Martwię się, gdy mi jest za dobrze – mówiła moja ciocia. To jej powiedzenie przypominam sobie zawsze, gdy przychodzi do podsumowania mijającego roku i jest on dla mnie udany.
Odchodzący rok, choć zostało go jeszcze kilka dni, należy do udanych. Udało mi się: wydać książkę „Czucie i Wiara, czyli warszawskie duchy”, założyć kwartalnik literacki „Podgląd” – pismo Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i wydać jego trzy numery, rozstać się z wydawcą, przy którym nie zarabiałam, przejść z tytułami do nowego wydawnictwa, dla którego piszę kolejną część „Klasy pani Czajki”, (której nowe wydanie ukaże się w połowie stycznia, zaś nowe wydanie „Tropicieli” w marcu), wydać audiobook „Klasy pani Czajki” świetnie interpretowany przez aktora Janusza Zadurę, rozpocząć rozmowy na temat wydania bułgarskiego i węgierskiego, dostać się na pewien kurs, który mam nadzieję, że rozwinie mnie zawodowo, umówić się (na razie wstępnie i na gębę, bo umowa ma zostać podpisana po nowym roku) na jeszcze jedną książkę, dogadać się w sprawie dodruku „Kursu dziennikarstwa dla samouków”, rozwinąć projekt genealogiczny tak, że strona piekarscy.com.pl ma już ponad milion odsłon, zmodyfikować swoją stronę autorską, stronę Ulubionego, stronę Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, a nawet, mimo rzucanych przez przewrotny los kłód pod nogi, napisać i wystawić sztukę, która (sądząc po reakcji na widowni i napływających do nas głosach) podobała się widzom. Tyle, jeśli idzie o sprawy zawodowe. Ale i prywatnie narzekać nie mogę, choć zostaliśmy w domu bez zwierząt, co wprowadza w naszym, a zwłaszcza moim, życiu pewien niepokój.
Dlatego wiele sobie nie życzę. Po prostu chciałabym, by nadchodzący rok nie był groszy. Postanowień żadnych nie czynię, poza tym, że będę pracować. Ale u mnie to nic nowego.