Kult książki zniknął już dawno

Spread the love

O niedzielnym spaleniu książek w Gdańsku napisano już wiele. Oburza się Polska, oburza się świat, oburzają się niemal wszyscy. Oburzeni komentujący wskazują na podobieństwa do palenia książek przez nazistów w latach 30.

Pomijając sprawę, że paląc powołano na Stary Testament, biorąc jego tekst dosłownie („Posągi ich bogów spalisz, nie będziesz pożądał srebra ani złota, jakie jest na nich, i nie weźmiesz go dla siebie, aby cię to nie uwikłało, gdyż Pan, Bóg twój, się tym brzydzi” .- Pwt 7, 25), a przecież chrześcijanie mają już Nowy Testament („Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” – J 13,34-35), zastanawia mnie kilka rzeczy:

Pierwsza rzecz:

Codziennie setki tysięcy książek lądują w śmieciach, mokną na deszczu pod śmietnikami, gniją na wysypiskach i są wywożone na makulaturę. Niewielu się tym wzrusza. Zresztą… kolorowe magazyny wnętrzarskie rzadko pokazują wnętrza domowych bibliotek. Przeważnie prezentują romantyczne sypialnie, ekskluzywne kuchnie i przestronne salony. Jeśli mamy w nich książki to jest ich kilka (nowych i kolorowych) ładnie stojących na półce. A najczęściej książki są tam w liczbie jedna lub dwie, niedbale leżące na stoliku obok eleganckiej, jak całe wnętrze, filiżanki kawy. Przeważnie mają kolorowe ilustracje i wyglądają na albumy podróżnicze. Bywa, że na takim stoliku lub kanapie leży modny czytnik.

Dla wielu książki nie są już niczym wartościowym. Ostatnio wyczytałam o mężczyźnie z Nowego Jorku, któremu grozi eksmisja, bo ma… za dużo książek. Książki zbiera od dziecka. Każdy tom ma dla niego wartość sentymentalną. Tymczasem właściciel budynku twierdzi, że jest zwykłym „rupieciarzem”. W jego kolekcji książek widzi zagrożenie. Według niego papier zgromadzony na tak małej powierzchni zwiększa znacząco ryzyko wystąpienia pożaru, co jest niebezpieczne nie tylko dla lokatora, ale również dla całego budynku. Dlatego wręczył panu nakaz eksmisji. W uzasadnieniu napisał:

„Utrzymujesz swoje mieszkanie w wyjątkowo niehigienicznym, niezdrowym i zanieczyszczonym stanie, co narusza umowę najmu.”

Cóż… to samo zarzucał kiedyś mojemu ojcu jeden lokator. Doniósł nawet do straży pożarnej. Tyle, że to ojciec był właścicielem domu. Za radą strażaków kupił do mieszkania gaśnicę.

W gabinecie niegdyś ojca , a teraz moim…

Pomyśleć, że z czasem książka tak się zdewaluowała, że jest odbierana jako papier, śmieć, zagrożenie pożarem etc. To, że w jej obronie nie stają księża – szok. Ale… stanęli, gdy Nergal na koncercie spalił Biblię. Cóż… święta księga. Tej palić nie wolno. A resztę tak?

Gdy w latach 30. Naziści palili książki na stosy trafiły dzieła Bertolda Brechta, Stefana Zweiga, Thomasa Manna, a także… Ericha Kästnera, który pisał dla dzieci. Spalono wtedy m.in. takie powieści jak: „Latająca klasa”, „Kruszynka i Antoś” oraz „35-go maja”. Naziści początkowo oszczędzili tylko jedną powieść Kästnera – „Emil i detektywi”, bo była najpopularniejszą książką dla dzieci i Niemcy byli z niej dumni. Jednak potem i „Emil” trafił na stos. Kästner był obecny przy paleniu własnych książek. Obserwował swój naród i jego upadek. Jak potem wielokrotnie mówił, narodu się nie opuszcza, a on chciał być jego kronikarzem.

Na zdjęciach płonącego w Gdańsku stosu widać tylko niektóre tytuły. Kilka książek jest jednak zasłoniętych. Wśród tych zasłoniętych znalazła się (choć być może jest to coś zewnętrznie podobnego) wydana przez wydawnictwo Nasza Księgarnia książka Anny Łaciny pt. „Ostatnie wakacje”. Gdy spytałam ją żartobliwie o to, co też takiego napisała, że trafiła na stos? Odpowiedziała, że jej zdaniem nikt, kto te książki palił, tego nie czytał. Cóż… w opisie tej książki przeczytamy:

„Życie siedemnastoletniej Ośki zostaje wywrócone do góry nogami. Dziewczyna musi opuścić przyjaciół i przeprowadzić się na drugi koniec Polski, chociaż nie ma ochoty mieszkać z macochą, trojgiem przyrodniego rodzeństwa i nieznanym dotąd ojcem. Nie rozumie, dlaczego ten ją zaprosił, a teraz ignoruje.

Patrycja i Magdzik z kolei przekonują się, że bycie dorosłą wcale nie jest proste. Wolność nie smakuje tak bardzo, gdy jednocześnie trzeba szukać pracy i mieszkania oraz uczyć się podejmowania pierwszych w pełni samodzielnych decyzji. Zwłaszcza takich, które mogą zaboleć.

W powieści Anny Łaciny jest wszystko: karetki pogotowia, podsłuchane rozmowy, ucieczki przez okno, suknia ślubna ukrywana u znajomej, a nawet interwencje policji. Ale i tak najważniejsza pozostaje miłość.”

Znalazł ktoś w tym opisie coś zasługującego na stos? Moim zdaniem książka trafiła tam (jeśli rzeczywiście trafiła) ze względu na chińskie znaki znajdujące się na okładce. Tak to już bowiem bywa, że jak nie wiemy o co chodzi – niszczymy. Na wszelki wypadek.

Druga rzecz:

Na stosie znalazło się kilka figurek. Były to figurki słoni, sowa siedząca na książce, kot oraz jakaś maska. Powód palenia tych przedmiotów jest dla mnie osobliwy (rzekomy kult obcych bożków), bo nie słyszałam, by uprawiano kult kota, słonia, czy modlono się do sowy itd. Na dodatek maski na polskiej ścianie są raczej ozdobą przywiezioną z wycieczek do Afryki. Wszystkie te przedmioty można potraktować jako dzieło sztuki, nawet jeśli nie są sztuką wysoką. Trzeba tylko wykazać się dobrą wolą.

Trzecia rzecz:

W czasach, gdy tyle mówi się o zanieczyszczeniu środowiska spalinami zwiększanie przez osoby duchowne smogu w atmosferze jest dla mnie działaniem zdumiewającym. Na jednym z portali poświęconych ekologii wyczytałam:

„palenie kolorowych gazet jest (…) szkodliwe, bo wydziela się wiele szkodliwych substancji, które niszczą nasze zdrowie, a z długofalowej perspektywie nawet życie.”

Wiadomo, że za palenie papierem bielonym chlorem z nadrukiem farb kolorowych grozi mandat 500 złotych. Czy księża zostali już ukarani? Pytanie retoryczne.

Zresztą… kogo tak naprawdę obchodzi dziś książka? Jej niegdysiejszy kult zniknął już dawno. Nie ma też szacunku dla zabytków. W 2001 roku Talibowie zniszczyli wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO posągi Buddy. Nie wydaje mi się, by księża z Gdańska byli w swoim czynie spalenia książek, kilku figurek kotów, słoni, masek etc. lepsi od Talibów, choć ani te figurki ani książki nie są na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Jednak od ludzi gruntownie wykształconych, a takimi są księża, wymaga się czegoś więcej niż ślepego czytania Biblii, bezmyślnej dewastacji i zatruwania środowiska. Właśnie dlatego, że spalenia dokonali księża ludzie oburzają się. Pragnę jednak zauważyć, że wielu duchownych potępia ten czyn. Postępowanie gdańskich księży skrytykował nawet rzecznik diecezji, do której należy kościół, choć palnął przy tym kilka innych głupstw. Ale teraz plucie na duchowieństwo jest po prostu w modzie, a bycie antyklerykałem powodem do dumy. Tymczasem, jak mawiała moja mama, „różnych Bozia ma lokatorów”, a zwyczajnych idiotów jest niestety wśród duchownych tyle samo, co wśród innych grup społecznych.

Ci, którzy oburzają się na garstkę gdańskich głupoli w sutannach, niech zrobią teraz rachunek sumienia. Co ostatnio wyrzuciliście do śmieci? Czy nie było tam przypadkiem jakiejś książki?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...