Świt na Ukrainie jest bajeczny. Wiemy to, bo dla nas ten dzień zaczął się po szóstej, kiedy wstaliśmy na śniadanie. Spało mi się lepiej niż we Lwowie. Może dlatego, że towarzyszył mi kot, którego nawet przeniosłam z nóg wyżej głowy, by lepiej słyszeć mruczenie.
Po szybkim śniadaniu oraz obfotografowaniu zagrody Witji i Nili ruszyliśmy w drogę. Słówko o zagrodzie? Susząca się kukurydza, bocianie gniazdo puste o tej porze, gęsi, króliki, pies, krowy i… rozwarte na oścież drzwi od wygódki, w której załatwić można się jedynie w pozycji na Małysza Wstawanie w nocy i wędrówka za potrzebą to koszmar. Ale przeżyłam. Teraz w drogę! Walera opowiada jeszcze, że w Krasnopili ulica jego siostry nazywa się polska. Chcieli zmienić na Tarasa Szewczenki, ale mieszkańcy zaprotestowali i ich ulica nie zmieniła nazwy. Jest polska, lub jak wolą Ukraińcy – lacka. Pierwszy postój robimy po kilkunastu kilometrach. Chcemy sfotografować nasze bryki i wschodzące słońce. Drogi o tej porze są puste, więc poruszamy się dość sprawnie i szybko, ale prędkości nie przekraczamy Drugi postój robimy tuż za przepięknym małym mostkiem. Marzena musi nadać relację do radia Zet. Rozmawia więc z Walerym, a ja idę fotografować wodę, nad która przerzucony jest mostek. Krajobraz piękny, że aż dech zapiera. A ponieważ jest o tej porze mróz, więc nad woda unoszą się mgły. Mamy chwilę na to, by dzięki kartom sim otrzymanym od plusa połączyć się ze światem. Łączę się więc i ja.