Z Londynu do Łodzi, czyli jak bardziej pokochać Warszawę

Spread the love

Panicz Syn studiuje anglistykę. Studiuje w Łodzi. Próbował swoich sił na różnych kierunkach, ale ostatecznie zwyciężyła miłość do angielskiego. Wzięła się z podstawówki, kiedy jego anglistką była pani Katarzyna Engwert-Malajkat, o której do dziś mówi, że jest najlepszym nauczycielem angielskiego, jakiego może sobie wymarzyć dziecko. Podstawówka, do której uczęszczał była dwujęzyczna. Stąd wzięła się w szóstej klasie jego pierwsza wycieczka do Londynu. Potem poszedł do dwujęzycznego gimnazjum, gdzie część przedmiotów miał po angielsku. Wtedy do Londynu pojechał po raz drugi. Trzeci raz wysłałam go tam ja, na wakacje na obóz językowy ATAS. Londyn mu się podobał. Poszedł tam do kina, a nawet do jakiegoś kościoła na anglojęzyczną mszę, by posłuchać, jak to u nich jest. Jeszcze w gimnazjum, gdy oglądaliśmy angielskojęzyczne filmy na DVD, zaczęłam wyłączać napisy. Ile zrozumie – tyle zrozumie, ale oglądamy. To zaowocowało. W liceum najlepiej radził sobie właśnie z angielskim. Był to jedyny przedmiot, z którego miał najwyższe noty i najlepiej zdaną maturę rozszerzoną. Niestety, jako nieodrodny syn swojej mamusi, czyli mój, Panicz Syn jest pyskaty. To w szkole powodowało konflikty z nauczycielami i znalazło, jak niegdyś u mnie, odzwierciedlenie w wielu trójach na świadectwie. A w efekcie sprawiło, że nie dostał się na anglistykę w Warszawie, tylko w Łodzi. Najpierw się cieszył. Ma tam kilku kolegów, których poznał na koncertach, na Przystanku Woodstock itd. W październiku jechał do Łodzi z uśmiechem na ustach. Potem nastała cisza, aż nadszedł dzień, kiedy przyjechał do domu na weekend. Pojechaliśmy gdzieś samochodem. Byliśmy na Wybrzeżu Szczecińskim w okolice Mostu Świętokrzyskiego, gdy nagle Panicz Syn westchnął i zawołał:

– Mama! Jak mi tego brakowało! Tej przestrzeni! Miasto bez rzeki jest straszne!

Potem było coraz gorzej. Wspominał ponure wieczory, zaściankowość i straszny charakter sąsiadów. W Łodzi zamieszkał na stancji. Znaleźliśmy ją z ogłoszenia na OLX. Zbyt tanio nie było, bo 650 złotych za pokój w dwuosobowym mieszkaniu, na dodatek wystrój przypominał PRL, ale… mieszkanie bardzo blisko wydziału, bo zaledwie 2 przystanki tramwajem. Pani wydała nam się sympatyczna, wynajmujący z Paniczem Synem chłopak też. Schody zaczęły się później. Mimo uszu puściliśmy uwagi, że wersalka kosztowała 600 złotych i żeby się nie zniszczyła, ale na wszelki wypadek kupiłam Paniczowi Synowi narzutę, na to badziewie, nad którym trzęsła się matka właściciela, z którą Panicz podpisywał umowę. Zdziwiliśmy się, ale przyjęliśmy do wiadomości, że Panicz Syn nie może korzystać ze wszystkich półek i szafek w meblach stojących w wynajmowanym przez siebie pokoju. Przytaknęliśmy też na uwagę, że ma nie robić imprez, bo to akurat wydało nam się normalne. Nie myśleliśmy jednak, że oznacza to całkowity zakaz przyjmowania gości. Panicz Syn od początku narzekał na wynajmującą, choć mówiłam, że tak blisko uczelni trudno jest znaleźć pokój i żeby nie przesadzał. Zaciskał więc zęby i chyba mało mi mówił, bo do mnie ta okropna prawda dotarła w grudniu.

Byliśmy wtedy z Ulubionym w Chorzowie. Wieczorem miała być premiera spektaklu „Bubloteka”, gdy o trzeciej w nocy obudził mnie telefon matki właściciela mieszkania. Najpierw nie zrozumiałam, kto dzwoni, choć imię i nazwisko wyświetliło mi się na wyświetlaczu. Gdy dotarło do mnie, że to ona i która jest godzina, przeraziłam się. Myślałam, że moje dziecko nie żyje. Rozdygotałam się potwornie. Pani jednak zamiast mi powiedzieć, od razu, że z synem wszystko w porządku, zaczęła dawkować emocje.

– Stała się rzecz straszna pani Małgorzato! Była policja! Wezwali sąsiedzi…

Zaczęłam rozdygotana dopytywać czy dziecko żyje, ale pani najpierw mówiła o policji, sąsiadach i spędzie narkomanów w mieszkaniu wynajmowanym przez syna. Dopiero potem, po mniej więcej pięciu minutach, które dla mnie wtedy były wiecznością, dotarła do sedna, że do Panicza przyszli goście i dwóch pobiło się na klatce schodowej.

Nie zmrużyłam oka do samego rana, a na premierze byłam jak zombie. Pani zresztą nie dawała mi spokoju, bo dzwoniła jeszcze kilka razy wygłaszając całe referaty, że się tego po moim synu nie spodziewała, a w ogóle to… ona (a właściwie jej syn) to wynajmują pokój mojemu synowi po to, by się uczył, a nie po to, by przyjmował gości.

Gdy potem na zimno zaczęłam dowiadywać się, o co chodzi, wyszło szydło z worka, bo o sprawie mówiła i pani i Panicz Syn, a także inni.

Rzeczywiście do Panicza przyszli goście, ale w liczbie 3 osób, na partię gry planszowej „Eurobiznes”. Pili przy tym piwo, co wydaje mi się, że w tym kraju, jak na razie jest dozwolone, zwłaszcza wieczorem w weekend. Niestety w trakcie gry dwóch z trzech kolegów się pokłóciło i dało sobie po razie. Panicz się na nich wściekł i obu wyrzucił z domu. Niestety nie mogli uspokoić się i dokończyć kłótni na dworze, tylko kontynuowali na klatce, gdyż zapewne w grudniu było im tam cieplej. Jeden drugiemu dał w mordę, aż ten podobno z hukiem poleciał na drzwi sąsiadów. Ale Panicz nawet nie był tego świadkiem, bo został w domu, naiwnie myśląc, że wraz z wyrzuceniem skłóconych kolegów problem zniknie. Dopiero awantura na klatce wywołała go z powrotem. Sąsiedzi grozili policją, jednak wbrew temu, co mówiła mama wynajmującego nie wezwali.

Sąsiedzi to w ogóle problem. Wychowana w PRLowskim bloku wiem, że bywa z tym różnie, choć zawsze się dogadywałam. Teraz na Saskiej Kępie mam wyjątek w postaci „swądsiadki”, ale to przypadek kliniczny. Tam w Łodzi „swądsiadek” i „swądsiadów” moc. Opowieści Panicza Syna i wynajmującego drugi pokój studenta, były niczym z horroru i komedii absurdów razem. Na klatce mieszka bowiem kilka starszych osób z gatunku, delikatnie mówiąc, „nieskomplikowanych”, których jedyną rozrywką jest podglądanie sąsiadów. Nawet oglądanie TV jest bowiem dla nich za trudne, a co dopiero czytanie gazet, że o książkach napomknę. O pracach ręcznych też zapomnijmy, chyba, że jest to trwające godzinami majsterkowanie przy zaparkowanych na podwórku autach. To świetna rozrywka, bo też i dobry punkt obserwacyjny. Można bezkarnie śledzić życie bloku i jego mieszkańców. A tam ludzie żyją życiem innych. Dlatego każde wyjście Panicza z domu było przez sąsiadów odnotowywane. Każde przyjście również. Gdy towarzyszyli mu jacyś koledzy lub koleżanki, sąsiedzi bacznie obserwowali ze swojego balkonu, co dzieje się w mieszkaniu, a potem… dzwonili do matki właściciela mieszkania i przekazywali jej te informacje, że teraz właśnie ktoś stoi na balkonie i pali papierosa. Do tego doszło stereotypowe myślenie. Panicz Syn ma długie włosy, a dla wielu ludzi długowłosy to tylko narkoman. Jak się zejdzie kilku, co mają długie włosy to na pewno ćpają. W rezultacie Panicz Syn przestał przyjmować nawet pojedyncze osoby w gościach. I tak doszło do poniekąd absurdalnej sytuacji, w której Panicz Syn, mieszkający ze wszystkich osób na roku najbliżej uczelni, zamiast zimą w okienku między zajęciami (trwającym np. 3 godziny) wpaść do domu na gorącą herbatę z 2-3 kolegami, wysiadywał w uczelnianych bufetach, a jak przychodził do mieszkania to sam. Do tego doszła sprawa śmieci… W czasie grudniowej rozmowy telefonicznej, kiedy matka właściciela informowała mnie o strasznej sprawie, policji itd., dorzucając mi siwych włosów oraz wywołując nerwicę i inne dolegliwości, usłyszałam od niej, że ona prosi, by na weekendy do Panicza Syna nie przyjeżdżała jego dziewczyna. Dlaczego? Ano dlatego, że sąsiedzi się skarżą, że płacone jest za śmieci od dwóch mieszkających osób, a tu, w co drugi weekend jest trzecia. Powiedziałam, by pani podała kwotę, a ja za te śmieci od trzeciej osoby przyjeżdżającej na cztery dni w miesiącu dopłacę. Usłyszałam, że nie trzeba, że to sąsiedzi, że ona nie ma pretensji itd. Spytałam, którzy sąsiedzi. Może ja pojadę do Łodzi (w końcu to tylko 100 km) i pójdę do nich na rozmowę? Pani zaczęła się wycofywać rakiem, bo… nie wie którzy. Nie wie? Czy nie chce powiedzieć? Koniec końców dziewczyna odwiedziła Panicza Syna na stancji jeszcze tylko dwa razy, czyli raz na trzy miesiące, gdyż Panicz Syn zdecydował się spędzać weekendy poza Łodzią. Na gwiazdkę dostał od nas bezprzewodowe słuchawki do mini wieży hi-fi, by nie denerwować sąsiadów słuchaniem muzyki. W styczniu matka właściciela podniosła mu czynsz o sto złotych.

Nie wiem, kiedy się zorientowałam, że zaczęliśmy z Paniczem Synem coraz częściej marnować czas na rozmowy o matce właściciela mieszkania i o mieszkaniu. Słyszałam więc opowieści o tym, że pani przychodzi raz w tygodniu na inspekcje i sprawdza, co dzieje się w lodówce, co w pralce, czy jest pozamiatane, czy wanna jest umyta, czy umyty jest sedes, a zlew nie ma zacieków, no i w jakim stanie jest ta ohydna wersalka za 600 zł. Kręciłam głową w zdumieniu. Najbardziej jednak zdziwiłam się, gdy opowiedział, że pewnego dnia mama właściciela zwróciła się do niego z następującą prośbą:

– Czy mógłby pan porozmawiać z Sublokatorem, by ciszej uprawiał seks ze swoją dziewczyną? Bo sąsiedzi się skarżą.

– No i co jej odpowiedziałeś? – spytałam.

– By sama załatwiała takie sprawy – odparł mój syn, a ja stwierdziłam, że naprawdę jest już dorosły i jednak dobrze go wychowałam.

Nadszedł wreszcie koniec roku. Panicz Syn zdecydował, że od października zamieszka gdzie indziej. Gdzie? Ma coś wynająć z kolegami z roku. Wszystko jedno gdzie. Byle dalej od wścibskiej matki właściciela, sąsiadów itd. W piątek, tuż po pracy, pojechałam odebrać go i przewieźć do domu, by nie tłukł się pociągiem z masą bagaży. Była 19:30, gdy wjechałam na łódzkie podwórko. Ledwo zatrzymałam samochód i zgasiłam silnik, a tu… podbiega jakiś facet i pyta, czy jestem mieszkańcem, bo tu tylko dla mieszkańców.

– Przyjechałam zabrać syna do domu, bo skończył rok akademicki. Ma pan jeszcze jakieś uwagi? – Spytałam, ale on po raz kolejny powtórzył, że podwórko jest dla mieszkańców.

– Pana zdaniem mam parkować kilka ulic dalej i nosić bagaże? Taksówki też przecież tu wjeżdżają.

– Tu jest druga przeciwpożarowa i może jechać straż pożarna – powiedział pan starając się przegnać mnie za wszelką cenę. Sam montował na dachu swojego auta bagażnik. Jak mi potem powiedział Panicz Syn, robił to powolutku i trwało to całe popołudnie. Cóż za pasjonująca rozrywka. Przede mną stało kilka samochodów, a na całej „drodze przeciwpożarowej” kilkanaście aut.

– To jak będzie jechać ta straż, to ja odjadę – stwierdziłam.

– To proszę mnie opuszczać samochodu – powiedział pan do mnie cały czas siedzącej wewnątrz zaparkowanego auta.

– Przecież nawet nie wysiadłam. Jak coś się panu nie podoba proszę natychmiast wezwać policję.

Pan jak niepyszny wrócił do swojego auta i montowania bagażnika. Syn rozpoczął znoszenie bagaży. Trochę tego było, bo i ubrania i naczynia i narzuta i śpiwór i komputer i mini wieża hi-fi i drukarka, a nawet stołek jamnik, który kupiliśmy mu z Ulubionym za zdanie matury. Pan sąsiad tak montował bagażnik, by móc nas obserwować. W pewnym momencie podeszła do niego jakaś pani. Rozpoczęli niezwykle głośną dyskusję o parkowaniu aut przez „nie mieszkańców”. Ileż było w tej wymianie zdań nienawiści do przyjezdnych. Przyznam, że miałam ochotę polecić im wzięcie gwoździa i rysowanie po karoserii, ale nie zrozumieliby sarkazmu.

Wreszcie nadszedł Panicz Syn. Klucze zostawione czekają na stole, na matkę właściciela, która przyjęła do wiadomości, że Panicz Syn, choć studiuje dwa przystanki dalej, nie chce mieszkać więcej w słonecznym wielkim pokoiku, w którym króluje tandetna wersalka za 600 złotych, której stan sprawdzany jest co tydzień, i z PRL-owska stara meblościanka z półkami w większości zajętymi przez rzeczy właściciela.

Panicz Syn siadł w samochodzie. Powiedziałam mu o uwagach montującego bagażnik.

– Trzeba było powiedzieć, że zaraz odjedziemy i zostanie sobie sam ze swoją piękną Łodzią – stwierdził.

Ruszyliśmy.

– Wiesz mamo, ja się już nie dziwię, że Bogusław Linda powiedział to, co powiedział o tym mieście. Tu jest strasznie. A ja po rocznym pobycie jeszcze bardziej kocham Warszawę.

PS Po pół godzinie jazdy z Łodzi do Warszawy Panicz Syn dorzucił:

– Pamiętasz filmik o tych babciach, co grzebały w pokojach studentów? Często rozmawialiśmy z sublokatorem o tym, czy i u nas tak nie było. Najgorsze jest to, że ja ciągle miałem wrażenie, że ona mi robi łaskę, że jej syn mi wynajmuje pokój. A przecież ja za to płacę!

To dlatego dla przypomnienia…

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...