Zawsze za wszę

Spread the love

Eksio kiedyś opowiadał kawał o menelu, który przychodzi do monopolowego, drapie się w głowę, wydłubuje wesz, kładzie ją na ladzie i mówi:
– Coca cola.
Ponieważ nie spotyka się ze zrozumieniem sprzedawcy, dlatego wyjaśnia:
– No w reklamie macie: „za wszę coca cola”.

Słowo „zawsze” jest chyba często zawszone. Jeśli coś jest „zawsze” niekoniecznie jest „fajne”. To moje wnioski z wyjazdu na spotkania autorskie. Otóż pojechałam w łódzkie i trafiłam do miłego hoteliku przy drodze. Moja agentka – nieoceniona Gabrysia zarezerwowała mi tam pokoik. Niestety GPS wskazał mi drogę niezgodnie ze stanem faktycznym i w pewnym momencie wylądowałam na bocznej asfaltowej dróżce w lesie. Obok biegł rów, a w rowie leżał… rowerzysta. Pierwsza moja myśl była taka, że ponieważ droga jest wąska, więc został on zapewne potrącony przez samochód. Dlatego zatrzymałam się, włączyłam światła awaryjne i popędziłam co sił w nogach ratować człowieka. Gdy tylko zaczęłam zadawać pytanie:

– Czy pan żyje? – spostrzegłam rozpięty rozporek, wywalone na wierzch przyrodzenie otoczone plamą moczu niczym aureolą. Zrozumiałam więc, że pan jeśli wpadł do rowu, to nie w wyniku potrącenia, a za sprawą powszechnego ciążenia. W odpowiedzi usłyszałam zresztą bełkot wypowiedziany przez usta skrywające zaledwie kilka zębów swym kształtem przypominających zęby rekina, a barwą matkę ziemię. Po wybełkotaniu kilku dźwięków pan obrócił się na bok, dzięki czemu zapadł się bardziej w głąb rowu, a potem naciągnął na siebie rower, jak każdy inny człowiek kołdrę. Genitaliów nie schował. Na szczęście nie weszły mu między szprychy, choć być może dotknęły jednego z dwóch pedałów. Ulubiony potem pytał, czy „pan miał czym walczyć”. Może i miał, ale jakby przyszło „co do czego”, to raczej nie byłby w stanie.

Gdy dojechałam do hoteliku i opowiedziałam o tym właścicielom, usłyszałam:

– A to…. Iksiński! On zawsze tak tu leży!

Po prostu tak, jak po nocy ZAWSZE przychodzi dzień, tak w tej miejscowości ZAWSZE w jakimś przydrożnym rowie leży pijany i obszczany Iksiński z genitaliami na wierzchu! To nie był jednak koniec „zawszości”. Oto zmęczona podróżą, spotkaniem autorskim itd., zdecydowałam się po obiedzie zdrzemnąć. Niestety obudziłam się już po 40 minutach, bo z dołu z portierni dobiegało mnie tubalne burmotanie. Jakiś mężczyzna coś głośno mówił. Na pewno z kimś rozmawiał, ale niestety słyszałam tylko jego i na dodatek kompletnie nie rozumiałam, o czym mówi. Nie rozumiałam ani słóweczka! Nic! Po godzinie leżenia, kiedy próbowałam jeszcze pospać, czytać, pisać, a w końcu oglądać TV, jednak żadna z czynności nie była łatwa do wykonania, bo burmotanie przebijało wszystko, zdecydowałam, że zejdę na kolację. Na dole okazało się, że jest tylko właściciel hoteliku (schowany zresztą na zapleczu) i jakiś pan z wąsem, który gadał chyba do siebie. W każdym razie na mój widok ucieszył się niczym szczerbaty na widok sucharów i gdy zajęłam stolik i sięgnęłam po leżącą na oknie lokalną gazetę, przysiadł się. Zaznaczam, że rozumiałam nie wszystkie wypowiadane przez niego wyrazy, bo z dykcją u pana było kiepsko. Prawdopodobnie nie miał wszystkich zębów. W każdym razie zaczął mówić:

– No i co tam pani czyta? Toż to bzdury są. Kiedyś to gazet tylu nie było, ale prace wszyscy mieli. A teraz to pozakładali te gazety i ludzie przez to pracy nie mają.

Ponieważ uznałam, że być może źle słyszę, więc spytałam, by upewnić się:

– Pan twierdzi, że ludzie tu nie mają pracy, bo gmina wydaje tę gazetę?

Pan jednak nie odpowiedział „tak” lub „nie”, ale dodał:

– No to pani poczyta pierwszy lepszy artykuł i powie mi, kto za to, co tam opisane wziął pieniądze.

No to otworzyłam i zaczęłam głośno czytać artykuł, z którego wynikało, że młodzież ze szkoły podstawowej złożyła wieńce przed pomnikiem upamiętniającym żołnierzy września 1939 roku. Towarzyszyło jej dwóch kombatantów. Spytałam więc pana, czy jego zdaniem forsę dostały te dzieci ze szkoły, czy tych dwóch dziadków stojących nad grobem? Pan na to:

– No ktoś forsę wziął! Wszyscy kradną!

Z dalszej rozmowy, mimo burmotania zrozumiałam, że pan gdyby był u władzy, to by ten świat lepiej urządził. Ponieważ byłam zmęczona, niewyspana, zgłuszona jego burmotaniem, więc chyba dlatego zamiast machnąć ręką powiedziałam:

– Co mi pan tu ględzi! Co pan mi tu gada, że wszyscy kradną zamiast pracować? A pan, czemu nie w pracy tylko od kilku godzin tu pan burmocze coś? Jak pan taki najmądrzejszy z całej wsi, to trzeba było uczyć się, zostać posłem lub senatorem albo sędzią najwyższym! Będzie mi pan tu pierniczył głupoty, że dzieci ze szkoły wzięły pieniądze za składanie wieńców? Pewnie same jeszcze na ten wieniec musiały się zrzucić.

Dalej nic już nie powiedziałam, bo pan uciekł. A na to wszystko z zaplecza wytoczył się właściciel hoteliku i powiedział:

– Boże, ze pani udało się go przegonić! On tu codziennie przychodzi! Od zawsze! I męczy mnie i wszystkich swoim gadaniem! Ja mu mówiłem, że pewnie pani tam śpi, żeby cicho był, ale on swoje… i zawsze tak jest! Ja go prosiłem, by już poszedł. A on nic. A pani w sedno trafiła. On tu ma siebie za najmądrzejszego z całej wsi. Ale pracy to żadnej nie utrzymał zbyt długo. Bo zawsze go zwalniają, a on mówi, że to jemu zawsze nie odpowiada.

No czyż to „zawsze” nie jest naprawdę zawszone? Pana „zawsze” zwalniają, panu „zawsze” nie odpowiada. Pan „zawsze” tu jest. Pan „zawsze” ględzi. Pan „zawsze” burmocze. No przecież to „zawsze” jak nic jest zawszone! Bardzo jednak proszę patrzeć na mój wniosek o „zawszeniu zawszości” z przymrużeniem oka. W przeciwnym razie „nigdy” już nic nie napiszę.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...