Od osy przez akt zgonu i pieski aż po przaśną kanapkę

Spread the love

Znajomi twierdzą, że pewne rzeczy przydarzają się tylko mnie. Coś w tym jest, choć zawsze podkreślam, że w efekcie końcowym, jak kot, czyli zodiakalna lwica, spadam na cztery łapy. Tak stało się i tym razem.

Zaczęło się jeszcze wczoraj wieczorem w trakcie Apelu Poległych na placu Krasińskich.
Zbierałam relacje powstańców. Kto staje im przed oczami podczas apelu? Która koleżanka? Który kolega? Każdemu, kto inny. Z reguły bezimienni. Bo czasem znało się pseudonim, a czasem tylko wymieniało uśmiechy. Mnie oczywiście przed oczami staje mój stryj – Antek. W każdym razie nagrywałam szczególną relację kobiety o tym, jak pewien chłopak niósł jej biało-czerwone dalie pod gradem kul. Po co niósł? Podobała mu się, a w tych strasznych dniach każdy marzył o odrobinie normalności, jaką daje miłość lub cień sympatii. I takiego niosącego dalie dosięgła kula. To o nim myśli ta pani podczas Apelu Poległych. Była to piękna i wzruszająca opowieść. Gdy pani opowiadała mi tę historię, przykucnęłam przed krzesłem, na którym siedziała. Gdy potem podnosiłam się, poczułam piekący ból. To… osa! Ugryzła mnie w brzuch. Po prostu na placu pełnym ludzi weszła mi pod sukienkę. Banalna sprawa, a jednak! Zrobiło mi się gorąco. Wylądowałam w karetce na zastrzyku. W każdym razie zaczęło się od tej właśnie osy.

Choć nie rozczulam się nad sobą, to ugryzienie bolało całą noc. Pewnie dlatego źle spalam. Zerwałam się wcześnie rano zupełnie niewyspana. Przecież wraz z moim synem Maćkiem, mieliśmy być gośćmi studia TVP.INFO. Punktualnie o 9.10 w wejściu na żywo mieliśmy opowiedzieć o Powstaniu i tradycjach w naszym domu. W wielką siatkę z napisem MarcPol zebraliśmy powstańcze pamiątki. Wśród nich oprawiony w ramkę akt zgonu Stryja Antka, dwa zdjęcia Sylwestra 'Krisa’ Brauna, na którym jest Antek, jego zdjęcie w ramce, dwa medale, książkę Ojca „Tak zapamiętałem” i kościany różaniec, który w Powstaniu w jednej z piwnic na Solcu pękł siostrze mojej prababci. Jej córka, a moja ukochana cioteczna babka, której sygnet dziś noszę na palcu, zebrała wszystkie paciorki prócz jednego. Gdy potem składała je w całość brakujący kościany zastąpiła bursztynowym.

Zeszliśmy do samochodu, a tu… klops. Zapomniałam zatankować. Miałam to zrobić wczoraj, ale po spotkaniu brzucha z osą źle się czułam. W samochodzie, którym kilka dni temu podjechałam pod dom na tak zwanych oparach, zdążyła na upale wyparować ta resztka benzyny. Wezwałam taksówkę. Ponieważ wiedziałam, że do domu wrócę wieczorem i będę nieprzytomna, dlatego zadzwoniłam do znajomego z pytaniem, czy nie mógłby w ciągu dnia podjechać i uruchomić mi samochód. Zgodził się. Za pamięci dałam klucze Maćkowi i wsiedliśmy do taksówki. W kieszeni miałam 4 złote. Dlatego poprosiłam kierowcę, by zatrzymał się przy bankomacie. Kierowca z kolei poprosił, żebym z bankomatu wzięła 50 złotych, bo ze 100 nie będzie miał wydać. Wszystko się udało i z pamiątkami w siatce MarcPolu wygruzowaliśmy się z auta. Szliśmy do charakteryzatorni, gdy zadzwoniłam do koleżanki z TVP.INFO z informacją, że jesteśmy i idziemy do charakteryzatorni na parterze, a ona na to: „Ale Danusia jest tu z nami. W Muzeum. Na ławce”. Cóż się okazało? Dzisiejsze studio TVP.INFO przygotowano w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak to się stało, ze do mnie ta informacja nie dotarła? Nie wiem. Wiem, że wzywałam drugą taksówkę, bo czas pędził nieubłaganie. Po kilku minutach, z siatką MarcPolu i obijającymi się w niej o siebie wybranymi powstańczymi pamiątkami, pędziłam taksówką do Muzeum Powstania Warszawskiego. Taksówkarz był ten sam. Za kierownicą mało nie padł, jak nas zobaczył. Dowiózł jednak na czas.

Charakteryzatorka Danusia przypudrowała nam twarze. Do nagrania zostało dziesięć minut. Zajęłam się organizowaniem sobie powrotu. Niestety z 50 złotych zostało mi tylko 14, a to stanowczo za mało na trzecią taksówkę. Co robić? Przecież punkt 10.00, jako reporterka Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, muszę być z kamerą w parku Orlicz-Dreszera na uroczystości „Mokotów walczy”. Na dodatek kartę od bankomatu dałam synowi, by wypłacił pieniądze na tankowanie samochodu, gdy podjedzie mój znajomy go uruchamiać. Jak wrócić pod firmę? Środkami komunikacji w taki dzień jak dziś za długo i z przesiadkami. Dlatego zanim weszliśmy na a antenę zadzwoniłam do wydania Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego i spytałam, czy ekipa jadąc na zdjęcia nie może mnie odebrać z muzeum. Może. Uspokojona stanęłam w „Parku Wolności” przy Muzeum Powstania Warszawskiego, który tego dnia robił za studio TVP.INFO. Okazało się, że z siaty MarcPolu mogę wyjąć tylko dwie pamiątki, bo rozmowa będzie na stojąco. Wybrałam akt zgonu Antka i jego zdjęcie. Sama trzymałam akt zgonu, a zdjęcie Antka dałam do trzymania Maćkowi. Oprócz mnie gościem Diany Rudnik i Adriana Klarenbacha był kombatant ze Szkocji, pseudonim „Lord”, wraz z całą rodziną – dziećmi i wnukami. On i jego córka opowiadali o przekazywaniu wiedzy o Powstaniu. Córka mówiła, jak jadąc do dziadków, w samochodzie ojciec uczył ja piosenek: „Pałacyk Michla”, „Marsz Mokotowa” itd. Ja opowiedziałam o swoim felietonie, w którym napisałam, że Powstanie w moim domu było powszednie jak chleb. Pokazałam akt zgonu Antka i opowiedziałam jak mój ojciec, jako 13-letni chłopak brał udział w ekshumacji brata i jak opowiadał o tym w latach 70-tych, gdy w programie „Świadkowie” szukał towarzyszy broni Antka. Powtórzyłam jego słowa: „Poznałem brata po jasnych blond włosach, długich wojskowych zielonych bryczesach i butach z cholewami”. Głos mi się łamał, ale jakoś udało się wytrzymać i nie rozpłakać ze wzruszenia. Maciek opowiedział jak to poprzedniego dnia pojechał do Antka zrobić porządki na grobie. Ja na koniec opowiedziałam, że Maciek ma tym roku tyle lat, ile Antek, gdy szedł do szturmu w Śródmieściu. Do tego szturmu, w którym poległ. A gdy Maciek się urodził dałam mu imię po dziadku. Z imienia Antek zrezygnowałam. Nie dałam synowi tak nawet na drugie. Nie chciałam, by miał taki los.

Nagranie się skończyło, a tu… w komórce (oprócz kilku SMS’ów z gratulacjami – w tym kilku od zupełnie obcych ludzi) kilkanaście nieodebranych połączeń. To dzwoniła koleżanka z informacją, że kamera z firmy wyjedzie po mnie najwcześniej o 9.30, bo… robi tzw. „Pieski”. To cotygodniowa audycja „pies czeka na człowieka”. Taki dodatek do programu „Mój pies i inne zwierzaki”. Trudno. Wraz z Maćkiem i pamiątkami w siatce wyruszyliśmy w kierunku Kasprzaka. Ekipa podjechała na kwadrans przed uroczystościami. Błyskawicznie przemieściliśmy się Alejami Jerozolimskimi do Chałubińskiego. Maćka wysadziliśmy nad Trasą Łazienkowska. Dostał ode mnie na drogę drugą komórkę, by móc sobie nią opłacić bilet autobusowy. Wraz z ekipą w parku byliśmy punktualnie, ale… z wywieszonymi językami. Ostatnie metry biegliśmy, by zdążyć na czas. Tak zaczął się nasz pierwszosierpniowy maraton reporterski.
Godzina dziesiąta: Upamiętnienie powstańczych zmagań przed pomnikiem Mokotów Walczy w parku Orlicz-Dreszera rozpoczęło dzisiejsze obchody sześćdziesiątej piątej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Generał Zbigniew Ścibor-Rylski Przewodniczący Związku powstańców Warszawskich powiedział, że wierzy, że „następne pokolenia będą również pamiętać o tych dziewczynach i chłopcach, którzy oddali życie za wolność naszej ojczyzny.”

Przed pomnikiem złożono kwiaty następnie ulicą Puławską ruszył Marsz Mokotowa, który zatrzymał się na chwilę przed zegarem przy Morskim oku. Tu orkiestra reprezentacyjna komendy głównej policji odegrała sztandarową melodię tej dzielnicy, którą codziennie o 17-tej gra parkowy zegar. Sprzed niego wszyscy ruszyli pieszo do ulicy Dworkowej. To w tym miejscu dwudziestego siódmego września, już po kapitulacji Mokotowa Niemcy rozstrzelali Powstańców z Pułku „Baszta”, którzy zabłądzili w kanałach.

Przed pomnikiem przy Dworkowej również złożono wieńce, a potem oddano salwy honorowe, co oczywiście wywołało straszliwy płacz u wszystkich maluchów.
Ponieważ uroczystości przed Grobem Nieznanego Żołnierza były rejestrowane, więc nie musiałam pędzić na Plac Piłsudskiego. Mogłam podjechać do firmy i zrzucić nagrania z dysku na serwer. Miałam 10 minut na zjedzenie obiadu w bufecie. Był to pierwszy posiłek. Starczyło na kompot i risotto, które nerwowo połykałam parzące usta. Punkt trzynasta wypadłam z firmy, by dotrzeć w Aleje Ujazdowskie. Gdy dotarłam na miejsce i rozłożyliśmy sprzęt, wybiła godzina trzynasta trzydzieści: Delegacje środowisk kombatanckich i harcerskich złożyły wieńce przed pomnikiem komendanta Głównego Armii Krajowej – Stefana Roweckiego „Grota”.

Po chwili ruszyliśmy stamtąd biegiem na wiejską. Za chwilę zegar wybił czternastą i to właśnie o tej porze rozpocząć się miała uroczystość przy pomniku Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej. Udało się przybiec na czas. Byli i kombatanci i władze państwowe i stolicy. Przemawiali niemal wszyscy. Potem nastąpiło złożenie wieńców, a ja po raz kolejny miałam rację, że jako ostatni wieniec składać będą… kibice Legii-Warszawa. Obserwuję to od wielu lat i jako osobie, która kibicem nie jest, wydaje się to niezwykłe. Dwóch ubranych w garnitury kolesi, z których jeden łysy wygląda jak ochroniarz bossa mafii a drugi brunet w czarnych okularach jest jak z ojca chrzestnego, sunie pokornie za rzędem delegacji z wieńcem w barwach i kształcie herbu najpopularniejszego warszawskiego klubu sportowego. Kto by przypuszczał?

Wreszcie koniec. Zwijamy sprzęt i wracamy O 15: 45 przekraczam próg redakcji. Niosę drugi dysk do zrzucenia i siadam do pisania. To najprostsze. Trudniejsze jest wybranie odpowiedniego fragmentu z zarejestrowanej przez wóz transmisyjny uroczystości przed Grobem Nieznanego Żołnierza. W tym pomaga mi koleżanka. Przewija na przyspieszonym podglądzie i wybiera fragment, gdy między ramionami zdobiącego resztki kolumnady Pałacu Saskiego krzyża Virtuti Militarii, widać idące delegacje, a potem widok na plac Piłsudskiego z góry. Wprawdzie od pisania odrywa mnie telefon syna, że zanim zdążył wysłać SMS „bilet 20” to złapał go kanar i wypisał mandat. Nie wiem, czy pisać odwołanie, czy zapłacić 107 złotych? Nie powiem, by mi się przelewało. W każdym razie po godzinie jestem gotowa i z tekstem i z tzw. „shortlistą”. Oznacza to, że zrobiłam w komputerze tzw. „układkę montażową” na brudno. To z tego, co wybrałam, będzie korzystać montażysta. Tekst idzie do sprawdzenia przez wydawcę. Na montaż schodzę koło siedemnastej. Z całością uwijam się w pół godziny. Wchodzę na górę i rozpoczynam skrobanie torby w poszukiwaniu 1,20 PLN na kawę z automatu. Znajduję 1 zł. 20 groszy dorzuca koleżanka, a druga daje mi przaśną kanapkę, gdy siadam z kubkiem w garści. Wreszcie mogę jeść nie spiesząc się. Jednak dopiero, gdy milkną ostatnie takty tyłówki Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego wiem, że mimo wszystkich kłód, które dziś rzucił mi pod nogi los, to jednak spadłam na cztery łapy.

I tylko nie mam za co wrócić do domu. Samochód na podwórku, a telefon do płacenia za bilety ZTM i kartę do bankomatu ma syn. Na dnie torby wala się 7 groszy. Ryzykować na gapę? Jeszcze nie wiem… Chyba trzeba pożyczyć na taksówkę. W końcu w siatce z MarcPolu nadal tkwią powstańcze pamiątki. Czas, by bezpiecznie wróciły na swoje miejsce.

PS. Ukąszenie osy jeszcze trochę boli. A rano trzeba byc gotową na przygotowanie relacji ze spotkania Powstańców z Prezydentem. Miejsce: Park Wolności, do ktorego dziś rano jechałam z takimi przygodami.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...