Im bliżej 1-go sierpnia tym więcej dyskusji o Powstaniu Warszawskim. Zarówno w mediach, jak i w redakcji. Wczoraj po raz kolejny pojechałam szlakiem pomordowanych przy Górczewskiej na Woli. Nagrywałam kolejnych świadków. Dzień wcześniej, ta historia była tematem wywiadu Kuriera. Oprócz profesora Jana Zielińskiego i księdza Pawła Powierzy gościem w studio byłam ja, bo od miesiąca zbieram od widzów dane o ludziach, którzy stracili życie właśnie tam, lub tam spalone zostały ich ciała.
Wczoraj pani Zofia opowiadała o siostrze. Jak Niemcy gnali ich przez płonące podwórka. Ona miała siedem lat. Siostra osiemnaście. Gdy zostali wprowadzeni na podwórko, które wydawało się ślepym zaułkiem, a dokoła płonęły domy, ludzie zaczęli rozpaczać, że zostaną spaleni żywcem. Siostra pani Zofii znalazła przejście. Zatrzymała się. Podniosła rękę, by postawić kołnierz letniego płaszcza i uchronić włosy przed językami ognia. Prawdopodobnie wtedy Niemcy strzelili jej w nogi. pewnie powodem było opóźnianie marszu. Siostra krzyczała o pomoc. Ale Niemcy nie pozwolili jej pomóc. Panią Zosię z ich matką przegnali dalej w kierunku Górczewskiej, kapliczki i wiaduktu kolejowego. Siedmioletnia Zosia szła po trupach. Do dziś pamięta siwą, długowłosą kobietę, która w kałuży krwi leżała przy kapliczce na Górczewskiej. Tej samej kapliczce, którą kilka lat temu odnawiała dzielnica Wola, a ja jeździłam z kamerą filmować kolejne etapy remontu. Czego ta kapliczka nie widziała! Górczewska zasłana była trupami. Ludzie szli potykając się o trupy, choć tak bardzo chcieli nie zdeptać ich ciał.
Gdy przystanęli na placu za wiaduktem (gdzie dziś stoją pomnik i krzyż) Zosię i jej mamę próbowano rozstrzelać. Niemiec trzykrotnie wyjmował magazynek, przeładowywał w nim naboje i ładował od nowa mierząc do nich. Zosia widziała to, choć mama próbowała zasłonić jej oczy. Gdy za trzecim razem broń nie wypaliła, do Niemca podszedł oficer i kazał schować bron. Zosie i jej mamę posadzono na placu. Cała noc oświetlano plac reflektorami, które przesuwały się po skulonej ludności. Wszystko po to, by zgromadzeni na nim ludzie nie przemieszczali się. Przed zmrokiem ludzie poruszali się po placu. Mama Zosi, co chwila błądziła wśród zgromadzonych ludzi szukając starszej córki i wierząc, że może ranna, ale ocalała. Bo przecież matka do końca ma nadzieję. Niestety. Rano wszystkich ocalałych pognano w stronę Pruszkowa. Po wojnie nie udało się odnaleźć grobu siostry. Prawdopodobnie jej ciało jest jednym z dwunastu tysięcy ciał, które po spaleniu przy Górczewskiej utworzyły półmetrową warstwę popiołu.
Pani Alicja straciła ojca i ciotecznego brata. Egzekucji nie pamięta, bo miała tylko 4 lata. Jej przebieg zna z opowieści mamy i ciotki. I tylko twarz ojca coraz bardziej jej się rozmywa. Ma tylko jedno jego zdjęcie. Drugie, na którym są całą rodziną, zniszczyło się w czasie wojny. Zostały z niego resztki. Tak nędzne, że nie zachowała się głowa ojca, a i resztę członków rodziny niebyt dobrze widać. To jednak i tak cud, że jest zdjęcie. Większość dawnych wolszczan nie ma żadnych rodzinnych pamiątek. Pani Zofia ma 3 zdjęcia siostry. Jakościowo zbyt słabe, by można było rozpoznać rysy twarzy i zorientować się jak dokładnie dziewczyna wyglądała. Rysy twarzy siostry, jej głos i cała postać zostały tylko w pamięci pani Zosi. Z roku na rok coraz bardziej bledną.
Może się powtarzam (bo przecież już wielokrotnie pisałam tu o Powstaniu *), ale z całą mocą podkreślam. Nikt z tych, których nagrywałam, a którzy opowiadali o śmierci najbliższych nie potępił Powstania, nie mówił, że to wszystko było bez sensu, bo zakończyło się klęską. Nie było tych myśli, ani takich refleksji. Była mowa o bohaterstwie tych, którzy z bronią w reku (lub bez broni) szli na wroga. I bohaterstwie tych, którzy w milczeniu szli na śmierć, by niedołężny dziadek czy babcia albo pacjent szpitala gruźliczego na Płockiej w tym ostatecznym momencie nie był sam. Może dlatego, że Powstanie Warszawskie z perspektywy Warszawiaka wygląda inaczej? To historia bohaterstwa a nie tragicznego finału. To historia odwagi. To także refleksja, czy nas dziś żyjących stać byłoby na takie poświęcenie? O tym dyskutowali moi młodsi koledzy. Pewności nie mieli. Tylko nadzieję, że… tak!
W ostatniej 'Angorze’ jest wywiad Krzysztofa Różyckiego z profesorem Stanisławem Salmonowiczem historykiem Polskiego Państwa Podziemnego. Tytuł wywiadu znamienny: 'Warszawa była beczką prochu, która musiała wybuchnąć’.
Ostatnie pytanie brzmi:
– W czasach PRL-u lansowano tezę, że gdyby nie było powstania, ocalałoby miasto i 200 tysięcy Polaków.
Jak odpowiada historyk?
– W 1944 r. Hitler miał plan wysadzenia połowy Paryża, który był już podminowany. Nie doszło do tego, dzięki wybuchowi paryskiego powstania, sabotowaniu przez niemieckie dowództwo rozkazów Hitlera i szybkiej akcji dywizji gen. Leclerca, którego czołgi pojawiły się w stolicy Francji wbrew Eisenhowerowi. Nie ma wątpliwości, że podobne plany miał Hitler wobec Warszawy. Gdyby więc powstanie nie wybuchło, nasza stolica prawdopodobnie i tak zostałaby zniszczona – a warszawiacy – zamiast w walce – zginęliby w obozach albo podczas wysiedlenia. 28 lipca Niemcy rozlepili plakaty nakazujące stawienie się 100 tysiącom mężczyzn do robót fortyfikacyjnych na linii Wisły. Okupanci nie zostawiliby tak wielkiego i wrogiego sobie miasta na linii frontu. Warszawa była beczką prochu, która wcześniej czy później i tak musiałaby wybuchnąć.
PS. Dziś o 17-tej towarzysze broni mojego stryja spotykają się przy pomniku w Parku Krasińskich. Pomnik stoi na gruzach Pasażu Simonsa. Pasażu, który został zbombardowany przez Niemców pochłaniając prawie 200 ofiar. Mam nadzieje, że uda mi się tam dotrzeć. Sama z synem zostałam na sobotę zaproszona na 9-tą do studia TVP INFO z pamiątkami po Antku.
* Co przyniosło mi masę listów. Za wszystkie – nawet te opluwające mnie, Powstanie, jego uczestników i życzliwie mi donoszące jak to stryj zginał na marne – dziękuję.