Coraz częściej dochodzę do wniosku, że moja podjęta wiele lat temu decyzja, by nie można było komentować mojego bloga, jest jedną z najsłuszniejszych.
Kilka dni temu zaginął kolega z redakcji. Już się na szczęście odnalazł, ale tylko ja wiem, ile osób przez ponad tydzień niemal odchodziło od zmysłów zastanawiając się nad tym gdzie się podziewa, czy żyje, czy jest cały, czy stracił pamięć i tak dalej. Tych „czy” było naprawdę wiele. Tak samo wiele, jak „dlaczego”? Równie dużo było w nas wszystkich innych pytań. Gdy informację o poszukiwaniach opublikowała na swojej stronie Komenda Policji, wiedzieliśmy już, że i my możemy oficjalnie publikować wiadomość, że szukamy kolegi. Taką informację opublikowały też portale informacyjne. Nie wiem, co mnie podkusiło, by zajrzeć w komentarze. Przecież z reguły nie czytam. Teraz przeczytałam kilka. Wystarczyło mi. Wniosek straszny! Statystyczny, anonimowy internauta jest bezwzględnym prymitywem. Pisze straszne głupoty, bez zastanowienia, że gdzieś ktoś przeżywa tragedię. Komentuje w sposób skandaliczny, nieuprawniony, chamski i pozbawiony empatii. A tu nie ma co komentować. Zaginał człowiek.
Gdy zasmucona lekturą komentarzy podzieliłam się refleksją z przyjaciółką usłyszałam, że to… norma, na którą, jako rzadko czytająca komentarze, nie zwróciłam uwagi. Podobno pod każdą informacją, która mówi o jakiejś ludzkiej tragedii, zawsze pojawiają się bezmyślne komentarze. Na przykład utopił się człowiek, bo płynął kajakiem bez kapoka, albo był pijany, a tu ktoś „życzliwy” pisze: „O jednego idiotę mniej”.
I ja się tak zastanawiam. Rzeczywiście? O jednego idiotę mniej? Przecież sądząc po liczbie i treści tych głupich komentarzy, to cały czas po świecie chodzi masa idiotów. Bo nie chce mi się wierzyć, by takie rzeczy pod takimi informacjami publikowali rozumni ludzie. Chyba, ze nie ma w nich cienia empatii i litości dla tych, dla których opisywana tragedia jest osobistym cierpieniem.