„Są granice, których przekroczyć niewolno” powiedział pamiętnego 13 grudnia generał Jaruzelski. To jedyne jego zdanie, które czasem cytuję, choć on miał, co innego na myśli, a ja przeważnie, co innego. Fakt jednak pozostaje faktem. „Są granice, których przekroczyć niewolno.”
Wczoraj minęła 25 rocznica, gdy odsłonięto Pomnik Powstania Warszawskiego na placu Krasińskich. W latach 80-tych mój Ojciec był rzecznikiem prasowym Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Bohaterów Powstania Warszawskiego, bo tak się to wtedy nazywało. To Tata wymyślił cegiełki obrączki, które dziś uzyskują dość spore sumy na aukcjach allegro. Były wtedy spory o miejsce, nazwę pomnika, wykonawcze, artystę etc. Wreszcie pomnik stanął. 31 lipca 1989 roku, jako córka pana rzecznika, byłam na jego odsłonięciu na tzw. trybunie honorowej. Długo wahałam się, czy podawać rękę Jaruzelowi, który jako prezydent witał się ze wszystkim gośćmi trybuny. Ostatecznie podałam. Zwyciężyło dobre wychowanie. W końcu reprezentował urząd prezydenta, a nie siebie prywatnie. A ja uznałam, że „są granice, których przekroczyć nie wolno” i tu granicą było własnie dobre wychowanie.
Piszę to wszystko dlatego, że wczoraj przypomniał mi się ten cytat. Wszystko za sprawą zdarzenia, które miało miejsce właśnie na placu Krasińskich. Była msza polowa i apel poległych (ileż ich przez te lata widziałam na własne oczy? Prawie wszystkie!). Realizowałam o tym temat dla Kuriera, więc by nie przeszkadzać tym, którzy tu przyszli modlić się, siadłam na mało atrakcyjnym miejscu, bo tuż za tzw. zwyżką dla mediów. Skwapliwie notowałam czasy, treści homilii, wystąpień itd., by potem, po powrocie do redakcji, szybko napisać swój temat. Nie było to proste. Tuż przede mną kręcił się pewien pan. Wyglądnął dość osobliwie. Ten wygląd mocno kontrastował z wyglądem Powstańców, którzy przybyli na uroczystość niejednokrotnie w bardzo eleganckich strojach. Ów pan miał nałożone na bose stopy sandały, odsłaniające zaawansowaną grzybicę paznokci. Ubrany był jak podstarzały harcerzyk. Jednak tym, co mnie poraziło był nie jego wygląd, ale zachowanie. Pan otwarcie handlował swoimi książkami! Robił to w czasie mszy i apelu poległych! Jedna z książek była o tym, co Żydzi zawdzięczają Polakom, a druga o kijowskim majdanie. Pan oferował je słowami: „Tylko dziś 10 złotych. Autograf gratis!”. Pan był starszym człowiekiem. Zerknęłam na nazwisko na okładce, które obce mi nie było, ale nie chciało mi się wierzyć, by osoba z takiej rodziny, tak się zachowywała. Dlatego błyskawicznie go „wygooglałam” w swoim smartfonie. Wyskoczył mi życiorys, zasługi, publikacje i zdjęcia. To był on. Rzeczywiście był tą osobą, którą myślałam, że jest. Niestety to tylko spotęgowało moje załamanie się. Oto syn znakomitego publicysty i dziennikarza, (którego opowiadanie o emigrancie walczącym w wolność w Hiszpanii w 1936 roku było szkolną lekturą, a inne, dopełniające legendę hejnału mariackiego wielokrotnie wycisnęło ze mnie łzy), w trakcie mszy przeszkadza ludziom, bo kupczy swoimi książkami. Dalej niestety było jeszcze gorzej. Tuż obok mnie było miejsce przeznaczone dla towarzyszącego mi kolegi operatora kamery. W pewnym momencie pan spytał, czy może je zająć. Odparłam zgodnie z prawdą, że na razie tak, ale generalnie siedzi tu mój operator, tylko teraz akurat filmuje (mieliśmy na placu wóz transmisyjny, a kamera, z którą przyjechałam była do tzw. przebitek i bliskich planów). Pan rozsiadł się więc obok. Ja cały czas notowałam. Akurat były przemówienia, więc notowałam skwapliwie i minuty i słowa, by wybrać stosowny fragment i sprawniej to wszystko potem zmontować. W pewnym momencie pan podsunął mi pod nos jedną ze swoich książek. Powiedziałam więc:
– Przepraszam, ale jestem w pracy. Jakby mógł pan mi nie przeszkadzać.
Pan książkę położył na kolanach, ale jakby niczym niezrażony zaglądał mi przez ramię w notatki. Kiedy zakryłam je dłonią, podstawił pod nos palec z sygnetem i powiedział:
– Też mam.
Przyznaję, że w pierwszym odruchu miałam chęci swój stuletni, zabytkowy sygnet po stryjecznej babce wywalić w tłum! Jednak żal mi było pamiątki. Posłałam panu mordercze spojrzenie. Pewnie, dlatego po chwili wstał. Nie odszedł jednak nigdzie dalej. Stanął niemal przed moim nosem i rozpoczął dość głośną rozmowę z drugim panem, którego zaczepił. Akurat trwał apel poległych. Z jednej strony było, więc: „Wołam was polegli”… z drugiej pan. Perorujący o książce traktującej o tym, co Polacy dobrego zrobili dla niewdzięcznych Żydów i z drugą o kijowskim majdanie. Z powtarzaną co jakiś czas niemal jak mantra informacją, że tylko dziś 10 złotych, a autograf gratis. Cóż… w księgarni internetowej książka kosztuje ok. 14 złotych. Okazja, więc jest, ale jednak uważam, że są granice, których przekroczyć nie wolno. Na mszy i apelu poległych jakieś standardy obowiązują. Wszedłeś między wrony – kraczesz jak i one. A Jezus wyrzucił kiedyś kupców ze świątyni.