Kto się boi policji, czyli… wypadek uratował przed mandatem?

Spread the love

Kilka dni temu Ulubiony wracał komunikacją miejską do domu z biletem na ową komunikację w garści. Zaganiany był, bo miał dużo spraw do załatwienia, więc niestety zamyślił się i po wejściu do autobusu zapomniał swój trzymany w garści bilet skasować. Kontrolerzy podeszli natychmiast. Byli nieugięci. Na opóźnione skasowanie trzymanego w ręku biletu się nie zgodzili. Nie przyjęli argumentów, że Ulubiony bilety kasuje, że chciał skasować, że planował to, bo trzyma bilet w ręku, że w kieszeni ma skasowane bilety z jazdy w poprzednią stronę, a teraz po prostu się zamyślił. Gadka była tego typu: „dokumenty!”, „mandat!” etc. Ponieważ Ulubiony dokumentów ze sobą nie miał, więc wszyscy wysiedli na przystanku na Powiślu na wiadukcie Mostu Poniatowskiego. Ulubiony odwoływał się do logiki i życzliwości, ale kontrolerzy życzliwi nie byli. Logicznie też chyba myśleć nie chcieli. Zaczęli grozić policją, co Ulubionego nie przestraszyło, wyszedł bowiem z prostego założenia, że policja bywa w tym kraju czasem normalniejsza i życzliwsza od takich kontrolerów ZTM. Panowie kontrolerzy jednak nie kwapili się z jej wezwaniem. Przez dobre 20 minut podwyższali stawki za jazdę bez skasowanego biletu mówiąc, że z wezwaną policją Ulubiony zapłaci 500, a jak pojadą na komisariat to 700. Ulubiony jednak też był nieugięty. Godził się na wezwania i jazdę na komisariat, bo nie czuł się winny. Zamyślić się może każdy a bilet gotowy do skasowania miał w ręku. Dlatego uparcie powtarzał: „Wzywajcie!” oraz „Jedźmy na komisariat!” I kiedy trwała ta dysputa, w której on godził się na wezwanie policji i jazdę na komisariat a oni chcieli za wszelką cenę, by natychmiast płacił, wówczas za plecami Ulubionego… rozległo się wielkie i głośne bum! Obejrzał się, a tu… na jezdni leży dziewczyna. Na przejściu dla pieszych na wjeździe na Most Poniatowskiego potrącił ją samochód osobowy. Ulubiony widział już tylko leżącą dziewczynę, bo stał tyłem. Dziewczyna zresztą po chwili wstała i skulona, kulejąc zeszła na pobocze. Kontrolerzy, którzy stali przodem do zdarzenia i widzieli cały wypadek wydali z siebie jakże polskie komentarze o głębokiej treści:

– O kurwa! – pierwszy z nich.
– Ja pierdolę! – drugi z nich.

Obaj odpuścili mu sprawę z biletem. Zażądali natomiast, by to Ulubiony ze swojego telefonu wezwał karetkę, co rzecz jasna natychmiast uczynił. dzwoniąc na 112. Potem kontrolerzy powiedzieli mu, że może sobie iść. Oni sami poczekają na policję. Dlatego Ulubiony na przyjazd karetki nie czekał. Zresztą i tak nie był świadkiem samego wypadku a tylko jego skutków. Wrócił więc do domu.

Gdy godzinę później jechaliśmy samochodem w stronę Śródmieścia, by przyspieszyć sprawy zmarnowane zdarzeniem z kontrolą biletu, to policja przy wieżyczce jeszcze stała, a i samochód sprawcy też stał. Panowie kontrolerzy również tam byli. Nie mówiąc o tym, że i poszkodowana dziewczyna nadal była na miejscu. Karetki jednak już nie było. Pewnie nic groźnego dziewczynie się nie stało. Choć zdaniem Ulubionego, który tylko słyszał huk i widział podnoszącą się z ziemi poszkodowaną, wyglądało to strasznie.

A ja tak zastanawiam się… Czemu kontrolerzy odpuścili Ulubionemu sprawę z mandatem i zwolnili do domu? Czemu nie chcieli, by został i poczekał na przyjazd policji? Przecież dopiero co dobre 20 minut grozili mu jej wezwaniem?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...