Plotki, stereotypy i Kuba Wojewódzki

Spread the love

Czy wiemy jakich mamy znajomych? Co to są plotki? jakie stereotypy panują w naszym kraju? Zastanawiam się na tym od kilku dni. Dokładnie od momentu, kiedy moja nauczycielka ukraińskiego (o tej nauce jeszcze któregoś dnia napiszę) pokazała mi wpis na blogu pewnej dziennikarki. Wpis zamieszczony przez jej czytelniczkę (blog ma taką możliwość, że czytelnicy tam coś piszą i komentują), noszący tytuł: „ONA, żona.. młodszego, czy to dopuszczalne w PL?” i ewidentnie dotyczący… mnie. Nie jestem wymieniona z imienia i nazwiska, ale podane fakty wyraźnie mnie wskazują. Oddam zresztą głos autorce wpisu, bo po prostu go zacytuję. (Interpunkcja oryginalna): „Moja znajoma, trochę starsza, wychodzi za mąż za faceta o 17 lat młodszego! Czy to dopuszczalne? W prezencie weselnym chcą tylko życzenia zdrowia bo szczęście i miłość już mają..Dzielę się z nimi tym szczęściem ale nie wiem na jak długo, bo mój przyszły mąż powinien być teraz w podstawówce. Wesele na maxa zwariowane, każdy płaci za siebie w Skaryszewskim ( park w Wawie z knajpą) Dodam że pochowała ex męża w lipcu a ich dziecko jest pełnoletnie od kilku lat. Taka Demi Moore może sobie wariować ale taka M. nie jest tak urodziwa i nie ma na koncie tylu sukcesów, ot zwykła żurnalistka i bierze ślub z aktorem 2 planowym rocznik 84. Czy czasy i poglądy się zmieniają? Zawsze myślałam że kobiety w Polsce są atrakcyjniejsze od mężczyzn i inteligentniejsze ale czy to pozwala? Oczywiście życzę tej zwariowanej parze szczęścia, i cały czas myślę jak to jest mieć młodszego prawie o 20 lat. Może można, w końcu taka cielęcina lepsza od wołowiny.”
Najpierw bardzo się śmiałam, bo byłam przekonana, że autorką wpisu jest autorka bloga, której nie znam. Dlatego tekst „moja znajoma” napisany przez kogoś, kogo nie znam i o kim nigdy nie słyszałam, bo nie czytam gazet z modą, uznałam za świetny dowcip. Trochę zastanowiło mnie skąd to wszystko wie, ale ostatecznie ktoś jej coś tam mógł szepnąć, a poza tym informacje o treści zaproszenia mogła znaleźć w sieci (na „Facebooku” stworzyliśmy wydarzenie), a o śmierci Eksia pisałam na blogu, więc? Mogła sobie taki wpis sklecić, biorąc do reki kalkulator, googlując pana młodego i zbadawszy w sieci datę urodzenia obliczyć, ile które z nas ma lat. Szybko jednak okazało się, że to nie jest jej tekst, a jednej z jej czytelniczek. Raczej jednak niestety mojej znajomej. Przyjaciele zwrócili mi uwagę na jeszcze kilka szczegółów w treści i tak… krąg osób, które mogą być autorami tekstu zaczął się niebezpiecznie zacieśniać. Nie drążę, bo nie chcę na kogoś patrzeć z politowaniem.
Nie chcę drobiazgowo odnosić się do treści wpisu, ani do porównania z Demie Moore, bo to chyba trochę głupie porównywać moją, bez względu na to jak wątpliwą, ale na pewno niepoprawianą urodę z urodą kobiety, która nie wychodzi z gabinetów plastycznych. O porównywaniu sukcesów to już w ogóle pomilczę, bo ja z innej dziedziny. Bogactwo, jak powszechnie wiadomo – mam w dupie. Natomiast wpis uświadomił mi jedno. Żyjemy w kraju zaściankowym i ciemnogrodzie. Ja sama obracam się w środowisku teoretycznie wyluzowanym, a jednak nie do końca.
Uświadomiłam też sobie, że nasza decyzja, by o informację o ślubie podać do publicznej wiadomości i zaprosić wszystkich znajomych, a także wszystkich gapiów, ciekawskich itd. (stąd decyzja o weselu w „Pstrągu” w „Parku Skaryszewskim” gdzie każdy z gości płaci za siebie) była jedną z lepszych. Gdybyśmy wzięli ślub cichaczem dopiero by się zaczęło. Miłe, że wszyscy komentujący wpis czytelnicy autorki bloga życzyli nam – młodej parze – szczęścia i pisali jedno, że ze stereotypami trzeba walczyć. Przykre, że autorka wpisu, która ewidentnie jest moją znajomą nie potrafiła mi tego, co tu napisała powiedzieć w oczy, ale cóż… młoda jeszcze. Z tekstu, że jej potencjalny przyszły mąż jest dopiero w podstawówce, wynika, że ona sama ma najwyżej 29 lat.
Ze stereotypami walczę od zawsze. Od ponad roku, kiedy zdecydowałam się zamieszkać z Ulubionym (choć może powinnam zacząć pisać o nim „Moja Cielęcina”?) walczę z nimi ze zdwojoną siłą. Paradoksalnie ten związek pokazał mi prawdziwe oblicze wielu moich znajomych. Pokazał mi, że wiele przyjaźni było pseudoprzyjaźniami. Pokazał mi też coś jeszcze. Jakie są w Polsce stereotypy dotyczące ludzi, którzy urodzili się na wschodzie.
Pozwolę sobie na pewne porównanie z Pascalem Brodnickim, (jego programy chętnie oglądam a on sam budzi moją wielką sympatię). Pascal o swoim pochodzeniu w wywiadzie dla „Gali” powiedział tak: „Mój ojciec urodził się w Warszawie, obok Galerii Mokotów, gdy była tam wieś. Wiem, że dziadek produkował bimber w piwnicy i przyszli po niego Ruscy. Wtedy moja babcia stwierdziła, że wraca do Francji, bo biedna została sama z dzieckiem, a nie mówiła po polsku. Ale Rosjanie powiedzieli: „Pani może, ale syn nie, bo jest Polakiem”. Później ojciec pojechał na wakacje do Francji i tam został. Poznał moją mamę, która jest pół Włoszką, pół Francuzką. Więc można powiedzieć, że jestem mieszanką europejską.” Pascal urodził się we Francji. W Polsce jest popularny, bardzo lubiany i traktowany jak ktoś super. Choć np. nie ma takiego wykształcenia, jak Ulubiony. No właśnie… Ulubiony (lub jak kto woli „Moja Cielęcina”) urodził się w Moskwie, wychował na Ukrainie. Ojciec Polak, matka Ukrainka z korzeniami węgiersko-słowackimi dlatego teraz rodzice mieszkają w rodzinnych stronach mamy w Użgorodzie (dawne węgierskie miasto Ungwar). Los kogoś, kto ma polskie pochodzenie, a urodził się na wschodzie, jest diametralnie różny od losu kogoś, kto też ma takie pochodzenie, ale urodził się na zachodzie. Polscy przodkowie Pascala wyjechali do Francji. Polscy przodkowie Ulubionego nigdzie nie wyjechali. To kraj ich zostawił, bo zmieniły się granice. On sam o przeprowadzce do Polski zaczął myśleć, gdy miał 16 lat i poszedł na studia. Paradoksalnie ta „nowa-stara ojczyzna” na każdym kroku traktuje go jako człowieka gorszej kategorii. Wynika to naszych polskich kompleksów względem zachodu. Mając kompleksy i czując się chyba „Murzynem Europy” (że tak sparafrazuję lennonowską piosenkę o kobiecie, w której Lennon śpiewał, że „Woman is a Nigger of the World”) odbijamy sobie na tych ze wschodu. Nie mam na myśli zachowania urzędników i urzędów, ale zwykłych ludzi! Paradoksalnie urzędnicy są życzliwi. Gdy rok temu poszliśmy do ksiąg zabużańskich pogrzebać w papierach jego przodków, pracujący tam archiwista był najżyczliwszym człowiekiem jakiego Ulubiony spotkał na swoich polskich ścieżkach. Pan nie tylko podpowiadał nam, które akty urodzenia i księgi metrykalne są ważne, ale jeszcze cierpliwie tłumaczył, o co w tych wszystkich dokumentach chodzi i jaki był los rodziny Ulubionego. Życzliwi byli też spotkani przez nas na urzędowej ścieżce życia prawnicy, tłumacze przysięgli i inni urzędnicy.
Ulubiony jest wykształcony. Skończył szkołę muzyczną na trąbkę i fortepian, studiował aktorstwo, śpiew operowy, muzykologię, dyrygenturę, filologię angielską i coś tam jeszcze. Zna perfect cztery języki, bo polski, ukraiński, rosyjski i angielski. (Jakiś czas temu mąż mojej przyjaciółki wziął go za Brytyjczyka, co ubawiło nas setnie). Niestety Akademia Karpenki-Karego, którą skończył, nie jest w Polsce przyjmowana zbyt dobrze. Iluż dyrektorów teatrów i reżyserów odrzuciło go, tylko dlatego, że usłyszeli jaka uczelnię skończył, mówiąc: „Przyjmujemy tylko po warszawskiej”. O ironio nie traktują go tak ludzie o znanych nazwiskach, ale ci, których zawodowy dorobek nie tylko do największych nie należy, ale czasem jest zgoła żaden.
Sama osobiście, wnerwiona do granic możliwości, pisałam do jednej z podrzędnych teatralnych reżyserek kilka miesięcy temu, by wypłaciła mu wszystkie należne pieniądze. Było bowiem tak, że jemu jedynemu obcięła 200 złotych. Oboje wiedzieliśmy dlaczego. Pogardę dla niego, jako kogoś, kto urodził się na wschodzie widziałam na każdym kroku pracy nad spektaklem. Dlatego nie chodziło mi w tym liście o te dwie stówy, ale o fakt, że babka z krzyżykiem na piersi, robiąca patriotyczne widowiska tak kogoś dyskryminuje. Gdyby mi kiedyś ktoś powiedział, że w Polsce tak jest – powiedziałabym, że bredzi. W końcu u mnie 10 lat sprzątała Ukrainka Sława, którą traktowałam jak rodzinę. Ale okazało się, że w takim podejściu do ludzi ze wschodu jestem w mniejszości. Gdy związałam się z Ulubionym, nasłuchałam się od znajomych, że… na pewno okradnie mnie, bo Ukrainiec. Jest ze mną, bo dzięki temu ma gdzie mieszkać. Jest ze mną, bo jako dziennikarka ustawię go życiowo. (Co za przecenianie moich możliwości!) Jest ze mną, bo… i z zawoalowanych sugestii wynikało, że Ukrainiec to złodziej, pijak, oszust itd. On to zresztą też już kiedyś tam w Polsce przerabiał.
Były też teksty związane z dzielącą nas różnicą wieku. Zdaniem „życzliwych” miał mnie zostawić po dwóch miesiącach. Od ponad roku prorokowany termin porzucenia mnie przesuwa się w czasie. I tak już zawsze będzie się przesuwał. Bo przecież związek z młodszym, zdaniem wielu, musi się tak skończyć. Bo ciało więdnie itd. Nadal więc wiele osób nie wierzy w szczerość jego uczuć do mnie, co paradoksalnie jest zawoalowaną sugestią, że nie można mnie pokochać, bom stara. A przecież marząc o pokochaniu naszej duszy, czyli cukierka, którym jesteśmy, sami najwyraźniej kochamy owinięty nim papierek. Wielu w ogóle nie zastanawia się też nad tym co takiego się stało, że ja, która miał nigdy z życiu nie wyjść za mąż (i głosząc to głośno nawet wtedy, kiedy jeszcze byłam z kimś innym w związku), zdecydowałam się na taki krok. (Bo Ulubiony to wiadomo – ustawia się życiowo.) A przecież w czasach, gdy można bez społecznego piętna w tak dużym mieście jak Warszawa żyć bez ślubu, to chyba kiedy ktoś jednak na ślub się decyduje, to o czymś to świadczy?
Tekst Kuby Wojewódzkiego o „Ukrainkach pracujących na kolanach”, wsadzony w usta Misiury, którego rolę lepiej lub gorzej odgrywał w swoim programie w Esce Rock, naprawdę pokazywał stereotypowe myślenie przeciętnego Polaka o sąsiadach zza Buga. Można się oburzać na Wojewódzkiego, ale to pokazało jacy my w ogóle jesteśmy. A właśnie tacy jesteśmy! Zapominając, że sami jeździliśmy kiedyś na zachód za chlebem, traktujemy tych ze wschodu jak podludzi. Większości z nas wydaje się, że każdy z nich jest jakimś nieokrzesanym tłukiem i głupkiem z biednej rodziny, co to chyba je rękami i na oczy nie widziała sedesu. Traktujemy ich tak, jak sami nie chcielibyśmy, by nas traktowano na zachodzie. Nie jestem przeczulona. Po prostu widzę to niemal codziennie. Gdy współwłaścicielka mojego domu wzywała policję w sprawie demolki ogrodu jednym z argumentów, których używała w rozmowie z policjantami było, że „ruski przybłęda, który wziął się nie wiadomo skąd demoluje”. Takie określenia pod jego adresem to niemal codzienność. Ulubiony przyzwyczaił się. Przez lata słuchał, że wschód nie stworzył żadnej kultury. Co tam Musorgski, Czajkowski, Borodin, Puszkin, Dostojewski, oba Tołostoje, Szołochow, Bułhakow, Mandelsztam, Majakowski, Rodczenko, Ajwazowski, Szyszkin. To jest nic! To jest gorsze! Ja do takiego postrzegania świata przez swoich rodaków przyzwyczajać się nie chcę!
W filmach z racji pochodzenia, Ulubiony obsadzany jest w rolach ruskich żołnierzy (reżyserzy tych filmów mieli klasę, ale tak jak wspominałam, dyskryminują z reguły ci, których dorobek jest prawie żaden). Dlatego był: rosyjskim żołnierzem w „Małej Moskwie”, kapitanem NKWD w „Generalne Nilu”, ukraińskim policjantem w oscarowym „W ciemności”, a jesienią ma wejść na ekrany film „Żywie Biełaruś”, w którym zagrał dość dużą rolę Janoszki – białoruskiego żołnierza (film rosyjskojęzyczny w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza). Role polskojęzyczne dostaje rzadko (kibola, bandyty, głupka), choć prawie już wyzbył się akcentu. Ostatnio był na castingu do jakiegoś zagranicznego filmu. W czasie rozmów z zagranicznym reżyserem okazało się, że zna angielski lepiej niż pani od castingu, która do tej pory traktowała go jak idiotę ze wschodu. Bardzo się zdziwiła, że jego angielski jest perfect.
Gdy wiosną wróciliśmy z Ukrainy (gdzie byliśmy na lwowskich targach, bo ukazała się moja „Klasa pani Czajki”) i odwiedziliśmy jego rodzinę, wielu moich znajomych dopytywało się, czy to „aby na pewno ludzie na poziomie”. Byłam tymi pytaniami załamana. Ale najbardziej załamana ich zdziwieniem, że na poziomie i wykształceni. Ulubiony jest z wykształconej rodziny – prawników, ekonomistów itd. (dziadek – profesor uniwersytecki). Do jasnej cholery! Ukraina w porównaniu z zachodem czy nawet z Polską jest zacofana, ale na logikę: tam muszą być jacyś wykształceni ludzie, bo jakoś ten kraj idzie do przodu – choć powoli. Paradoksalnie to właśnie to między innymi zacofanie Ukrainy sprawiło, że nie czuję różnicy wieku między mną a Ulubionym. Mieliśmy podobne dzieciństwo, bo z podobnymi gadżetami. (Np. z froterką Kasią, która zamiast zbierać paproszki z dywanów bardziej je rozprowadzała czy rzutnikiem z filmami ręcznie przekręcanymi na rolce). Jesteśmy z podobnych domów, a między jego rodzicami są podobne relacje jakie były między moimi. Nie pisałabym tego wszystkiego, gdyby nie ten zamieszczony przez ewidentnie moją znajomą wpis w internecie o ślubie z młodszym. Ale to właśnie ten wpis uświadomił mi, że teraz po ślubie z tymi stereotypami będę spotykać się zawsze. Oznajmiam więc, że zawsze będę z nimi walczyć. Czy wygram – pokaże czas.

PS Czytelników bloga też zapraszam na ślub. Mam nadzieję, że przygna ich życzliwość, a nie niezdrowa ciekawość. Ciekawskim obiecuję, że pokażę zdjęcia.

http://www.facebook.com/events/254519701331888/

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...