Ostatnie dni szybko przelatują mi między palcami. Refleksje bombardują mój mózg jak niemieckie naloty powstańczą Warszawę. Co z nich zapisać?
***
Wczorajsza godzina „W”. Z roku na rok coraz więcej ludzi przystaje na dźwięk syren. Nadal jednak nie wszyscy. W tym roku, gdy jak zawsze o tej porze byłam w pracy na montażach, wyjątkowo wyszłam na tak zwany „balkon pogodynek”. Tam nagrywana jest pogoda dla TVP INFO i stamtąd widać Warszawę jak na dłoni. Zwłaszcza skrzyżowania Świętokrzyskiej z Marszałkowską. Stało prawie całe. Prawie, bo tylko jeden pan szedł do samochodu, by się w nim zamknąć od środka. Jednak to i tak lepiej niż np. dziesięć lat temu, gdy syreny wyły a miasto szło jakby nic ważnego się nie działo. Na szczęście nie byłam o tej porze przed pomnikiem Gloria Victis. Piszę „na szczęście”, bo czytając i słuchając relacje o gwizdach w czasie uroczystości i o demonstrowaniu niechęci jednej opcji politycznej do drugiej doszłam do wniosku, że może to i dobrze, że 1 sierpnia zawsze pracuję przy programie…
***
Drugi rok zbieram nazwiska osób rozstrzelanych na Woli przy Górczewskiej. W ubiegłym udało mi się zebrać ponad 140… W tym roku na razie tylko kilkanaście… Zadziwiła mnie jednak pewna sprawa. Otóż odezwał się do mnie pewien pan, który w domu znalazł rękopis dziadka opisującego mord na Woli m.in. w zajezdni MZK. Pan boi się, że jego dzieci wyrzucą to na śmietnik. Ja mam specjalne miejsce na takie dokumenty. U mnie nic na śmietniku nie ląduje i mam nadzieję, że i mój syn niczego nie wyrzuci. Wspomnienia dziadka tego pana to tylko 3 kartki. Opis momentami dramatyczny. Autor napisał m.in.:
„w grupie rozstrzelanych znajdował się między innymi Franciszek Gawlik pisarz stacji Wola, który podczas salwy rzucił się na ziemię i nie został trafiony. Leżąc obok zwłok żony i 23-letniego syna zdołał pod osłoną nocy wynieść ciężko ranną córkę i odtransportować do szpitala.”
Kolejna historia dramatu cywili… Przygotowywałam o tym materiał oglądając w newsroomie relację z zamieszek w Paryżu, gdzie w jednej z dzielnic na obrzeżach miasta likwidowano skupisko nielegalnych emigrantów z Afryki. Kamera pokazywała, jak policjanci ciągnęli po ziemi kobietę, która na plecach w chuście miała noworodka. Darła się w niebogłosy, bo jej ciało jechało po dziecku! Pokazywano też jak innej kobiecie policjanci wyrywali dziecko i jak jedną ciężarną ciągnęli za nogi i włosy… Nie robili tego Niemcy w czasie drugiej wojny światowej, a Francuzi w czasie pokoju. W samym sercu Europy w jej kulturalnym centrum. Żadna wojna, żadne okrucieństwo i mówienie o nim nie zmieni chyba ludzkich zachowań. Człowiek to inteligentny wirus i tyle. Uodparniamy się na okrucieństwo. Już chyba nic nie robi na nas wrażenia. Czy tylko ja równie mocno przejmuję się losem afrykańskich kobiet w Paryżu i tego Franciszka Gawlika, na którego oczach zabito żonę i syna i musiał z ranną córką czekać aż zapadnie noc, by móc zanieść ją do szpitala? Taką mam nadzieję, że nie tylko ja…
***
Dziś pojechałam do Archiwum m.st. Warszawy na uroczystość przekazania dokumentów po Marcelim Porowskim – powstańczym prezydencie Warszawy. Te dokumenty to notatki, wyroki śmierci, decyzje o rehabilitacji, listy z więzienia, w którym Porowski siedział po wojnie. Na uroczystość do archiwum przyszła jakaś pani i spytała, czy będziemy ją filmować. Filmowałam książkę o Porowskim, dokumenty, ale nie ludzi, więc pytanie wydało mi się dziwne. Pani z miejsca powiedziała, że nie chce być filmowana, bo wstydzi się być w telewizji polskiej.
– A to ciekawe… – odpowiedziałam. – Ja jestem dumna, że pracuję dla Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. To najstarszy program informacyjny Telewizji Polskiej i na dodatek odznaczony medalem „zasłużony dla Warszawy”…
Pani chyba nie chciała nawet słuchać. Ale ja przecież i tak nie chciałam jej nagrywać. Po co się więc sama z siebie odzywała? Manifest podobny do bojkotu piwa Lech z powodu reklamy o zimnym Lechu na Wawelu. Mnie i tak to piwo nie smakuje, bo za przeproszeniem wali ścierką. Ale co za wariat w lecie pije ciepłe piwo?
***
Na uroczystościach powstańczych w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych spotkałam Juliusza Kuleszę pseudonim „Julek”, który wielokrotnie opisywał walki o wytwórnię. Mam w domu kilka jego książek, bo przyjaźnił się z moim ojcem. Rozmawialiśmy przed nagraniem chwilę o moim tacie. Tata sypał kawałami, jak z rękawa. Podobnie jak jego Ojciec i dziadek, czyli mój dziadek i pradziadek. Ja też sypię kawałami. Sypie nimi i mój syn. Po prostu to rodzinne. Ojciec swoje kawały opowiadał powstańcom. Wiele z nich pamiętają i powtarzają mi przy różnych okazjach. Na przykład ten:
Co to jest sześćdziesiąt zębów i dwa jaja?
Krokodyl.
A sześćdziesiąt jaj i dwa zęby?
Zebranie kombatanckie.
Dziś Juliusz Kulesza opowiedział mi, jako odwiedził mojego ojca w szpitalu na dziesięć dni przed śmiercią i ojciec opowiedział mu… kawał, który jak zaznaczył jest kawałem o nim samym.
Po operacji do pacjenta przychodzi lekarz i mówi:
– Mam dobra wiadomość. Operacja się udała, ale do końca życia nie może pan pić alkoholu…
– Ojej, panie doktorze, a ja tak lubię…
– Niech pan tak nie dramatyzuje… te dziesięć dni jakoś pan chyba wytrzyma…
Ojciec zmarł dziesięć dni później, mimo, że ja wtedy w szpitalu opowiadałam mu inny: Jak to…
trzech chłopczyków kłóciło się, kto ma starszego dziadka. Pierwszy mówił, że jego dziadek ma siedemdziesiąt lat, drugi mówi, że jego dziewięćdziesiąt, a trzeci powiedział:
– Mój to był tak stary, żeśmy go musieli zastrzelić.
Tłumaczyłam ojcu, że broń w chacie już jest i żeby się trzymał… To my podejmiemy decyzję kiedy go zastrzelić. Uśmiechał się, ale jakoś nie chciał żyć. Hm.
Ja też umrę z kawałem na ustach. W końcu życie to śmiech i płacz na przemian.