Jonasz Kofta i Stefan Friedman kiedyś śpiewali:
Przez cały kraj,
idziemy dwaj,
czy słońce czy śnieżek czy słota!
Niezbędna jest,
czy chce ktoś, czy nie,
w pionie usług fachowa robota.
Czy to sens ma
kląć, że ten świat
z kiepskiego zrobiony surowca?
Bo dobry Bóg
już zrobił, co mógł,
teraz trzeba zawołać fachowca!
Wczoraj było u mnie dwóch. Pierwszy to hydraulik-gazownik umówiony jeszcze przed świętami do czyszczenia pieca od ciepłej wody. Przyszedł punktualnie, dość szybko zrobił co trzeba i poszedł zainkasowawszy należność. Drugim fachowcem był pan z Orange Polska. Nawet nie myślałam, że jeden monter może aż tak sparaliżować życie w domu. Ale od początku.
Przez 15 lat byłam abonentem Cyfry+, czyli ostatnio (po połączeniu) NC+. Kiedy jeszcze była to Cyfra+ byłam w miarę zadowolona z usług. Zresztą… żadnej innej płatnej telewizji mieć nie mogłam, bo nie mieszkam w bloku. Odpadały więc wszelkiego rodzaju kablówki, a z racji wykonywanego zawodu dziennikarza telewizyjnego powinnam mieć dostęp do wielu kanałów. Jednak od jakiegoś czasu zaczęłam zastanawiać się, czy nie zmniejszyć abonamentu (prawie 150 złotych miesięcznie) lub nie zrezygnować z NC+ na rzecz czegoś tańszego, co zaczęło pojawiać się na horyzoncie. Zwłaszcza, że ostatnie miesiące bycia klientem NC+ mocno dały mi się we znaki. W mijającym roku w sprawie przedłużenia abonamentu dzwoniono do mnie średnio raz w tygodniu. Umowa kończyła mi się (kończy) 31 grudnia, jednak NC+ zaczęło wydzwaniać już w czerwcu. Za każdym razem mówiłam, że mam czas na zastanowienie i by nie wymuszano na mnie podejmowania decyzji, że ja w odpowiednim czasie do nich zadzwonię. Prosiłam o odnotowanie w systemie, że nie chcę odbierać tych telefonów i odezwę się sama, a gdy mówili, że to oni muszą zadzwonić prosiłam o telefon w listopadzie. Daremnie. Co tydzień inny, biedny człowiek z tzw. „Call Center”, dzwonił i próbował wymusić przedłużenie umowy. Dwudziesty któryś telefon przesądził o wszystkim. Zdecydowałam się tej umowy nie przedłużać, bo nienawidzę, gdy ktoś mnie do czegoś zmusza. To jednak nie było takie proste. Okazało się, że umowy z NC+ nie można nie przedłużać. Trzeba ją… wypowiedzieć. Można to zrobić tylko na piśmie. Pismo musi być złożone osobiście w punkcie NC+ lub wysłane pocztą na specjalny adres. Nie można skorzystać z e-maila. Nie można zrobić tego przez telefon, choć przez telefon można… przedłużyć, a nawet podpisać umowę! Ta wiadomość sprawiła, że jeszcze szybciej chciałam się z tym NC+ rozstać. Do tego doszła sprawa finansów. Okazało się, że Orange, w którym mamy telefon stacjonarny i internet, oferuje taki sam pakiet NC+, ale za o wiele niższe pieniądze. Dodatkowo dostaniemy tzw. „multiroom”, czyli drugi dekoder, a przy okazji szybsze łącze internetowe – 80 mb/s. Zaś wszystko w cenie 89 złotych miesięcznie wraz z telefonem stacjonarnym i internetem. Uznaliśmy, że to świetna okazja. Przecież w NC+ za samą telewizję płacimy prawie dwa razy tyle. Tak więc pewnego dnia popędziłam do punktu NC+ i złożyłam wniosek o rozwiązanie umowy. Był to podobno ostatni dzień, kiedy mogłam to zrobić, inaczej potem musiałabym za miesiąc korzystania płacić… 300 złotych, czyli dwa razy tyle. Ponieważ okazało się, że dekodera oddać jeszcze nie mogę, gdyż nikt go ode mnie nie przyjmie przed końcem umowy, więc z podpisaniem umowy z Orange zwlekaliśmy do końca grudnia. Wreszcie przed świętami zadzwoniłam i umówiłam fachowca na po świętach. Wybrałam ten sam dzień, kiedy umówiony został pan hydraulik-gazownik.
Hydraulik gazownik miał przyjść między 8:00 a 10:00. Pana Orange zamówiłam na godzinę 10:00 – 12:00. Po kilku dniach otrzymałam SMS potwierdzający wizytę. Przyznaję, że nie zwróciłam uwagi, że wpisano tam godzinę między 12:00 a 15:00. Tak więc wczoraj zerwaliśmy się o świcie, by z utęsknieniem czekać na fachowców. Kiedy oddalił się punktualny pan hydraulik-gazownik siedziałam w roboczym ubraniu i pisałam. Bałam się iść myć, by nie było sytuacji, że ja w wannie, a tu w drzwiach pan Orange. Podobnie Ulubiony, który lubi sobie jeszcze szczegółowo porozmawiać z Panem Fachowcem. Około 11:00 odebrałam telefon. Pan Orange będzie o 13:00. Pomyślałam, by wziąć kąpiel, ale… tak mi się dobrze pisało, że zrezygnowałam. Zresztą… pan Orange przyjdzie i zapewne w ciągu pół godziny wyjdzie, bo ileż można podpinać dekoder? Ulubiony w oczekiwaniu na mistrza majsterkował. Po 13:00 przybył Pan Orange. Z miejsca zaczęło się. Usłyszałam, że teraz potrzebne będą trzy kable DSL i on nie ma. Ja miałam do tej pory używane dwa. Spytałam czy on nie powinien mieć ze sobą kabli. Usłyszałam, że owszem, ale dziś akurat nie ma, a poza tym nawet jakby miał, to tu będzie potrzebny jeden trzymetrowy, a on tak długiego to by mi nie dał. Westchnęłam ciężko i tak jak stałam wskoczyłam w samochód, by pojechać do najbliższego sklepu z takimi rzeczami, czyli cholernego Media Markt, po kabel. Najpierw stałam w korku na ulicy, potem w drugim korku do wjazdu na parking, potem w trzecim korku na podziemnym sklepowym parkingu. Kabel znalazłam błyskawicznie i postałam sobie w kolejce do kasy, potem w korku do wyjazdu z parkingu i w korku na ulicy. Po godzinie byłam w domu z trzymetrowym kablem. Pan Orange przyjął go z miną średniozadowoloną, gdyż oznajmił, że chyba będzie potrzebny jednak pięciometrowy! Spytałam czy nie mógł powiedzieć wcześniej? Pan nie odpowiedział. Na werdykt, czy kabel na pewno trzeba dłuższy, czekałam jeszcze pół godziny. Wreszcie usłyszałam, że jednak niezbędne jest pięć metrów kabla DSL. Znów wskoczyłam w samochód, znów czekały mnie korki na ulicy, korki do wjazdu na parking, korki na parkingu Media Markt, a potem kolejka do biura obsługi klienta, by dostać kwit pt. „wymiana sprzętu”. Znów najkrócej zajęło mi wzięcie kabla z półki i… znów stanęłam w kolejce do kasy, potem postałam sobie w korku w garażu, korku na ulicy i po kolejnej prawie godzinie byłam w domu. Dochodziła 17:00… Pan Orange wyszedł później. W trakcie wizyty pana Orange okazało się też, że podłączony nam szybszy internet nie będzie miał jednak prędkości 80 mb/s tylko mniej, bo 80 u mnie „nie pójdzie”. Byliśmy zmęczeni. Machnęliśmy ręką uznając, że i tak cena 89 złotych za usługę telewizja z telefonem i internetem to mniej niż 150 za samą telewizję. Nie zmienia to jednak faktu, że drugi dzień po wizycie fachowca śpiewam z Jonaszem Koftą i Stefanem Friedmanem i myślę, że taki program jak ten, który we dwóch robili, nadal ma rację bytu. Fachowcy 40 lat później niewiele się różnią od tych ze starych skeczy. Ten jeden z Orange wymęczył mnie tak, że wieczorem niemal padłam trupem. A późna kąpiel niewiele pomogła w stawaniu na nogi.