Anioł miłości, czyli do diabła z błędami

Spread the love
Od kilku dni jestem podenerwowana. Cóż… „LO-teria” w drukarni i już żadnej ewentualnej literówki poprawić się nie da. A przecież zawsze najwięcej znajduję w druku. Znów boję się przeoczonych nie tyle „tez” zamiast „też”, „cos” zamiast „coś” czy „maja” zamiast „mają” ile różnych nieprzewidzianych, najdziwniejszych pomyłek. Za dobrze pamiętam, jak w „Tropicielach” napisałam „frankfurterki” zamiast „florentynki” i błąd wyłapałam po pół roku od ukazania się ksiązki drukiem. Nerwy zżerają mi też stan moich finansów (jak zwykle) i praca. Dziś lekko wyprowadził mnie z równowagi operator, który zamiast konferencji nakręcił mi kaczki, nenufary i muchę w pajęczynie, więc by zmontować materiał musiałam posiłkować się archiwaliami.
Co najlepiej koi nerwy? Podobno patrzenie w akwarium lub… czytanie książek. Niestety… w redakcji akwarium brak. Książek też nie ma nawet na lekarstwo. Postanowiłam zajrzeć do e-booków. Weszłam na stronę feedbooks, ktorą znam, bo tam niektóre moje ksiązki we fragmentach zamieścił wydawca, czyli Nowy Świat. Szukając ukojenia zerknęłam na listę najczęściej ściąganych książek z nadzieją na jakiś ciekawy fragment… Nie wiem, na którym miejscu była ta, ktorą ściągnęłam i otworzyłam, ale treśc, styl i forma powaliły mnie. Może najpierw jednak słówko o tym, jak wpadła mi w oko. Otóż… najpierw zainteresował mnie pewien tytuł, który nawiązywał do znanej piosenki. Opatrzona nim książka miała dziwną okładkę, bo wyjątkowo niechlujną i z rozjechanymi proporcjami prezentowanych postaci. Próbowałam rozszyfrować, co to za wydawnictwo, ale nie udało mi się. I wtedy w moje oczy rzuciła się druga pozycja tego samego autora, z okładką przestawiającą cmentarny pomnik anioła. Ściągnęłam PDF’a i padłam.
Oto malutki fragmencik w oryginale:
„Było już Lato. Ania postanowiła przestać pić. Siedziała na ławce.
Zaczepił ją przystojny i wysportowany meżczyzna. Maciej.
To była miłość od pierwszego obejżenia.
Szypko się zaręczyli. Bardzo szypko. Ale nie za szypko.
Na szczęście nareście poznała po raz kolejny ANIOŁA MIŁOŚCI.”
I pomyśleć, że ja denerwuję się błędami. Że przeżywałam fakt, że słowo „rządza” napisałam przez „rz” i tłumaczyłam się przed samą sobą swoim mazowieckim zapatrzeniem się na rzeczkę wpływającą do Zalewu Zegrzyńskiego. Pomyśleć, że ja redaktora książki zdenerwowanym głosem pytałam, czy nie palnęłam w niej jakiegoś strasznego błędu logicznego. Martwiłam się czy na pewno ktoś, kto w „Klasie pani Czajki” nazywa się Zdzisław w „LO-terii” nie jest Józefem. Chodziło mi rzecz jasna o postaci, które w powieściach są tylko wspominane. Warto jednak, by za każdym razem nosiły jedno i to samo imię. Redaktor śmiał się i mówił, że to nie ważne… W świetle ściągniętych przeze mnie PDF’ów z feedbooks chyba rzeczywiście nie ważne…
P.S. Okazuje się, że w feedbooks można publikować co się chce. To wiele tłumaczy…

Od kilku dni jestem podenerwowana. Cóż… „LO-teria” w drukarni i już żadnej ewentualnej literówki poprawić się nie da. A przecież zawsze najwięcej znajduję w druku. Znów boję się przeoczonych nie tyle „tez” zamiast „też”, „cos” zamiast „coś” czy „maja” zamiast „mają” ile różnych nieprzewidzianych, najdziwniejszych pomyłek. Za dobrze pamiętam, jak w „Tropicielach” napisałam „frankfurterki” zamiast „florentynki” i błąd wyłapałam po pół roku od ukazania się książki drukiem. Nerwy zżerają mi też stan moich finansów (jak zwykle) i praca. Dziś lekko wyprowadził mnie z równowagi operator, który zamiast konferencji nakręcił mi kaczki, nenufary i muchę w pajęczynie, więc by zmontować materiał musiałam posiłkować się archiwaliami. Co najlepiej koi nerwy? Podobno patrzenie w akwarium lub… czytanie książek. Niestety… w redakcji akwarium brak. Książek też nie ma nawet na lekarstwo. Postanowiłam zajrzeć do e-booków. Weszłam na stronę feedbooks, którą znam, bo tam niektóre moje książki we fragmentach zamieścił wydawca, czyli Nowy Świat. Szukając ukojenia zerknęłam na listę najczęściej ściąganych książek z nadzieją na jakiś ciekawy fragment… Nie wiem, na którym miejscu była ta, którą ściągnęłam i otworzyłam, ale treść, styl i forma powaliły mnie. Może najpierw jednak słówko o tym, jak wpadła mi w oko. Otóż… najpierw zainteresował mnie pewien tytuł, który nawiązywał do znanej piosenki. Opatrzona nim książka miała dziwną okładkę, bo wyjątkowo niechlujną i z rozjechanymi proporcjami prezentowanych postaci. Próbowałam rozszyfrować, co to za wydawnictwo, ale nie udało mi się. I wtedy w moje oczy rzuciła się druga pozycja tego samego autora, z okładką przestawiającą cmentarny pomnik anioła. Ściągnęłam PDF’a i padłam. Oto malutki fragmencik w oryginale:

„Było już Lato. Ania postanowiła przestać pić. Siedziała na ławce.Zaczepił ją przystojny i wysportowany meżczyzna. Maciej.To była miłość od pierwszego obejżenia.Szypko się zaręczyli. Bardzo szypko. Ale nie za szypko.Na szczęście nareście poznała po raz kolejny ANIOŁA MIŁOŚCI.”

I pomyśleć, że ja denerwuję się błędami. Że przeżywałam fakt, że słowo „rządza” napisałam przez „rz” i tłumaczyłam się przed samą sobą swoim mazowieckim zapatrzeniem się na rzeczkę wpływającą do Zalewu Zegrzyńskiego. Pomyśleć, że ja redaktora książki zdenerwowanym głosem pytałam, czy nie palnęłam w niej jakiegoś strasznego błędu logicznego. Martwiłam się czy na pewno ktoś, kto w „Klasie pani Czajki” nazywa się Zdzisław w „LO-terii” nie jest Józefem. Chodziło mi rzecz jasna o postaci, które w powieściach są tylko wspominane. Warto jednak, by za każdym razem nosiły jedno i to samo imię. Redaktor śmiał się i mówił, że to nie ważne… W świetle ściągniętych przeze mnie PDF’ów z feedbooks chyba rzeczywiście nie ważne… P.S. Okazuje się, że w feedbooks można publikować co się chce. To wiele tłumaczy…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...