Lata lecą, czyli jak widzimy się nawzajem 

Spread the love

– Pani Małgosiu, starzeje się tylko skóra. Wewnętrznie zawsze mamy osiemnaście lat – powiedziała mi kiedyś moja montażystka.

Przypomina mi się to zawsze, gdy ktoś mówi, że się zestarzałam lub gdy sama mam takie myśli na czyjś temat. Na co dzień nie zauważamy jak upływ czasu żłobi bruzdy na naszych twarzach. Ja akurat niespecjalnie się tym przejmuję, bo nigdy nie kładłam nacisku na swoją urodę. Co ktoś może zrzucić na karb kompleksów, a ja raczej nazwę to trzeźwym spojrzeniem na upływające życie. Pamiętam z dzieciństwa jak wraz z nadejściem starości nieszczęśliwe były wszystkie koleżanki mojej mamy, które uważały, że najważniejszym atutem kobiety jest uroda i poświęcały życie na jej nadmierną pielęgnację. Starość i tak je dopadała.

Myślę o tym także wtedy, gdy różne znajome (i nieznajome) ukrywają swój wiek. A robią to na przykład operowe śpiewaczki. Nawet wszechwiedząca Wikipedia nie podaje dat urodzenia wielu z nich. Zawsze mi ich szkoda. Wierzą, że to w czymś pomoże? W czym? Nie interesuje mnie świat, w którym cnotą jest młodość, czyli coś, co przemija i czego nie da się wypracować. Bo stąd krótka droga do eliminacji starych ludzi.

Ostatnio miałam kilka spotkań promujących moją najnowszą książkę „Licencja na dorosłość”. Na jedno z nich przyszła koleżanka z dzieciństwa. Znamy się od 14 roku życia. Nie chodziłyśmy do jednej szkoły, więc to nie jest szkolna znajomość. Koleżanka nie była osobą lubianą. Ale ja… jak zawsze przyjmowałam do siebie wszystkich. Gdy komuś dokuczano – wyciągałam rękę. Tak wyciągałam i do niej. Starałam się zrozumieć czemu jest nielubiana. Mocno przeżyłam, gdy kiedyś odwiedziłam ją z naszą wspólną koleżanką czarnoskórą Alicją (pierwowzorem Alicji z mojej powieści „Dzika”) i usłyszałam: „Ty możesz wejść, ale Alicja nie, bo moi rodzice nie tolerują Murzynów.”. Ona lubiła Alicję, ale zakaz rodziców był zakazem, któremu musiała się podporządkować, a zbuntować się nigdy nie umiała. Do jej mieszkania nie weszłam. Powiedziałam, że moja noga niepostanie w rasistowskim domu i wraz z Alicją poszłyśmy sobie. Koleżanka nie była lubiana, bo twierdzono, że jest skąpa, głupia i brzydka. Skąpa rzeczywiście była, ale kładłam to na karb biedy, w której wyrastała. Co do głupoty to nie podzielałam tej opinii. Uważałam, że jest błyskotliwa, np. w lot łapała dowcipy, które dla wielu były niezrozumiałe, ale… faktem jest, że w niektórych sprawach była dość osobliwa. Życiowo niezbyt zaradna, z trudem skończyła szkołę średnią i nigdy nie zdała matury. Zaś co do urody? Cóż… Rzecz dyskusyjna, ale… miałyśmy mniej więcej po 18 lat, gdy zaprosiłam ją do mojego ukochanego na imprezę. Jego rodzony brat na jej widok odciągnął mnie na bok i spytał:

– Słuchaj, czy musiałaś przyprowadzić najbrzydszą ze swoich koleżanek?

Generalnie chyba żaden z moich chłopaków, narzeczonych, partnerów (jak zwał, tak zwał) za nią nie przepadał. Nikomu z nich też się nie podobała. Ale mnie zawsze było jej żal. Zwłaszcza, że lata mijały, a koleżanka była z roku na rok coraz bardziej samotna. Dziś nie ma ani rodziców, ani rodzeństwa. Nigdy nie wyszła za mąż. Nie miała zresztą nigdy chłopaka, a przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem. Wiele lat temu stwierdzono u niej schizofrenię. Co jakiś czas z tego powodu ląduje w szpitalu. Na stałe jest na lekach i rencie. Mamy kontakt dość często, ale przeważnie telefoniczny. Widujemy się raz na kilka lat. Gdy jakieś dziesięć lat temu przyjechała do mnie pod TVP pożyczyć kasę na opłacenie jakichś rachunków, strażnicy byli zszokowani jej wyglądem. Dopytywali się skąd taka znajomość. Mówiłam, że z dzieciństwa. Kręcili głową ze zdumienia. Koleżanka wielokrotnie zapewniała, że chciałaby przyjść na organizowany przez mnie spektakl czy spotkanie, ale za każdym razem dodawała, że ilekroć ją na coś zapraszam to jest to dla niej za późno, bo ona wcześnie kładzie się spać. Twierdziła jednak, że gdybym organizowała coś w ciągu dnia, to przyjdzie. I ostatnio, gdy miałam spotkanie o dość wczesnej porze, przyszła. Byłam jej obecnością mile zaskoczona. Choć rozmawiamy przez telefon raz w tygodniu to widziałyśmy się ostatnio 5 lat temu. Koleżanka na mój widok (osoby świeżo od fryzjera, manikiurzystki etc.) powiedziała:

– Matko! Jak ty strasznie staro wyglądasz. Koszmar, jak ty się zestarzałaś! W ogóle cię nie poznałam. I jeszcze, jak weszłam to miałaś taką minę skrzywioną jak stara baba.

– No wiesz… lata lecą. Nie mam już piętnastu lat – odparłam. Pogadałyśmy jeszcze chwilę na inne tematy, ale dłużej nie mogłyśmy, bo przyszli jeszcze inni znajomi i z każdym chciałam zamienić parę słów. Tuż po tej koleżance podeszła do mnie inna, przywitała się i spytała:

– Cóż to za koszmarny stary facet z piskliwym głosem, z którym rozmawiałaś przed chwilą?

I tak od razu przypomniał mi się stary dowcip.

Rozmawiają dwie przyjaciółki:
– Pamiętasz przyjaciółko, jak byłyśmy młode i piękne? Szczególnie ja? A teraz jesteśmy stare i paskudne. Szczególnie ty.

Przyznam, że nie wiem, która z nas której to mówi, choć mam wrażenie, że koleżanka myśli, iż czas się jej nie ima.

Na zdjęciach poniżej ja na ostatnich spotkaniach autorskich. W tym roku kończę 52 lata. Metryki nie da się oszukać.

fot. Miłka Skalska
Fot. Maja Nowak
Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...