Ukazała się pierwsza recenzja „LO-terii”. Recenzja pozytywna i tej jej części cytować nie będę, chętnych odsyłam do bloga recenzentki. Ale do hektolitrów miodu wsadzono łyżkę dziegciu. Trudno się z ową łyżką niezgodzić, bo… rzecz o błędach, literówkach i korekcie. Autorka recenzji Iza Mikrut napisała:
„książce tej zabrakło korekty – jest w niej wiele literówek, zwykle złośliwych, to jest zmieniających sens wyrazu, błędów ortograficznych (łączna i rozdzielna pisownia „nie”) i interpunkcyjnych. Większość dałoby się wyeliminować po jednym uważnym przeczytaniu. Niby dynamiczna akcja odwraca uwagę od niedoskonałości formy, ale w publikacjach dla młodzieży powinno się szczególnie dbać o przestrzeganie zasad ortografii. Dwa jeszcze przyzwyczajenia autorki mogą razić – jedno to uparcie wstawiane w klauzuli zdań „się”, które brzmi nienaturalnie i zaburza akcenty zdaniowe. Drugie – „bym” zamiast „żebym” – w dialogach młodzieżowych wypada to bardzo zabawnie, jakby postacie siliły się na wygłaszanie swoich kwestii w języku literackim. Sztuczność takiego rozwiązania jest wyraźna.”
Niestety… książka była przed wydaniem czytana uważnie kilka razy i przez kilka osób. Sama ileż to razy tu na blogu opisywałam, że za każdym razem, gdy czytałam widziałam swoje błędy i poprawiałam je. Przyznawałam się też do tego, że to, czego boję się najbardziej, to znalezienia kolejnych literówek i błędów podczas następnego czytania… Niestety… im więcej stron tym więcej błędów. A „LO-teria” to ponad pięćset stron znormalizowanego maszynopisu, czyli ponad 400 stron druku.
Mam nadzieję, że następne wydania i dodruki będą bez błędów. Oczywiście pod warunkiem, że… książka będzie się sprzedawać.