Nie wiem ile miałam lat, kiedy odkryłam kim tak naprawdę są starzy ludzie chodzący po ulicach i wiecznie narzekający, ale było to późno. Dlaczego? Mój ojciec, mimo wszystkich kłopotów i przeciwności, był osobą zadowoloną z życia. To on uczył, bym na ludzi patrzyła przez palce, bym była tolerancyjna, cierpliwa, uparta i rozwijała wszystkie swoje pasje. „Człowiek bez zainteresowań jest zerem” – mawiał. Sam miał ich wiele. Zostały po nim rysunki, obrazy pastelowe, olejne, grafiki i masa prac metaloplastycznych, w tym biżuteria. Był majsterkowiczem. Domek dla lalek, który zrobił mi z dykty, gdy byłam dzieckiem był najpiękniejszym domkiem na świecie. Do dziś wspominam zawiasy do drzwi ze skóry, klamkę z drutu i maszynę do pisania z gumki myszki. Ja zrobiłam tylko z koronki fikuśne zasłonki do wyciętego laubzegą weneckiego okna. Ojciec umiał wszystko. To on zainteresował swojego młodszego brata rusznikarstwem. Ja dzięki niemu umiem sporo domowych prac zrobić sama. To, że nie zawsze je robię wynika z tego, że po prostu nie mam czasu. Ojciec miał go więcej, bo wtedy, gdy byłam dzieckiem żyliśmy jednak wolniej. Mimo tego, gdy stuknęła mu 50-tka zaczął usuwać ze swojego życia rzeczy, których już nie zrobi.
– Już nie będę robił aplik – powiedział i niedokończoną blachę lustra lampy schował w piwnicy. Dziś wisi u mnie w salonie i przypomina, że trzeba mieć zainteresowania i umieć rezygnować z jednych na rzecz drugich. Bo wtedy, po porzuceniu majsterkowania ojciec bardziej poświęcił się pisaniu, historii, publicystyce i filmowi.
Piszę o tym wszystkim dziś w dzień Ojca, choć planowałam od dawna. Bo niemal codziennie mijam ludzi niezadowolonych z życia, narzekających i nienawidzących bliźnich i codziennie myślę o swoim Ojcu. To dzięki niemu wiem, że są tacy, bo nie spełnili swoich marzeń z dzieciństwa i nie mają żadnych zainteresowań. No… może jedno. Narzekanie. Czasem dochodzi jeszcze takie osobliwe hobby, jak łażenie po lekarzach i jęczenie w poczekalni, że kolejka za długa, że lekarz przyjmuje za wolno, że leki nie działają, że są drogie, że emerytura niska i tak dalej.
Im jestem starsza tym szybciej się orientuję w sytuacji. Ostatnio wystarczy mi, że tylko spojrzę na twarz starego człowieka i wiem: ma zainteresowania czy nie? Wszyscy przyjaciele Ojca z powstania czy z organizacji kombatanckich nie mieli i nie mają czasu na narzekanie. Ci, którzy mijają mnie na ulicach, którzy też są starymi ludźmi, ale urodzili się już po wojnie – narzekają. Ostatnio jakiś pan z niezwykłą agresją w głosie skrzyczał mnie, że stanęłam przed autobusem i nie nacisnęłam guzika, by kierowca otworzył drzwi, a on chciał wysiąść (ja wsiąść). Nie powiedziałam nic. Pomyślałam tylko, że on też mógł ów guzik nacisnąć. I mógł to zrobić wcześniej niż ja, bo podczas zbliżania się autobusu do przystanku. Pan oddalił sięvbarzekając. Przykłady mogłabym mnożyć. Mogłabym je też zbić z Władysławem Bartoszewskim, który zmarł na zawał, bo mimo emerytalnego wieku żył szybciej niż niejeden człowiek w pełni sił, gdyż nie miał czasu na lenistwo. Ale on nie był jedyny. Taki Janusz Odrowąż-Pieniążek, wieloletni dyrektor Muzeum Literatury, również pracował po przejściu na emeryturę, bo… kochał Mickiewicza. Gdy jako nastolatka pracowałam w BUW moją „koleżanką” z pracy była Pani Maria Kicińska – emerytowana bibliotekarka, która rozpoczęła karierę jeszcze przed wojną. Wiele się od niej nauczyłam. Zwłaszcza o zawodzie bibliotekarza. Pani Maria nie jęczała, nie krytykowała, choć czasem rzeczywistość ją załamywała, o czym nawet kiedyś napisałam. Zdarzają się więc ludzie, którzy nigdy nie narzekają, nie jęczą a ich hobby to nie gnicie w poczekalniach, tylko poszerzanie swojej wiedzy i praca dla innych. Szkoda, że tylko zdarzają.
Trzy dni temu jechałam taksówką i rozmawiałam z taksówkarzem o starości. On zaczął. Musiał się wygadać, bo przy mnie zadzwoniła matka i krzyczała do słuchawki. O czym? Oto nie dostała się do lekarza, bo już wszystkie numerki były wydane.
– Co mamie dolega? – spytałam.
– Moim zdaniem nic – odpowiedział taksówkarz.
– To po co chodzi do lekarza?
– Nudzi się.
– To trzeba jej znaleźć zajęcie – powiedziałam. – Na przykład uniwersytet trzeciego wieku. Mnóstwo starszych ludzi korzysta z tego. Jeżdżą na wycieczki, chodzą na wystawy, koncerty, do muzeów.
– Ale matka sama nie pójdzie.
– No, ale tam będzie miała koleżanki. Nie będzie już sama.
– Ona nie miewa koleżanek.
– To co robi całe dnie?
– Narzeka.
– A co lubi robić najbardziej?
– Narzekać i chodzić do lekarza – odparł taksówkarz, a po chwili milczenia dodał: – Wie pani, to jej hobby. Taka już jest.
Rozmawiałam potem z przyjaciółką, że ta pani to taka osoba, która nie ma żadnego hobby. Ale przyjaciółka zaprzeczyła.
– Jak to nie ma? Ma! Właśnie to narzekanie i łażenie po lekarzach.
Cóż. Jak się przeanalizuje moją rozmowę z taksówkarzem to wychodzi na to, że faktycznie tak jest. Niestety narzekanie i łażenie po lekarzach to hobby większości starych Polaków. I często nie ma to niestety nic wspólnego z prawdziwymi chorobami. Ojciec nie znosił chodzić lekarzy. Nie miał cierpliwości do stania w kolejkach. Miał tyle do zrobienia, a czasu, jak twierdził, coraz mniej. Żył siedem lat dłużej niż jego Ojciec, dlatego, gdy przekroczył 60 rok życia uważał, ze każdy dzień jest darowany. Czasem myślę, że może nie narzekał dlatego, że nie miał czasu i miał zupełnie inne hobby? Realizował swoje pasje i marzenia. Codziennie myślę o tym, ilu rzeczy nie dokończył, z tych które chciał dokończyć i ilu rzeczy nie dokończył, bo zrezygnował z nich w pewnym momencie na rzecz ważniejszych. Czy gdyby choć trochę lubił łażenie po lekarzach byłoby inaczej? Wykryliby choroby wcześniej? Czy żyłby dłużej? Nigdy się nie dowiem.