Do wymiany?

Spread the love

Od kilku tygodni blady strach padł na naszą telewizyjną redakcję. Jak głosi stugębna plotka, nowy dyrektor chce nas wszystkich wymienić i zastąpić zespołem z Agencji Informacyjnej. Z jednej strony to trochę dziwne, bo ów dyrektor nigdy nie zszedł do pokoju wydania i nie poznał zespołu. (Sami znamy go ze zdjęć w Internecie. Również tam zapoznaliśmy się z jego życiorysem.) Ale z drugiej strony, jak to zwykłam mówić: „od kiedy pierś teściowej wkręciła się w wyżymaczkę – nic mnie nie zadziwi”, a ponieważ po wołu można spodziewać się tylko wołowiny, więc ja też wiele dobrego po TVP się nie spodziewam. Wystarczy spojrzeć na mój bilans pracy w tej instytucji. 13 lat wierna jak pies. Nie obraziłam się ani razu, nie trzasnęłam drzwiami, nie poszłam do konkurencji, jak wielkie gwiazdy ani jak te mniejsze. Żyję tu 13 lat bez etatu, 13 lat z działalnością gospodarczą, wystawiając faktury, które płacone są coraz później. Obecny Prezes wydał kilka miesięcy temu rozporządzenie, że firmom należy płacić 31 dni po wpłynięciu faktury. Biedaczysko chyba nie wie (albo i wie, co fatalnie o nim świadczy), że często te firmy to pojedynczy dziennikarze. Do tej pory nie ujrzałam forsy za lektorowanie do programu „Studio wschód” w czerwcu. Faktura bowiem zginęła w otchłani gmachu na Woronicza. Musiałam dowozić ją jeszcze raz i teraz liczy się 31 dni od dowiezienia duplikatu, a nie pierwszego złożenia. No bo jak udowodnię, że złożyłam wcześniej?
Wracając jednak do czystki, która podobno lub rzekomo nam grozi. Po emisji Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego 1 sierpnia rozdzwonili się widzowie. Płakali ze wzruszenia! Gratulowali wspaniałego programu i… mówili, że jesteśmy lepsi niż TVP.INFO, bo chwyciliśmy ich za serce. Mieliśmy pomysł. A ja i bez tych telefonów dobrze wiem, że tak jest. Nie na darmo na antenie istniejemy 50 lat! I wiem, że jako reporterzy tego najstarszego programu – czujemy puls stolicy. Wiem o tym też dlatego, że następnego dnia w Muzeum Powstania Warszawskiego, na spotkaniu Prezydenta RP z powstańcami, spotkałam kolegę z Agencji Informacyjnej, który poprosił mnie o pomoc w znalezieniu Powstańca do rozmowy na żywo. Bez wahania wskazałam księdza prałata Henryka Kietlińskiego. Odparł, że księdza już miał – Bartołda. Ręce mi opadły i tłumaczę, że Bartołd jest owszem, przesympatyczny, ale nie był powstańcem, a Kietliński był! W zgrupowaniu „Kryska” i koniecznie niech go weźmie do rozmowy. To ksiądz, który świetnie mówi, co w telewizji ma ogromne znaczenie, po drugie ma o czym, a po trzecie doprowadził do beatyfikacji powstańczego kapelana księdza Stanka. Patrzyły na mnie puste oczy, sympatycznego skądinąd kolegi, który ewidentnie nie wiedział, kto to ksiądz Stanek (męczennik torturowany i powieszony przez Niemców, beatyfikowany 13 czerwca 1999 przez Jana Pawła II, bo do końca został z rannymi i idąc na szubienicę dodawał otuchy), co to „Kryska”, a nawet, kto to ksiądz Kietliński. Choć tłumaczyłam, że to osoba, która właśnie odebrała od Prezydenta odznaczenie. Ośrodki regionalne i pracujący w nich dziennikarze mają to do siebie, że na temat swojego regionu wiedzą wszystko. Ci z ogólnopolskiej wiedzą po łebkach.
Nasz nowy dyrektor zachwyca się programem ogólnopolskim i wiadomościami. Lepsi? Czy biedak nie wie, że pracujący tam dziennikarze mają reasercherów i współpracowników, którzy często dzwonią po pomoc do nas? Czy nie wie, że np. połowa gości zapraszanych do powstańczych audycji była zapraszana dzięki kontaktom wyjętym z mojego notesu? Tak jest i w przypadku innych tematów. Gdy ogólnopolska antena rozrabiała temat o KDT, służyliśmy pomocą, bo o poszczególnych etapach rozwoju KDT robiliśmy latami! W rezlutacie nasze reporterki robiły na antenie za ekspertów. Czy nie wie, że brakujące zdjęcia reporterom z Agencji Informacyjnej dosyłają szaraczki z ośrodków, którzy nawet nie są podpisywani, jako współautorzy, a często nikt im za pomoc nie płaci? U nas sami robimy swoje tematy. Czasem pomaga praktykant, który przychodzi do redakcji na 2 tygodnie zaliczyć praktyki. Niestety jego pomoc to częściej przeszkoda i opóźnienia w realizacji. Bo przecież trzeba go jeszcze po drodze uczyć rzemiosła. No i tłumaczyć, że Marszałek Województwa i Wojewoda to dwie różne osoby. Że Zarząd Oczyszczania Miasta, Zarząd Dróg Miejskich i Zarząd Terenów Publicznych to trzy różne instytucje! Że inspektorzy drogowi to nie to samo, co drogówka! Że tamci są z GDDKiA, a ci z policji. Inaczej umówi na rozmowę nie tego, kogo trzeba. Na zdjęcia mamy 2 godziny, a nie jak w AI kamerę na niemal cały dzień. Pamiętam, jak wyszkolona w tym trybie, poszłam na montaż felietonu do jedynki. Miałam na to 8 godzin. Skończyłam po 4 i miałam wielkie poczucie winy, bo u nas montuje się takie coś w góra 2 godziny, ale przesympatyczny montażysta z Woronicza w porównaniu z naszymi newsowymi strasznie sie guzdrał. A jednak! Gdy przyszłam ze zmontowanym materiałem do pokoju, koledze, który zawiadywał jedynkową redakcją opadła szczeka. Myślał, że przyszłam, bo sobie z czymś nie radzę, a nie, że już po wszystkim. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że na Woronicza mówi się jak coś jest syfiaste, że jest jak z WOT’u (Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego) i on zawsze myślał, że nas trzeba przyuczać jak gdzieś pójdziemy. Bo ludziom z gmachów przy Wornicza wydawało się to nielogiczne, że mieszkając w Warszawie ktoś chce tworzyć coś dla garstki widzów, a nie dla wszystkich. Dla niego logicznym wydawało się, że jak ktoś jest w TVP Warszawa a nie w ogólnopolskiej, to dlatego, że go nigdzie indziej nie chciano! Teraz wie, że to nie tak. Ode mnie dowiedział się ile mamy dni zdjęciowych na reportaż, ile godzin montażu i… padł! Tam maja 3 razy tyle! I na zdjęcia i na montaż i… oczywiście pieniędzy za gotowy produkt! Poznawszy realia mojej pracy spytał czemu nie rzucę tego w diabły. Odpowiedziałam, że tylko tam mogę robić tyle o Warszawie, a to moje miasto. „Ty to jesteś pierdolnięta!” – stwierdził krótko.
I teraz tak się zastanawiam. Jak ci, którzy mają nas podobno lub rzekomo zastąpić, poradzę sobie z warunkami technicznymi panującymi w naszym ośrodku? Bo o tym, co będzie na antenie nawet nie myślę. Dla kolegi z Agencji Informacyjnej ksiądz Kietliński uczestnik powstania był mniej wart niż np. syn Gajcego, który nie pamięta swego ojca, bo gdy ojciec poległ był zbyt mały. Cóż… idąc tym tropem można przed kamerą postawić jakiegokolwiek Warszawiaka o powstańczych korzeniach. Teraz rozumiem, czemu dzień wcześniej stałam ja z pamiątkami i synem u boku. Proponuję postawić np. wnuka powstańczego dowódcy mojego stryja. Wnuk – nosi teraz sztandar oddziału swojego dziadka. Niech odpowie na przykład… czy mu ciężko.
Dyskusje w redakcji o zwolnieniach – nie milkną. Koleżanki i koledzy szukają nowej roboty. I tylko ja zdaję się nie bardzo tym wszystkim przejmować. Mam dwa dni wolnego i siedzę nad powieścią plus „sprawami gazetowymi”. Pewnie dlatego, że dobrze wiem, że trudno znaleźć kogoś bardziej przywiązanego do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego niż ja. Ileż nazwisk przez ten czas przewinęło się przez redakcję. Niektórzy porobili oszałamiające kariery, nawet byli rzecznikami rządu. (hi hi) Ja ciągle tu… Ale może już niedługo… Wiem jedno, że jeśli wylecę, bo znajdą kogoś innego na moje mało wdzięczne miejsce … to przecież, gdy Pan Bóg zatrzaskuje drzwi, to otwiera okno… Gdzieś jakieś dla mnie otworzy.
PS. Jeśli za ten wpis mnie zwolnią (jak sugeruje redakcyjna koleżanka trzęsidupa), to znaczy tylko jedno. Ta instytucja nie jest godna, bym w niej i dla niej pracowała.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...