Są takie momenty, które odciskają się piętnem na całym naszym życiu. Zwłaszcza, gdy mają miejsce w dzieciństwie. Pisałam tu kiedyś o moich dziadkach ze strony Ojca. Otóż Janina i Bronisław Piekarscy – rodzice mojego Taty – wzięli w czasie okupacji hitlerowskiej na wychowanie uratowane z transportu śmierci dziecko Zamojszczyzny. Ojciec opisał to w swoich wspomnieniach z czasów wojny, które już tu na blogu cytowałam. To dziecko, które dziś jest już na emeryturze, to mój Stryj. I nie ma znaczenia, że nie jest to „krew z krwi naszej”, a jedynie łata. To taka łata, która jest do nas bardzo mocno przyszyta. To dzięki Stryjowi w dzieciństwie dotykałam świni (a i mój syn mógł świni dotknąć), właziłam okrakiem na krowę, podbierałam kurom jajka. Gdyby nie Stryj, być może myślałabym, jak podobno dziś myślą amerykańskie dzieci, że mięso rośnie na drzewach, a mleko produkuje się i to od razu w kartonach. To spotkanie z wsią miało dla mnie ogromne znaczenie. Nie brzydzę się mleka prosto od krowy ani końskiego czy krowiego łajna. Umiem ręcznie wiązać snopki.
Mimo, że nie żyją ani moi dziadkowie, ani moi rodzice, ze Stryjem mam cały czas kontakt. Odwiedziłam go, gdy byłam w czarnej rozpaczy i czułam się zdradzona, opuszczona i samotna. Wtedy rozmowa z nim – prostym, ale życiowo mądrym człowiekiem – przyniosła ulgę. Był na naszym ślubie z Ulubionym, my byliśmy u niego jadąc w podróż poślubną. I tak dalej. Przedwczoraj Stryj przyjechał do Warszawy na groby. Chciał choć raz spokojnie przed Zaduszkami zapalić znicze u mojej babci i dziadka – swoich przybranych rodziców i u mojego Taty i stryjów – przybranych braci. Zawsze, kiedy przyjeżdża, rozmawiamy o tym, co z tamtego warszawskiego okresu swojego życia pamięta. Stryj urodził się w 1941 roku. Gdy trafił do moich dziadków miał 2,5 roku. Gdy odjeżdżał po wojnie w swoje rodzinne strony, miał niewiele ponad cztery lata. Z traumatycznymi historiami z dzieciństwa jest jednak tak, że jeśli jakieś za sobą mamy – to je pamiętamy. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy przytrafiły się w okresie życia, w którym jeszcze nie umiemy nazywać świata. Stryj wielokrotnie opowiadał mi, że Niemcy potrafią mu się śnić do dziś. Przez 20 lat po zakończeniu wojny potrafił moczyć się w łóżko lub zrywać w nocy zlany potem. Ci Niemcy prześladowali go, jak za życia, kiedy przemocą oderwali dwuipółlatka od matki i więzienną karetką wywieźli, by zamknąć w bydlęcym wagonie wchodzącym w skład transportu śmierci. W sobotę rano zawiozłam jego i Ulubionego na cmentarz na Sadybie. Tam leżą dziadkowie. Ulubiony opowiadał potem, że Stryj bardzo chciał zobaczyć studnię, do której zaglądał, a moja prababcia Karolcia (tytułowa Skręcipitka z monodramu Ulubionego) trzymała go za nogi i prosiła, by uważał. Ulubiony popytał ludzi na cmentarzu i dowiedział się, że jest to jedyna studnia na tej nekropolii. Stryj z pół godziny patrzył na nią, oglądał ze wszystkich stron, przywoływał wspomnienia, by na końcu stwierdzić, że wprawdzie wygląda trochę inaczej, ale już wie, ze to jednak ta. Wcześniej pojechaliśmy pod dom dziadków i na ulicę gdzie mieszkali. Stryj chciał przypomnieć sobie dawny widok. Powiedział, że pamięta gdzie w mansardowym mieszkaniu na trzecim piętrze przy piecu stało jego łóżeczko.
Stryj ma cechy analityka. Dużo zastanawia się, ale… rozumuje po chłopsku, czyli na logikę lub, jak kto woli na zdrowy rozum. Gadaliśmy sporo o ostatnich gorących tematach: pedofilii w kościele, księdzu Lemańskim i polityce. Wnioski miał takie, jak Lech Wałęsa: „Ludzie mówią, że polski kościół zły, a przecież kościół to my. Kościół jest taki, jaki jest naród. My się musimy zmienić. My powinniśmy być lepsi.” Po wizycie na cmentarzu na Sadybie pojechali z Ulubionym na Powązki. Tam do nich na chwile dołączyłam. Poszliśmy do moich rodziców, którzy leżą w jednym grobie z taty babcią (Skręcipitką) i jej mężem Antoleńkiem. Potem pożegnaliśmy się. Ja musiałam wracać do pracy w redakcji. Ulubiony został ze Stryjem, który chciał spokojnie pochodzić po Powązkach. Obejrzał z uwagą katakumby i Aleję Zasłużonych i… zapragnął zobaczyć grób Bieruta. Ot taka chłopska ciekawość. Jak też to wygląda? W dzieciństwie przecież tyle o tym Bierucie było. Gdzież on leży? Problem był w tym, że Bieruta pochowano na tzw. Powązkach Komunalnych, czyli dawnych wojskowych. To cmentarz nie przy kościele, a jakiś kilometr dalej. Jak mi potem Ulubiony opowiadał, poszli tam na piechotę. Stryj zresztą zaprawiony w marszach. W końcu na wsi ludzie głównie chodzą pieszo. Ulubiony mówił, że grobu peerelowskiego wodza szukali dość długo. Poszukiwania ich ubawiły, bo zapytani o to gdzie leży Bierut byli im niechętni. A jedna ponoć całkiem elegancka pani nawet powiedziała:
– A w dupie mam, gdzie te skurwysyny leżą.
I tak myślę sobie, że dla Stryja piętnem na całe życie są Niemcy, a dla wielu ludzi ten Bierut, który z wizyty w Moskwie wrócił w tzw. dębowej jesionce.