Nagrywając wspomnienia żyjących Powstańców, trudno jest wybrać do emisji na antenie coś, co zaspokoi gusta wszystkich. Co kogoś nie oburzy lub nie zniesmaczy, a jednocześnie nie będzie banalnym komunałem w stylu: „Walczyliśmy! Było ciężko! Baliśmy się o swoje życie!”
– No to już przegięcie! Co za koszmar! To było nie do wzięcia! – Krzyczał dźwiękowiec, gdy sanitariuszka z polowego szpitala w Alejach Ujazdowskich opowiadała o jednej z pierwszych rannych. „To była piękna dziewczyna, która miała odłupaną czaszkę. Jej mózg pracował, choć ona dogorywała. Mózg pulsował, a nad nim już krążyły muchy…”
Historii nie wykorzystałam. Zgadzam się, że news to za krotki materiał, by zamieszczać takie niezwykle drastyczne wypowiedzi. Zwłaszcza, że ta była częścią całej tragicznej historii szpitalnej. To dobre na długi reportaż o okropnościach wojny. Powinien powstać. Gdybym mogła go zrealizować, a moja redakcja miałaby na realizację fundusze, nosiłby tytuł „Demony Wojny Goi w Powstaniu Warszawskim”. Byłyby tam i opowieści ludności cywilnej z Woli i Powstańców, z którymi rozmawiałam przez ostatnie dni.
– Czemu oni ciągle mówią o tych strasznych rzeczach? – Krzyczała dzisiejsza wydawczyni Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, zła jak osa z powodu pewnej historii o uchu.
Odpowiedziałam, że moim zdaniem, dlatego, że mają nadzieję, że mówienie o tych okropnościach to szansa na uniknięcie kolejnej wojny. Utopijne, ale chyba tak to można tłumaczyć. Z kolei nasza „najstarsza na zakładzie” koleżanka Lucyna stwierdziła, że „po prostu nie mogą tego zapomnieć. To w nich tkwi!” A może i jedno i drugie?
Wypowiedź o uchu, przeciwko której protestowała dzisiejsza wydawczyni brzmiała następująco:
„Panie doktorze obetnijcie ucho, bylebym tylko żyła! Bo ucho trzymałam w ręce, a ono było w trzech częściach. Doktor powiedział nie martw się. Będzie dobrze!”
Takie drastyczne? To też fragment większej całości. Ratujący ją doktor był Turkiem odbitym z aresztu na terenie fortów Bema. Ranną Marysię, pozszywał zakładając siedem klamerek i kilkanaście szwów. Ucho ma do dziś.
Protest wydawczyni mnie zirytował. Uważałam, że to wypowiedź naprawdę niezbyt drastyczna. Przecież kobieta żyje i na dodatek ma ucho. Opowieść pokazuje, że wtedy też ratowano życie. A niektórym udało się wyjść z Powstania właściwie bez szwanku. Bo czym jest kilka blizn, które można przykryć szopą włosów? Nawet, jeśli po 65 latach od tamtych dni jest to szopa siwa? Wydawczyni była nieugięta.
To wyjątkowo mnie wkurzyło, więc spytałam, czy woli historię o tym, że wszyscy wypoczywali, koleżanka się podmywała, bo miała miesiączkę, a wtedy nastąpił wybuch? O tym nikt nie mówi ani nie pisze, że fizjologia ma swoje prawa i te młode dziewczyny musiały sobie jakoś radzić! Tego jednak nie wybrałam, bo we mnie też jest jakaś tam cenzura, która uważa, że w newsach to może akurat nie powinno być o powstańczej miesiączce.
Ale czy historia o uchu jest drastyczna? To, co powiedzieć o historii, jak inna łączniczka rzuciła się na pomoc siedzącym w piwnicy, w którą uderzył pocisk. Podeszła do piwnicznego okienka. Zamiast rannego podali jej… oderwaną ludzką głowę. Pogłaskała ją po włosach i odłożyła na bok. To lepsze? Nie??? To może pasuje komuś historia o tym, jak ta sama dziewczyna ciągnęła do szpitala umierającą koleżankę z silnym postrzałem nogi. Spotkani po drodze chłopcy z jednego z oddziałów, przy włączonym patefonie tańczyli w niemal histerycznym szale. Nie chcieli jej pomóc ciągnąc ranną do szpitala. A nawet próbowali porwać obie dziewczyny do tańca, choć ranna miała nogę ewidentnie do amputacji. Moja bohaterka spytała: „Czyście oszaleli?” A oni odparli: „Nie! My po prostu tańczymy na własnym grobie!” „To sobie tańczcie! – Wykrzyknęła wściekła. – „Tylko trawy nie podepczcie!” Wydawczyni powiedziała jednak uratowanemu uchu stanowcze NIE! Nie wypada opowiadać jak ucho odpada! I nie dlatego, że ktoś nie czuje jak się to rymuje.
Przyznam, że ja już nie wiem, co wypada, a co nie. Wiem jedno. W programach wszystkich stacji telewizyjnych słyszę wypowiedzi Powstańców, w których wspominają, jak kto zdobyli broń, albo stracili kogoś bliskiego. Z reguły brzmi to sucho: „I wtedy dostał kulę”. Tu wypowiedź z reguły się urywa, bo dramatyzm jest ucinany. Zapewne z tych samych powodów, co w przypadku moich materiałów newsowych. By za bardzo nie zszokować widza. A przecież wszyscy do kamery nagrywamy podobne w swoim dramatyzmie historie. O smrodzie z rozerwanych jelit i żołądka! O gnijących dołach pełnych trupów! O odorze fekaliów. O rozłupanych czaszkach! Wyrwanych ze stawów kończynach, wydłubanych oczach i tak dalej… I tylko wyemitować tego nie można. Bo… przecież nie wypada! To dlatego, że nie wypada o tym mówić, wiemy niewiele o pewnych sprawach z codziennego życia w Powstaniu. Dziś na przykład koleżanka spytała mnie o to, gdzie Powstańcy robili… kupę? No właśnie… ktoś napisał o tym? Niewielu.
Pamiętam, że jak mój Ojciec przygotowywał książkę o obronie Fortu Czerniakowskiego we wrześniu 1939 roku, to jeden z uczestników walk opowiadał o nalocie i miał niepewną minę. Ojciec doszedł przyczyny. Żołnierzowi głupio było opowiedzieć, że dudnienie samolotów spowodowało u połowy oddziału rozwolnienie, które wysłało ich w krzaki.
Oczywiście broń Boże nie twierdzę, że dla programu newsowego trzeba przygotować materiał o… „Kupie w Powstaniu Warszawskim”. Chodzi mi tylko o to, że jak czegoś nie wypada opublikować, to wiedza o tym umiera. Dlatego do historii przejdą opisy heroicznych czynów. Demony wojny drzemiące w opowieściach, których publikować nie wypada, odejdą wraz z ostatnim świadkiem tych zdarzeń. I pewnie będzie jak u Alberta Camusa, który twierdził, że kiedyś dżuma wypuści swe szczury by umierały w szczęśliwym mieście. Pewnie kiedyś i demony obudzą się, gdy wybuchnie kolejna wojna.
PS. Teraz będzie na blogu powstańcza przerwa, ale do tematu na pewno wrócę, bo cały czas zbieram dane zamordowanych na Woli…