Zaproszono mnie ostatnio na spotkanie autorskie, które miało mieć specjalne przesłanie. Chodziło o to, bym poopowiadała o zagrożeniach związanych z narkotykami. Tytuł: „Dlaczego młodzi ludzie szukają lepszego świata”. Nigdy nie lubiłam sraczki dydaktycznej. Jak w tego wybrnąć? O spotkaniu wiedziałam od miesiąca i przyznam, że spędzało mi sen z powiek. Zwłaszcza, że agentka powiedziała, że wie, że zrobię to najlepiej. O matko!
W szkole nie byłam najlepszą uczennicą. Prawdę mówiąc nienawidziłam szkoły, ale teraz po latach nie umiem tak, jak kiedyś do szkoły iść na spotkanie zupełnie nieprzygotowana. Uważam, że skoro ktoś zaprasza i płaci to mówiąc krótko powinien dostać „najlepszy produkt”. Jak zrobić, by ten „produkt” był zgodny z moim sumieniem? Sumieniem osoby nienawidzącej moralizatorstwa? Pomysłów miałam kilka. Chciałam przeczytać wpis z bloga, w którym pisałam o koledze z podstawówki, który spędził trzynaście lat w więzieniach, myślałam o kilku moich felietonach z cyklu „Wzrockowisko”, które mniej więcej o tym były, ale… potem wpadło mi do głowy coś zupełnie innego. Na Facebooku ktoś ze znajomych zamieścił link do YouTube, a konkretnie do utworu pewnego zespołu, którego wokalista i lider chodził ze mną do szkoły. Kilka lat temu w sieci zobaczyłam wywiad z nim. Opowiadał o tym jak stoczył się na samo dno i… właściwie wspomnienie o nim otworzyło mi umysł. Przygotowywałam ściągawkę, którą była kartka złożona z dziewięciu słów:
Buelec, Kwasek, Myszowata, Rastamanka, Piter, Przece, Robas, Kopernik, Żaba.
To nie hasła tylko ksywki. Ksywki ludzi, z którymi kiedyś przebywałam baaardzo często. Zgromadzonym na sali nastolatkom opowiedziałam te kilka życiorysów. Dziewięć osób, z których pięć nie żyje, a reszta… można powiedzieć, że wegetuje. Przyczyna śmierci tej piątki właściwie taka sama, choć nie mam na mysli tej bezpośredniej przyczyny, a jedynie pierwszy do niej impuls. Sama śmierć za każdym razem inna. Kopernik powiesił się, a Żabę, który został ćpunem zamordowali skinheadzi oczyszczając świat z ludzkich odpadów. Przece zaćpał, a Rastamanka napiła się, naćpała i uległa wypadkowi na motorze, w wyniku którego straciła władzę w nogach. Jej synek miał wtedy dwa miesiące. „Dałam Bogu czas” – powiedziała dziennikarce radiowej Trójki, która robiła o niej reportaż. Myślała, że stanie się cud i będzie mogła chodzić. Cud nie nastąpił, więc… odebrała sobie życie. Buelec podobno zmarł w więzeniu gdzie trafił jako diler. Te straszne historie miały dwa wspólne mianowniki – narkotyki i alkohol, ale przede wszystkim… domy. To domy były przyczyną tego nieszczęścia. Cała piątka była z rodzin, jak to się dziś pięknie mówi – dysfunkcyjnych. Ja przewijałam się między nimi, bo i u mnie w domu nie było różowo, choć… odwrotnie niż u reszty – dzieciaków z rodzin rozbitych lub z alkoholizmem czy przemocą w tle. U mnie była tylko nadopiekuńcza i wiecznie ze mnie niezadowolona mama, która kilka razy w tygodniu twierdziła, że pan Bóg się pomylił i to nie ja powinnam być jej córką, bo jestem z gruntu zła i nie taka, jak powinnam. A to powodowało, że i ja, jako nastolatka, szukałam czegoś lepszego poza domem. Czego? Po prostu akceptacji. Tyle, że zdając sobie sprawę, że w jakiś chory sposób mama mnie kocha i beze mnie jej zycie straci sens, nie przekroczyłam ciemnej strony mocy. Tej, kiedy człowiek zatraca się w dążeniu do samozniszczenia, które na dodatek nazywa wyzwoleniem czy wolnością.
Nigdy w życiu na żadnym moim spotkaniu autorskim nie panowała taka cisza, jak na tym, na którym opowiadałam o swoich kolegach, a rówieśnikach i ludziach niewiele starszych od moich czytelników. I tak zastanawiam się… nigdy nie poruszałam takich tematów w swoich książkach. Chciałam w nich pokazywać zupełnie inny świat, choć czasem lekko zahaczałam o jakiś „margines życia”. Ale może trzeba nie tylko mówić, ale i pisać o tamtym świecie? Mamy czas walki z dopalaczami. Politycy debatują o zakazach, nakazach itd. A przecież problem nie leży w legalności czy nielegalności narkotyków. Problemem jest brak miłości, bo to w poszukiwaniu uczucia i akceptacji ludzie ładują się w takie historie. Ćpają zresztą co popadnie np. grzyby halucynogenne, które rosną na wielu trawnikach. I tak myślę, że może kiedyś napiszę o tym wszystkim książkę, ale na razie muszę jeszcze chyba nabrać większego dystansu do śmierci Rastamanki, Żaby, Buelca, Przecego, a przede wszystkim Kopernika, którego w swoim czasie całowałam na znak ostatniego i ostatecznego pożegnania w lodowate czoło.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...