Beats of freedom

Spread the love

Obejrzałam dziś z synem „Beats of freedom”. Przed oczami stanęły mi koncert Dżemu w Hali Gwardii czy na Famie, Maanamu na Torwarze czy TSA w Jarocinie. Przypomnieli mi się jarocińscy ubecy, z których podpuszczenia niczego nieświadoma śpiewałam na cały regulator piosenki Kaczmarskiego. I jarociński punkt sanitarny gdzie robiono mi zastrzyk z pyralginy, bo tak bolał mnie brzuch z powodu miesiączki, że leżałam w namiocie i umierałam. I jarociński kościół, w którym jakiś ksiądz ,takim jak ja dawał chleb z amerykańskim żółty serem, który był pomarańczowy i wcale mi nie smakował. I co ludzie z całej Polski, których poznawałam na tych koncertach. „Świrek” ze Śląska, który po roku przedstawiał się jako „Manu”, bo to znaczy ręka. I długowłosy „Kaśka” – diabli wiedzą co się z nimi stało. 
Wreszcie… okrągły stół i pierwsze wolne wybory. To po nich dostałam się na studia. Za… piątym razem. Wcześniej pracując w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawskim Ośrodku Kultury i Muzeum Narodowym, a w międzyczasie jeżdżąc na imprezy literackie, jako początkująca pisarka i uczestniczka Warsztatów literackich w Staromiejskim Domu Kultury. Ja, niegrzeczna dziewczynka, zła uczennica, wiecznie zdająca komisyjne egzaminy, pyskująca nauczycielom itd. maturę zdałam na samych trójach, bo wagarowałam i uczyłam się na trójach. Ale tuż po maturze zdawałam na studia na filozofię i zdałam na piątki i czwórki. Jednak nie dostałam się. Zabrakło punktów, a tych za pochodzenie nie miałam. Dostałam się na studia po okrągłym stole, gdy punkty za pochodzenie zostały zniesione. Nie zmieniło to oczywiście faktu, że gdy kazano dziennikarzom się lustrować musiałam biegać do IPN, jak jakiś agent, by udowadniać, że nie mam garba w postaci teczki. 
Po filmie mam smutne refleksje, a może to lekka depresja spowodowana deszczem? W końcu jako zodiakalna lwica jestem fanką upałów. W każdym razie myślę o tym, że urodziłam się 10 lat za późno… Że dorastałam w czasach, które nie przygotowały mnie do autopromocji, do autoreklamy, a także do uganiania się za pieniądzem. Nauczyły mnie tylko ciężko pracować. Na szczęście mam też jeszcze jedną refleksję. To te czasy nauczyły mnie także cieszyć się każdym drobiazgiem.  Choć dzisiejszy dzień był pod hasłem „ciężka praca” wierzę jednak, że „jutro” nadejdzie czas na radość.  W końcu szklanka jest dla mnie zawsze do połowy pełna.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...