Jak już chyba powszechnie wiadomo – nie tylko kibolem, ale nawet kibicem nie jestem. Nawet powiem, że z punktu widzenia subiektywnie zapewnie przeze mnie pojętej kultury i moralności to pożegnanie się z mistrzostwami nam się należało jako kara dla kibolstwa za zachowanie przed i po meczu z Rosją. Z tego samego zresztą powodu nie płaczę po Rosjanach, jak czyni to wielu moich znajomych. Uważam, ze drużyny, których kibice nie potrafią kulturalnie dopingować, a demolują miasta i dopuszczają się bójek, powinny natychmiast być eliminowane z rozgrywek. Może to oduczyłoby chamów chamstwa. No i jestem też za zaostrzeniem kar za takie zachowania. Obejrzałam i w sieci i w redakcji kilkadziesiąt nagrań z zamieszek i mam straszny niesmak.
Zaczynam jednak zauważać (ktoś powie „szkoda, że dopiero teraz”) pozytywne skutki Euro. Pewnie dzieje się tak dlatego, że przede mną jeszcze tylko dwa takie straszne dni z meczami w tle. Do tej pory zręcznie udawało mi się w dniach meczu omijać dom. 8-go byłam na działce u przyjaciół. 12-go w Elblągu na spotkaniu autorskim, a 16-go pod Warszawą u kumpla na urodzinach. Na 21-go już zaplanowałam wycieczkę do Tykocina. Co zrobię 28-go jeszcze nie wiem, ale pomysłów mam kilka.
Te pozytywne skutki to przede wszystkim czystość. Jeszcze nigdy okolice stadionu i przejścia podziemnego pod Rondem Waszyngtona nie były tak wysprzątane jak teraz. Jeszcze nigdy tak elegancko nie wyglądało śródmieście. Jeszcze nigdy nie było tulu patroli. Nie pamiętam kiedy ostatni raz stołeczne ulice były tak barwne i pełne obcokrajowców. Kilka lat temu mój brat stryjeczny mieszkający na stałe w Krakowie powiedział, że w porównaniu krakowską, warszawska starówka jest przeważnie polskojęzyczna. Teraz można było posłuchać niemal wszystkich języków Europy. Podobnie było na Saskiej Kępie, która zawsze była mocniej międzynarodowa niż reszta miasta, bo w końcu tu niemal ambasada siedzi na ambasadzie, no i mamy na Walecznych Liceum Francuskie, ale teraz mieszały się tu różne języki świata.
Niestety te pozytywne skutki Euro przyćmiły też skutki negatywne. Ceny w knajpach wzrosły potwornie. W piątek pobiegliśmy z Ulubionym do „Dominium” na Francuską. Kiedyś często tam jadałam. Obraziłam się w zeszłym roku, gdy nie pozwolono nam w ogródku siedzieć z psem. Przesiadywałam tam w ogródku z psem przez kilka lat. Ba! Nawet godzinami siedziałam i pisałam! Nawet przyciągałam znajomych i zostawialiśmy tam naprawdę spore rachunki. A tu nagle jakiś nowy kelner mnie wyprosił, bo jestem z psem. Z tym, z którym zawsze. Poprosiłam o kontakt z szefem lokalu i nawet zostawiłam wizytówkę, ale do dziś nikt do mnie nie oddzwonił. Wtedy poszliśmy z psem do innej knajpy. Takich, w których do restauracyjnego ogródka można wejść z czworonogiem, jest na Kępie naprawdę wiele. Uznałam, że można „Dominium” olać. Teraz odbrażona postanowiłam jednak pójść akurat tam. Bardzo mi się chciało ichniego spaghetti aglio e olio, a Ulubiony chciał pizzę. Pogodzić to można było tylko tam. Ceny zwaliły nas z nóg. Każda potrawa, co najmniej 40% droższa. Postanowiliśmy jednak zostać w Dominium. Byliśmy oboje zmęczeni po pracy. Ja po namyśle zdecydowałam się jednak na sałatkę tajską z kurczakiem i sezamem. Zawsze była z trzema, czy czterema takimi cienkimi, trójkątnymi placuszkami. Tym razem dostałam ją droższą, ale bez nich. Zawołałam kelnerkę i spytałam o te placki zaznaczając, że byłam tu wielokrotnie i sałatka zawsze była z plackami. Pani kelnerka oznajmiła mi na to, że teraz oferta jest bez, a nie mówiła mi o tym, bo skąd miała wiedzieć, że ja tu kiedyś byłam. Dodała też, że w karcie jest napisane, że mogę sobie zamówić tę sałatkę na cieście. Niestety to stanowczo nie to samo co cienkie placuszki. Pizza zamówiona przez Ulubionego też nie była taka jak kiedyś. Uznaliśmy, że to ostatnia nasza wizyta w „Dominium”. Ale gdzie iść? Większość knajp na Francuskiej tak podniosła ceny, że właściwie nie opłaca się już tam ani jadać ani pić. Np. w takim „Cafe Baobab” (czyli dawnym Barze „Sax” – ulubionej knajpie Agnieszki Osieckiej) półlitrowe piwo kosztuje 10 złotych. No jakaś przesada. Na „Wstęp Wolny”, który jest w miejscu dawnego „Sorrento” też się rok temu obraziłam, gdy rachunek dla pięciu osób, które piły tylko kawę i tequilę był niezwykle wysoki (prawie 180 złotych). Okazało się, że za obsługę powyżej 4 klientów doliczane jest 10% ceny rachunku o czym nikt na początku nas nie poinformował!
Zastanawia mnie, kiedy restauratorzy obniżą ceny na Kępie. Euro to z jednej strony „aż”, a z drugiej „tylko” pięć meczy na Stadionie Narodowym. Handlujący flagami już zniknęli, bo Polaków nie ma. Rosjanie, których były tu tysiące też powoli opuszczają Warszawę. Będą wykruszać się także kibice innych drużyn, bo taki los turnieju, w którym kolejni piłkarze żegnają się z mistrzostwami. Kto zostanie? Mieszkańcy! Może więc restauratorzy powinni wykonać ukłon w ich stronę. W końcu przez cały rok żyją dzięki nam i naszym znajomym, a nie dzięki Mistrzostwom Europy w piłce nożnej.