Wożenie drzewa do lasu

Spread the love

Rok temu zaproszono mnie, jako jurora festiwalu teatralnego prowadzonego przez Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy nr 2 w Warszawie. Pod nazwą Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy kryje się tak naprawdę… poprawczak. Ten konkretny powstał jeszcze przed wojną, jako tzw. „Zakład dla Dziewcząt Moralnie Zaniedbanych”. W większości są w nim dziewczyny z patologicznych środowisk. To nie ich wina, że przyszły na świat w takich domach. Życie od małego ich nie pieści. Nie mają wzorów do naśladowania. W większości nie czuły się nigdy potrzebne i kochane. Ogólnopolskie Spotkania Małych Form Teatralnych są jedną z prób resocjalizacji i uczenia wrażliwości. Resocjalizacji przez teatr. Wychowankowie wielu ośrodków wychowawczych w całej Polsce przez cały rok biorą udział w zajęciach teatralnych, których plonem jest spektakl wystawiany na odbywającym się wiosną w Warszawie festiwalu. Zjeżdżają się wtedy grupy teatralne z poprawczaków z całej Polski. Młodzi aktorzy starają się pokazać z jak najlepszej strony. W ramach festiwalu wystawiają swoje spektakle, oglądają konkurencję, odbywają warsztaty teatralne z fachowcami i chodzą do prawdziwych teatrów. W tym roku, kiedy przypadła XXIV edycja festiwalu, organizatorzy Spotkań nie dostali na ten cel pieniędzy. Wnioskowali w mieście o dotację na upowszechnianie kultury i edukację teatralną. W końcu wychowankowie ośrodków wychowawczych to często ludzie z wyrokami za drobne wykroczenia przeciwko zdrowiu, mieniu itd. Wśród nich są dziewczyny uprawiające seks za parę dżinsów, kradnące w sklepach, bijące się itd. Udział w festiwalu, warsztatach i pójście do prawdziwego teatru to dla nich czasem jedyne spotkanie z kulturą. To także forma edukacji. Jednak miasto odrzuciło wniosek organizatorów. Paradoksalnie kilka stołecznych instytucji teatralnych otrzymało dotacje właśnie na upowszechnianie kultury i edukację teatralną itd. Jedna ze scen nawet kilka dotacji, których łączna suma przekroczyła pół miliona złotych. Organizatorzy Ogólnopolskich Spotkań Małych Form Teatralnych wnioskowali o 10 tysięcy. Po odwołaniu dostali z innej puli 1600 złotych. Starczyło na dyplomy i ramki do dyplomów, poczęstunek i drobne nagrody za uczestnictwo. Zabrakło nie tylko na honoraria dla prowadzących warsztaty czy dla jury (w ubiegłym roku też za wiele środków nie mieli, więc byłam tam jurorem społecznie, społecznie odbyłam spotkanie autorskie i opowiedziałam dziewczynom o swoich książkach), ale przede wszystkim nie starczyło pieniędzy na bilety do teatrów. Organizatorzy obdzwonili wiele stołecznych instytucji teatralnych z prośbą o przyznanie trudnej młodzieży, będącej uczestnikami festiwalu teatralnego, puli bezpłatnych wejściówek na spektakle. Tłumaczyli, że większość z nich będzie w teatrze po raz pierwszy i być może… niestety… ostatni w życiu. Wśród teatrów, do których zwracali się z prośbą były sceny, które m.in. z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego otrzymały po kilkaset tysięcy złotych dotacji na różne cele, w tym na edukację kulturalną. Paradoksalnie Stowarzyszeniu Teatralnemu, które chciało pomóc organizatorom festiwalu i zawnioskowało o 10 tysięcy złotych, za co miało przeprowadzić z uczestnikami trzydniowe warsztaty i pokazać trzy spektakle – odmówiono dotacji! Niestety sceny, które dostały po kilkaset tysięcy na edukację teatralną najwyraźniej uznały, że nie zmarnują nawet kawałka z tej kwoty na darmowe bilety dla trudnej młodzieży. Uczestników festiwalu przyjął tylko Teatr Powszechny, który pokazał im monodram „Sebastian X”, traktujący o masakrze w szkole. Rękę wyciągnęła też jedna prywatna scena warsztatowa.

Także Ulubiony zdecydował się bezpłatnie pokazać im swój monodram. A reżyserka Małgosia Szyszka za darmo poprowadziła warsztaty. Wszyscy czuliśmy, że to może być ważne dla tej młodzieży. Pojechaliśmy więc na gościnne występy na Strażacką. Było to osobliwe przeżycie, bo widz – naprawdę specyficzny. Już rok temu jedna z wychowawczyń opowiadała mi, jak spytała nowoprzybyłą do ośrodka 13-latkę: „Jak się u nas czujesz?” A w odpowiedzi usłyszała: „Chuj cię to obchodzi stara kurwo!” Dlatego właśnie, że widz jest nieprzewidywalny i niepoddający się konwenansom, a także ogólnie przyjętym normom społecznym, reżyserka na samym początku musiała wprowadzić go w klimat spektaklu. Powiedziała więc kilka słów o tym, o czym jest monodram, o tym, że to specyficzna forma teatralna, uprzedziła, że jest to rzecz historyczna, by widz był przygotowany na cofnięcie się w czasie o sto lat. By rozumiał, czemu są tu np. inne jednostki miary (ryby sprzedają na arszyny, a do sanatorium bohater jedzie trzy tysiące wiorst), opowiadała o zmieniającym się języku. Uprzedziła, że to rzecz, która powstała na faktach. Tekst nie został napisany przez pisarza z myślą, że powstaje dzieło, ale był po prostu listami pisanymi do jednej osoby. Prosiła też o grzeczne zachowanie. Ulubiony i tak był w nerwach. Spektakl powstał na podstawie listów mojego pradziadka do prababci i oto w jednym z listów pradziadek pisze o panujących w sanatorium stosunkach: „Złodziei tu nie ma. Pokoik zostawiam otwarty. Wracam, niczego mi nie brakuje”. Dla potrzeb spektaklu stwierdzenie o braku złodziei zamienił w pytanie do publiczności. „Złodziei tu nie ma?” (To pytanie.) „Pokoik zostawiam otwarty.” (To informacja.) „Wracam, niczego mi nie brakuje!” Ostatnie jest w formie przestrogi, bo towarzyszy mu głośne „No!” i pogrożenie palcem. W połowie spektaklu Ulubiony, dochodząc do tego fragmentu, uświadomił sobie, że na wprost siedzą gdzieniegdzie… naprawdę złodzieje. Być może nie odbiorą tego pytania do publiczności, jako części spektaklu, a wezmą dosłownie. Wezmą to do siebie. Jak zareagują? Ani ja, ani reżyserka nigdy nie widziałyśmy Ulubionego tak spiętego. A on potem wyznał, że coś takiego przeżył pierwszy raz w życiu. Publiczność, ku zdumieniu nas wszystkich, reagowała w najmniej oczekiwanych momentach. W takich, w jakich do tej pory żaden widz nie reagował. Śmiali się na przykład z tego, że aktor się śmieje. Głośno powtarzali zabawne stwierdzenia, mocno je przeżywając. Dlatego przez widownię, co chwilę przechodziły szmery, z których dało się wyłowić słowa: „Skręcipitka”, „Pierdzimączka” i „salceson ewangelicki”, który wzbudził więcej wesołości niż zazwyczaj. Po spektaklu dla garstki widzów (powiedzieliśmy, że zostaje ten, kto chce) pokazaliśmy 14-minutowy film dokumentalny „Zdarzyło się naprawdę”. Byli pod wrażeniem, że to historia rodzinna, bo przecież ich rodziny wyglądają zupełnie inaczej. No i pojawiły się pytania: „Jak to się nazywało? Mono-co?” spytała grupka dziewczyn. Odpowiedziałam, że „monodram”. Wielu to słowo słyszało po raz pierwszy.

Dlatego ja tak retorycznie teraz pytam. Czemu instytucja, która naprawdę edukuje kulturalnie, jak Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy, organizując od przeszło dwudziestu lat Ogólnopolskie Spotkania Małych Form Teatralnych, nie dostaje dotacji na edukację, a po odwołaniu niewiele ponad półtora tysiąca złotych ochłapu? A w tym samym czasie niejedna państwowa instytucja teatralna dostaje wielkie, przekraczające sto tysięcy pieniądze na taki cel i nie chce dać kilkudziesięciu darmowych biletów garstce ludzi, których wpuszczenie do teatru będzie prawdziwą edukacją? Kogo za te kilkaset tysięcy te teatry warszawskie będą edukować? Tych, którzy i bez tego wiedzą, co to teatr? Mnie zarówno to dziwne dysponowanie środkami z funduszy na edukację, jak i edukowanie teatralnie tych, którzy do teatru i tak pójdą, przypomina jednak wożenie drzewa do lasu. A może by tak raz zawieść je do miasta, czyli wyedukować teatralnie tych, którzy nigdy nie byli w teatrze? Tych, dla których do tej pory jedyna rozrywką było piwo w krzakach i za przeproszeniem dawanie dupy za dżinsy?

Za pokazanie „Listów do Skręcipitki” w Ośrodku, wszyscy troje dostaliśmy po kubku i paczce krówek, które organizator zdobył od zaprzyjaźnionych dobrych ludzi. Nic z tego nie mieli, ale podobnie jak my, uznali, że warto zainwestować cokolwiek w edukację kulturalną ludzi, których los pokarał tym, że urodzili się, jak to świetnie nazwał pan kurator sądowy i bloger – na marginesie życia.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...