Między nami Polakami, czyli tolerancja ze stosem

Spread the love

W piątek sejm nie przyjął kluczowej poprawki do uchwały upamiętniającej zbrodnię wołyńską. W uchwale Sejmu nie pojawi się więc sformułowanie „ludobójstwo” w miejsce określenia „czystka etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Za poprawką było 212 posłów, przeciw – 222, a 3 wstrzymało się od głosu. Jest to dość ciekawe, bo równocześnie 148 deputowanych ukraińskiego parlamentu z partii komunistycznej i Partii Regionów zaapelowało w liście do marszałek Sejmu Ewy Kopacz o uznanie tragedii wołyńskiej za „ludobójstwo” popełnione na Polakach przez nacjonalistów z Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Tam na Ukrainie ich przeciwnicy polityczni uznali, że to element walki politycznej w Kijowie. Wszystko jest możliwe, ale ja nie chcę pisać o polityce. Chcę napisać znów o ludziach. O tym, jak Polak Polakowi…

Ulubiony jest obywatelem Ukrainy. Jego pradziadek Jan (ożeniony z Heleną z domu Król) miał wielkie połacie ziemi pod Stanisławowem (obecnie Iwano-Frankiwsk). W skład majątku wchodziła m.in. stajnia i stadnina koni na 150 rumaków. W czasie owego „ludobójstwa” lub, jak wolą nasi parlamentarzyści „czystek etnicznych o znamionach ludobójstwa” wymordowano mu synów (powieszenie, siekierą w łeb, kulka w łeb itd.). Przy życiu została tylko jedna córka, która po wojnie wyjechała na tak zwane „ziemie odzyskane” i zamieszkała w okolicach Zielonej Góry. Z synów ocalał tylko najmłodszy – 16-letni Jakub – dziadek Ulubionego. Jakieś dwa lata temu w księgach zabużańskich odebraliśmy dziadkowy akt urodzenia. Szczegółowo też notowaliśmy wszystkich braci dziadka Jakuba, którym nie dane było się ani ożenić ani rozmnożyć. Ulubiony niewiele wiedział o tym, co dokładnie się stało. Dziadek ukrywał przeszłość. Życie Polaków w ZSRR nie było bowiem usłane różami. Ci, którzy manifestowali swoją polskość rzadko zdobywali wykształcenie. Gdy w 2009 roku robiłam reportaż: „Kto ty jesteś” poznałam historię takich ludzi. Bez wykształcenia, z marnymi dochodami i bez perspektyw.

Dziadek Ulubionego liczył chyba na to, że władza sowiecka nie będzie wieczna. W przeciwieństwie do siostry Rozalii nie wyjechał spod Stanisławowa. Liczył, że wielka ziemia, kiedyś wróci w ręce rodziny. Ulubiony opowiadał, że gdy jako dziecko przyjeżdżał do dziadków, oprowadzali go po wsi i pokazując cudze pola opowiadali, że kiedyś to było ich. Gdy pytał, czemu już nie jest, dziadek wpadał w szał i oprócz wielu słów wykrzykiwał jedno, które brzmiało… „kurwa”, a dość szybko stało się (o ironio!) pierwszym polskim słowem Ulubionego.

Dziadek chciał, by dzieci były wykształcone. Stawiał na naukę i pracę. Polskie dokumenty zniszczył. Ocalała jedna fotografia jego ojca (Jana) w mundurze. „Na szczęście” dla rodziny nie widać było, co to za mundur. Ulubiony miał 16-lat, gdy zdecydował się, że chce mieszkać w Polsce. Jeszcze jako nastoletni chłopczyk pojechał z wycieczką do Łańcuta, który zrobił na nim ogromne wrażenie. Starania o wyjazd do Polski zajęły mu kolejne cztery. Przez ten czas skończył m.in. polską szkołę im. Józefa Tischnera, w której dogłębnie poznawał i polski język i polską kulturę. Dziś tu mieszka i ją tworzy… Piszę o tym, bo w piątek parlament uchwalił to, co uchwalił, a jednocześnie w ten sam dzień ja poszłam po raz kolejny na policję składać zeznania w sprawie… szykanowania Ulubionego z powodu pochodzenia. Bo tak to jest, że w kraju, w którym gęby mamy pełne frazesów, pieklimy się czy to na Wołyniu to było sformułowanie „ludobójstwo” czy „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa” jednocześnie niemal każdego, kto stamtąd przyjechał obrzucamy błotem i traktujemy jak człowieka gorszej kategorii.

Od kiedy razem mieszkamy średnio raz w miesiącu sąsiadka wzywa na Ulubionego policję. Preteksty są różne, ale… w ostatecznym rozrachunku wychodzi, że przyczyną jest jego pochodzenie. Kilka razy groziła mu deportacją. Nie wiem, czy wierzyła, że uda się jej to osiągnąć, ale pewnego dnia przyjechała do nas policja w celu znalezienia nielegalnych emigrantów ze wschodu.

– Czy mieszka tu Misza? – Spytali Ulubionego, który zgodnie z prawdą odpowiedział, że żadnego Miszy w domu nie ma.
– A kto tu mieszka? – Indagowali przedstawiciele władzy.
– Ja z żoną i syn żony z pierwszego małżeństwa.
– A jacyś Ukraińcy?
– Ja jestem z Ukrainy, ale nie mam na imię Misza – odparł Ulubiony, wpuścił policję do mieszkania i pokazał dokumenty.
– A myśmy myśleli, że jak z Ukrainy to Misza – powiedział pan policjant, a pani policjantka po chwili krzyknęła zdumiona:
– Ale pan ma kartę stałego pobytu ważną do 2023 roku!
– A czemu mam mieć nieważną? Dokumenty są wydawane na dziesięć lat. Polskie dowody osobiste również.

Szybko oboje domyśliliśmy się, komu zawdzięczaliśmy wizytę stróżów prawa i szczegółowe analizowanie dokumentów. Oczywiście sąsiadce, która kilka dni później nie omieszkała powiedzieć, że dokumenty Ulubionego są na pewno fałszywe i zrobione przez przyjaciół ukraińskich bandytów.

Cóż… na porządku dziennym są wydobywające się z jej ust okrzyki: „Tu jest Polska! Proszę wracać do siebie!” I tak dalej… Gdy Ulubiony jest w ogrodzie i pojawia się tam sąsiadka, niemal każdy przechodzień informowany jest o pochodzeniu Ulubionego słowami: „To Ukrainiec jest”, a ostatnio, gdy podczas kolejnej „wizyty” Policji i kontroli dokumentów dowiedziała się, że Ulubiony urodził się w Moskwie, pojawiła się wersja: „To Rusek” lub bardziej poprawna politycznie „to Rosjanin”. Sąsiadka, która nie jest staruszką, ale osobą w moim wieku i na dodatek posiada trzy fakultety (w tym ukończone prawo!), pozostała głucha na moją uwagę, że miejsce zamieszkania nie świadczy o narodowości, bo gdyby tak było, to rodzący się w Warszawie Wietnamczycy byliby automatycznie Polakami.

Ukraina, jak niegdyś PRL, nie przewiduje w swoim prawie posiadania podwójnego obywatelstwa. Polska zaś pozwala pracować i żyć obywatelom innych państw. Stąd decyzja Ulubionego o życiu z takim a nie innym statusem. Znam wielu obywateli innych państw, którzy na tej samej zasadzie mieszkają w Polsce. Są to Anglicy, Słowacy, Czesi czy Węgrzy. A jednak to Ci, którzy są ze wschodu traktowani są w tak ksenofobiczny sposób. Dlatego codziennie myślę, że ta „nowa-stara” Ojczyzna nie jest łaskawa dla takich, jak Ulubiony. My jej mieszkańcy i obywatele nie jesteśmy łaskawi. My nie jesteśmy życzliwi. Mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa wykrzyczał mi w swoim czasie, że prawdziwy Polak nigdy nie wychodzi za mąż ani nie żeni się obcokrajowcem. Miało to dotyczyć nawet nie tyle mnie (choć mnie również), ile ojca Ulubionego, który ożenił się z Ukrainką. Gdy przypomniałam, że nasza koleżanka z klasy wyszła za Szwajcara – zamilkł. I pomyśleć, że teoretycznie dla katolików, jakimi podobno jesteśmy, (bo „kto Polak to Katolik”) miłość nie powinna mieć granic. To mój najlepszy przyjaciel wykrzyczał, że zdradziłam naród polski, a dziadek Ulubionego pewnie „spadł z wieżyczki strażniczej w Ostaszkowie”. Czyż nasza Ojczyzna, o której ciągle mówimy, ze przez lata była krajem bez stosów i krajem tolerancji religijnej nie powinna być nadal otwarta dla każdego, kto chce w niej mieszkać? Ostatnio wyczytałam w jednym z artykułów historycznych, że przed wojną 2% mieszkańców Polski wpisało w rubrykę narodowość „tutejsi”.  Kto z nas jest dziś tutejszy?

„Ludobójstwo” czy „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”? W chwili, gdy okazuje się, że tworzy się nowy podział na prawdziwych Polaków zwolenników sformułowania „ludobójstwo” i nieprawdziwych, czyli zwolenników sformułowania „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa” chcę nieśmiało spytać gdzie jest miejsce dla potomków tych, którzy przeżyli owe „ludobójstwo” czy też „czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa”? Z zachowania sąsiadki, ze słów mojego przyjaciela z dzieciństwa wnioskuję, że nie w Polsce. Bo Polska dla Polaków. A kto to jest Polak? No i czy nie może być ona też dla tych, którzy czują się „tutejsi”? Nie może znów być otwarta dla każdego, kto chce tu mieszkać? Nie może znów być tolerancyjnym państwem bez stosów?

PS Na zdjęciach pradziadek ulubionego Jan Muszyński.

PS 2. O ironio dziś Ulubiony gra swój monodram, który powstał w oparciu o patriotyczne listy mojego pradziadka do swojej żony… Listy pełne sformułowań:  „te dranie kacapy!”

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...