Cena słowa pisanego

Spread the love

Czy słowo pisane jest w cenie? Zastanawiam się nad tym, bo jako osoba operująca słowem i władająca piórem coraz częściej wraz z innymi koleżankami i kolegami z branży pisarskiej padam ofiarą kradzieży własności intelektualnej. Jakieś dwa lata temu zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że fragmenty mojej książki „Klasa pani Czajki” znalazły się w pewnym podręczniku do języka polskiego. Na wewnętrznej stronie okładki tegoż podręcznika znalazło się nawet stwierdzenie, że wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, by zaspokoić roszczenia finansowe autorów wszystkich tekstów zamieszczonych w książce, a innych prosi o kontakt. Do mnie jednak nikt się nie zgłaszał. Rozpoczęła się więc korespondencja, w której napisałam, że znalezienie mnie jest proste, bo wystarczy wpisać imiona i nazwisko w wyszukiwarkę, by wyskoczyła i moja strona autorska i blog, a na nich podany jest numer telefonu. Wydawnictwo odpisało i tłumaczyło się zmianami personalnymi. Ja odpisałam, że to do mnie nie przemawia, bo każda taka publikacja powinna mieć dokumentację finansową i nie powinna być bez tego dopuszczona do sprzedaży. Napisałam też, że gdyby mnie spytali, może zgodziłabym się na publikację za przysłowiowe dziękuję, ale w związku z powyższym żądam rekompensaty. Doczekałam się… pięciuset złotych, ale nie o kwotę chodzi, a o fakt. Na szczęście w moim przypadku na razie była to jedna taka historia. Wydawca drugiego podręcznika, w którym znalazły się fragmenty „Klasy pani Czajki” odezwał się do mnie na długo przed ukazaniem się książki i przysłał egzemplarz autorski. Niestety w wielu przypadkach autor dowiaduje się post factum, że jego utwór jest przez kogoś gdzieś opublikowany, ktoś na nim zarabia, a on… może obejść się ze smakiem. Niedawno Grzegorz Kasdepke przez zupełny przypadek dowiedział się, że jego książki ukazały się na rynku ukraińskim, a tym samym zostały przetłumaczone na ukraiński język. Jednak jego nie tylko nikt nie pytał o zgodę, ale jeszcze nie zapłacił mu ani złotówki, ani hrywny ani dolara czy euro. O prawa autorskie Grzegorza walczy teraz jego wydawca, czyli wydawnictwo Nasza Księgarnia. Takich historii są tysiące. Dziś w mojej skrzynce znalazłam list otwarty mojej koleżanki z IBBY (Stowarzyszenia Przyjaciół Książki Młodych) profesor Joanny Papuzińskiej. Też dotyczy praw autorskich i braku ich poszanowania. Pozwolę sobie ten list przytoczyć w całości, bo świetnie pokazuje jak wygląda problem.

Warszawa 28.03.2010
List otwarty

W ubiegłym roku pod firmą Stowarzyszenia„Parafiada”opublikowana została antologia poezji dla dzieci „Mów do mnie wierszem”.Zawiera ona wiersze 54 autorów polskich, przy czym jedynie w stosunku do 7 z nich prawa autorskie wygasły, w pozostałych zaś 47 przypadkach pozostają własnością autorów bądź ich spadkobierców.
Stowarzyszenie„Parafiada” zaniedbało swoje podstawowe obowiązki wobec tych osób:

  • nie zwróciło się z powiadomieniem o druku,
  • nie umożliwiło dokonania korekty publikowanych utworów,
  • nie uzgodniło układu graficznego tekstów (został on w bezmyślny sposób zniekształcony!),
  • nie nadesłało przysługujących egzemplarzy autorskich,
  • nie wypłaciło autorom honorariów,
  • nie zarejestrowało w ZAIKS załączonej do książki płyty.

Wszystkie te zaniechane działania należą do elementarnych obowiązków wydawcy (jak też zasad przyzwoitości, mówiąc nawiasem).
Antologię wyprodukowano w komercyjnym nakładzie 10 tys. egz. korzystając z pieniędzy podatnika, czyli z dotacji Senatu RP. Obecnie tom sprzedawany jest w cenie 50PLN( koszta przesyłki przez internet ponosi nabywca) – dość chyba wysokiej w kontekście wspomnianej dotacji… Przypomnieć w tym miejscu warto, że wparciem ze strony Państwa (czyli z kieszeni podatnika) winny cieszyć się pozycje o charakterze niekomercyjnym.W przypadku tomu „Mów do mnie wierszem” intencje komercyjne wydawcy są bardziej niż oczywiste.
W tej sytuacji z zażenowaniem czyta się pompatyczne hasła, którymi „Parafiada”reklamuje swoją działalność w dziedzinie wychowania młodzieży i budowy społeczeństwa „prawdziwie obywatelskiego”. Brzmią one, niestety z gruntu fałszywie.
Dodam, iż mimo, że w imieniu poszkodowanych twórców zwracała się do Stowarzyszenia pisarka Wanda Chotomska, do chwili obecnej autorzy tekstów nie otrzymali żadnych przeprosin, ani deklaracji rekompensaty, choć upłynęło już wystarczająco dużo czasu, by można było podjąć takie działania.
Dlatego też postanowiłam podać do publicznej wiadomości powyższe fakty, których nie można nazwać inaczej jak kradzieżą własności intelektualnej.

Prof. zw. dr hab. Joanna Papuzińska-Beksiak

Jakiś miesiąc temu nastolatek z małej miejscowości spytał, czy może moje felietony opublikować w parafialnej gazetce, która jest rozprowadzana za darmo w parafii. Oczywiście mnie podpisze. Wyraziłam zgodę. I mam teraz taką refleksję. Nastolatek wie, że trzeba o coś takiego spytać, bo publikacja czyjegoś tekstu bez zgody i wynagrodzenia autora to kradzież. A tu dorośli nie wiedzą? Nie. Ciągle liczą i na zysk i na to, że uda się fakt użycia czyjegoś tekstu ukryć przed autorem. A fe!

P.S. A potem ktoś się dziwi, że nie wyrażam zgody na kopiowanie treści mojego bloga.

P.S.2. Mam nadzieję, że Senat RP dokładnie się przyjrzy, jak rozdysponowano kwotę dotacji na publikację, o której w swoim liście otwartym pisze profesor Joanna Papuzińska.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...