. I dlatego nie mogę pojąć tego wylewu antysemityzmu, tych antysemickich tekstów i to często z ust ludzi, po których w ogóle bym się tego nie spodziewała. A piszę o tym wszystkim dlatego, że od kilku dni niemal codziennie otrzymuję od czytelników portalu gratulacje z powodu tak wspaniałego antenata. Przy pierwszym liście nie wierzyłam oczom i myślałam, że ktoś sobie ze mnie kpi. Potem już tylko zgrzytałam zębami odpisując, że nie jestem dumna tylko się wstydzę, ale z założenia na portalu publikuję wszystko, bo jest to portal historyczny, na którym nie dyskutuję z faktami.
I tak zupełnie na koniec. Ze opublikowanych wspomnień ojca („Tak zapamiętałem” – PIW 1979) pamiętam jego opis żydowskiego pogrzebu z płaczkami, który widział przed wojną w Nowym Dworze, gdy utopiła się córka jednego ze sklepikarzy. Sama byłam na kilku pogrzebach na cmentarzu żydowskim, ale żaden z nich nie był pogrzebem takim, jaki opisał mój ojciec. Były to bowiem pogrzeby świeckie. W Polsce rzadko kto, nawet jeśli jest pochodzenia żydowskiego, jest naprawdę wyznania mojżeszowego i np. obchodzi szabas – znam tylko trzy takie osoby. Z czego tylko jedna z nich jest na tyle ortodoksyjna, że naprawdę nie odbiera w soboty telefonu. Ludzi w rytualnych szatach żydowskich widziałam tylko na obchodach rocznicy powstania w getcie warszawskim i w Nowym Jorku, gdzie znajomy zawiózł mnie do dzielnicy żydowskiej, bym zobaczyła ich na własne oczy, bo bardzo chciałam i byłam ciekawa jak to wygląda.
Nie wiem więc, czy nie mamy przypadkiem tak naprawdę w Polsce do czynienia z antysemityzmem bez Żydów. A nienawiść do nieznanego oznacza tak naprawdę uprzedzenia. A to z kolei sprawia, że chcę zapytać. Czy umiemy wyciągnąć wnioski z historii? Czy mamy świadomość, że każda wojna zaczyna się od słów? Czyny przychodzą później.
A jako pisarka, chciałam w ramach post scriptum zacytować do przemyślenia wiersz polskiego poety pochodzenia żydowskiego Antoniego Słonimskiego.
Ten jest z ojczyzny mojej
Ten, co o własnym kraju zapomina.
Na wieść, jak krwią opływa naród czeski,
Bratem się czuje Jugosłowianina,
Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski,
Z matką żydowską nad pobite syny
Schyla się, ręce załamując żalem,
Gdy Moskal pada – czuje się Moskalem,
Z Ukraińcami płacze Ukrainy,
Ten, który wszystkim serce swe otwiera,
Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem –
Gdy naród grecki z głodu obumiera,
ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem.