Jest stara metoda na wymioty. Jeśli ktoś czuje, że powinien rzygnąć a nie może, powinien wsadzić sobie równocześnie dwa palce prawej ręki w gębę, a dwa palce lewej w cztery litery. Jeśli to nie pomoże – zamienić ręce. Od wielu, naprawdę wielu miesięcy (a może lat? A może dekad? A może stuleci?) w naszym kraju rolę zamiany rąk z palcami pełni polityka. Można się od niej wyrzygać, bo wciska się w nasze życie nieproszona jak najgorszy paw! Teraz gdy mamy wojnę polsko-polską do pawia jeden krok, jak niegdyś do zakochania.
Przykład pierwszy (z brzegu). Byłam z kamerą na pogrzebie Ryszarda Kaczorowskiego. Źle to zniosłam. Widok roztrzęsionej wdowy podziałał na mnie strasznie. Nigdy nie chciałabym przeżywać drugi raz pogrzebu bliskiej mi osoby. Oba pogrzeby rodziców (mamy czy ojca) były dla mnie wystarczająco traumatycznymi przeżyciami. Nie chciałabym powtórki z tych wydarzeń. Sprawa z powtórnymi pogrzebami ofiar katastrofy smoleńskiej wywołała u mnie refleksję, że może gdyby wprowadzić obowiązek kremacji nie byłoby ekshumacji? Podzieliłam się refleksją ze znajomymi na Facebooku i…. ponieważ żyjemy w kraju ogarniętym wojną polsko-polską, od razu zostałam właściwie gdzieś tam w prywatnych rozmowach „obsobaczona”. Zwolennicy teorii spiskowej, że katastrofa smoleńska to był zamach, czyli sympatycy PIS zarzucili mi, że kpię z uczuć tych, którzy stracili bliskich w katastrofie proponując kremację a nie ekshumację. Przeciwnicy teorii spiskowej zapisali mnie do PIS i uznali za tubę Jarosława Kaczyńskiego i reszty, bo współczuję rodzinom. A mnie chodziło tylko o to, co napisałam! W świetle zamieszania z pogrzebami żałuję, że nie skremowałam rodziców. Oboje zmarli w szpitalach. Teoretycznie mogłam żądać sekcji, wyjaśnień itd. W końcu mama była na podleczeniu w reumatologicznym. Miała gościec zniekształcający. W szpitalu przypętało się zapalenie płuc i na to umarła. Podobnie z ojcem, który w dwa tygodnie po wycięciu nerki zmarł na zapalenie płuc. A przecież operacja się udała. Może ktoś po latach będzie wszczynał śledztwo w sprawie szpitalnych nieprawidłowości i będzie badał zgony? Gdyby nagle do tego doszło, chyba bym zwariowała. Zwłaszcza, że życia by to im nie wróciło, a mnie przysporzyło traumatycznych przejść. Na szczęście dowiedziałam się, że można nie wyrazić zgody na ekshumację, a tym samym uniknąć powtórnego pogrzebu. W przypadku zamiany zwłok, która miała miejsce w przypadku pogrzebu Ryszarda Kaczorowskiego przyznam, że żadne przeprosiny, odszkodowania, listy itd. nie wynagrodziłyby mi cierpienia, którego zresztą nie wiem czy nie przypłaciłabym zawałem lub ciężką chorobą. Wszystko dlatego, że nienawidzę pogrzebów i cmentarzy. Owszem, pogrzeby obcych osób, na których bywam z kamerą są do zniesienia, choć i te czasem przeżywam bardzo. Zwłaszcza, gdy kogoś znałam osobiście. Jednak w pracy umiem się wyłączyć. Ale praca to praca, a życie to życie. Prywatnie chętnie bym zlikwidowała cmentarze. Sprawiłabym, by po śmierci człowiek znikał. By nie było społecznego przymusu łażenia na pogrzeby, odwiedzania grobów itd. A to wykluczyłoby powtórne pochówki. I dlaczego ktoś mi tu wyjeżdża z polityką?
Przykład drugi (też z brzegu) to wychowanie dzieci i homoseksualizm. Jeden z kolegów przeprowadził ostatnio (diabli wiedzą po co) sondę wśród innych. Pytanie sondy brzmiało: „gdybyś miał dziecko i leżał na łożu śmierci i musiał zdecydować, że ma być ono wychowywane przez obcych ludzi to wolałbyś, by trafiło do Domu Dziecka czy pary gejów?” Ci, którzy byli za Domem Dziecka głaskani byli przez niego po głowie, ci, którzy wybierali parę gejów odsądzani od czci i wiary. Najgłupsze było to, że zwolennicy pary gejów argumentowali całkiem rozsądnie. Że dziecko byłoby kochane i mogłoby mieć lepszy start w życiu – edukacja, studia itd. Podawali też argument, że w Domu Dziecka byłoby jedną z setki dzieci. Prawda jest smutna. W większości przypadków dzieci z Domu Dziecka są poniekąd stracone dla społeczeństwa. Przypadki, że zostają tzw. „elita intelektualną kraju” są wyjątkami potwierdzającymi regułę. Jednak dla kolegi chowanie dziecka przez parę gejów jest równoznaczne z tym, że owi geje codziennie na oczach dziecka uprawiają rozpasany seks analny czyniąc z dziecka kolejnego w jego pojęciu dewianta. A potem jeszcze robią z tym dzieckiem trójkącik. Na dodatek jeśli ktoś uważa, że dziecku u pary gejów będzie lepiej niż w Domu Dziecka jest automatycznie z SLD lub od tego strasznego Palikota! Nigdy nie miałam dobrego zdania o Domach Dziecka, a po lekturze rewelacyjnej zresztą książki „Bidul” Mariusz Maślanki, to już w ogóle. Niby wiele rzeczy się zmienia, ale pozostaje sprawa tego co dzieje się w czterech ścianach placówki między jej wychowankami, kiedy drzwi za wychowawcą zamykają się. Historia chłopca zgwałconego w radomskim szpitalu pokazuje to po prostu czarno na białym. Niestety dzieci często katują dzieci, a zwłaszcza w społecznościach dziecięcych. O tym, że tak jest napisano też już tomy i to nie tylko naukowych książek, bo William Golding i jego powieść „Władca much” powinien być dla niektórych lekturą obowiązkową. Owszem wszędzie zdarzają się wyjątki. Bywają super Domy Dziecka i patologia w domu rodzinnym, ale nie wyjątki tworzą reguły. Mam znajomego, którego zostawiła żona z małym dzieckiem. On je wychował. Po kilku latach ujawnił, że… jest kochającym inaczej. Syna wychował na zupełnie normalnego chłopaka, który dziś jest wykształconym mężczyzną, szczęśliwym ojcem trójki dzieci i od wielu lat żyje w normalnym związku z kobietą. Nie jest więc prawdą, że „każdy pedał musi wychować pedała”. Rozmowy ze znajomymi na temat sondy kolegi uświadomiły mi, że dla wielu jeśli ktoś woli, by dzieci mu wychowywały pedały (lub jak kto woli geje) jest zwolennikiem Ruchu Palikota itd. A tymczasem ktoś może po prostu chcieć, by jego dziecku poświęcano więcej uwagi i to przez 24 godziny na dobę, a nie jedynie 8 godzin dziennie w ramach obowiązku pracy. Heteryckie upodobania seksualne nie są gwarancją miłości do dzieci, czego dowodem sprawa mamy Madzi, chłopca z Cieszyna, matki z Hipolitowa, która zabiła piątkę nowo narodzonych dzieci i tym podobne przypadki. Są przypadki heteryckich rodzin, których rodzice oddawali dzieci zboczeńcom za pieniądze do niecnych praktyk! I o tym prasa się też rozpisywała. Podkreślam, że zrobili to rodzeni rodzice. Więc? Dlaczego wybór pary gejów ma być tym złym? No i dlaczego dla kolegi i wielu innych osób takie poglądy są równoznaczne z byciem zwolennikiem ruchu Palikota czy SLD?
Przykład trzeci (też z brzegu). Rok temu koleżanka zrobiła dla jednego z programów informacyjnych w pewnej stacji materiał o dzieciach poczętych i urodzonych w wyniku In vitro i… oddanych do Domu Dziecka. Materiał wstrząsający! Pokazano w nim śliczne rodzeństwo. Oto rodzice starali się długo o dziecko, mieli kupę kasy, więc w końcu udało im się spełnić te marzenia i to po dwakroć, bo urodziły się im bliźniaki, ale… rozwiedli się. Matka nie mogła udźwignąć ciężaru macierzyństwa, rozpiła się i trafiła na odwyk alkoholowy, a ojciec robi karierę. Dzieci są w domu dziecka. Mają iść do adopcji. (Może już poszły? W końcu materiał z zeszłego roku). Do Domu Dziecka nie trafiły rzecz jasna z powodu przyjścia na świat w wyniku in vitro, ale… no właśnie. Dlaczego? Moim zdaniem z braku miłości i rozpadu więzi rodzinnych. Psycholog nagrany dla potrzeb reportażu powiedział, że bogaci ludzie mają pieniądze, a co za tym idzie stać ich na in vitro, a więc uważają, że wszystko mogą i mają prawo mieć. Co gorsze jak im się znudzi – mogą zrezygnować. Zrezygnować z dziecka! Tak, jak z psa wyrzucanego z samochodu na ulicę pod koła innego samochodu. Niestety pieniądze nie dają szczęścia i nie zapewnią miłości. A zmuszanie się do miłości jest niezgodne z naturą. Ludzie nie chcą się zmuszać. Płacą i wymagają. Uważają, że dlatego, że płacą – nic nie muszą. Psycholog zwróciła też uwagę na to co ja. Na jakiś problem w więziach rodzinnych. Od wielu lat twierdzę, że z rodzicielstwem jest pewien paradoks. Oto, żeby np. jeździć samochodem potrzebne prawo jazdy (a latać samolotem licencja pilota), tymczasem do tego, by mieć dzieci – co wiąże się z wielką odpowiedzialnością – nie trzeba zdawać egzaminów. Wystarczy mieć narządy. Efektem tego są niechciane ciąże, aborcje, ale bywają też i… nietrafione adopcje. Sprzed lat pamiętam historię znajomej mi kobiety, która bardzo chciała mieć dziecko. Zajść w ciążę nie mogła. Zdecydowała się na adopcję. Nie przeszła niestety testów, bo uznano, ze coś z głową nie tak, pani jest niezrównoważoną histeryczką. Ale… pieniądze mogą zdziałać wiele. Dostała więc dziecko za łapówkę. Takie dziecko, którego nikt nie chciał, bo adoptowane kilka razy za każdym razem wracało do Domu Dziecka jak pies do schroniska. A i ten Dom Dziecka chciał się go pozbyć. Dlaczego? Pięcioletnia dziewczynka kradła, klęła i… onanizowała się. Co robiła przybrana mamusia? Kryła to co skradzione, przymykała uszy na przekleństwa i… bardziej wprawną ręką pomagała w onanizmie (sic!). Po roku opieki nad dzieckiem znerwicowana i rozhisteryzowana mamusia zmarła na zawał, więc dziecko dostało się w ręce różnych niań. Co z niego wyrosło – nie wiem. Historia jednak nie jest odosobniona. Adoptowane dzieci oddawane z powrotem do Domów Dziecka to częsta sprawa. Ludzie chcą, by dziecko było fajne i miłe i nie sprawiało problemów. Rodzonemu łatwiej wybaczą drobne grzeszki niż adoptowanemu. Dlatego adoptowane nie spełniające oczekiwań – oddają jak wybrakowany towar do sklepu. Teraz do nietrafionych adopcji doszło nietrafione In vitro. Niestety. Nie wszyscy bogaci ludzie, których stać na zapłodnienie pozaustrojowe wiedzą czym jest rodzicielstwo. Nie wszyscy wiedzą o co walczą. Nie jestem broń boże przeciwna In vitro! Jestem jak najbardziej za! Jak ktoś chce mieć dziecko – niech próbuje wszystkich metod. Jeśli potrafi samemu być szczęśliwym i dać szczęście innym niech daje! Problem w tym, że nie wszyscy wiedzą co to znaczy „na całe życie”, a dziecko – zwłaszcza własne – ma się na całe życie. Przynajmniej teoretycznie. Nie jestem też przeciwna aborcji. Niech ludzie robią mają prawo wyboru. Zakazami ściganymi prawem nie nauczymy ich sumienia, a tylko ściągniemy kupę nieszczęść, bo przecież prawo trzeba egzekwować. Nie wiem czy Beata z Hipolitowa, która urodziła ośmioro dzieci, z których piątkę zabiła, gdyby mogła legalnie usunąć ciążę, to by to zrobiła. Może zrobiłaby to raz, a w dalsze ciąże nie zachodziła, bo np. mądry lekarz podwiązałby jej przy tym jajowody, widząc, że kobieta jest delikatnie mówiąc trochę prymitywna. Wiadomo, że seksu jej nikt nie zakaże, bo w końcu seks to atawizm. Gdyby tak nie było to ludzie ograniczeni umysłowo nie odczuwaliby popędu. Korzystania z kalendarzyka małżeńskiego nikt prymitywnej kobiety nie nauczy. Środków antykoncepcyjnych nikt nie zafunduje, a ona sama sobie nie kupi, bo być może szkoda jej na to kasy, a może zwyczajnie jej nie ma. Możliwe jest, że nawet, gdyby ta kobieta mogła legalnie usunąć ciążę i tak, by tego nie zrobiła a wybrała zabicie dzieci? Dla prymitywnych jednostek może się to okazać tańszą metodą na pozbycie się niechcianego dziecka. W końcu dzieciobójstwo jest stare jak świat, a historia ludzkości pełna jest zbrodni, że tylko napomknę o Kainie i Ablu. Jestem za promowaniem świadomego macierzyństwa, za propagowaniem miłości i za przekazywaniem jej dzieciom. Okazujmy im ją. Całujmy, bierzmy na kolana, czochrajmy im czupryny i klepmy po pupci, co pewno niektórzy odbiorą za pedofilię. Domy Dziecka niech znikną! Niech będą złem koniecznym dla wojennych sierot i oby okazały się niepotrzebne w naszym kraju. Materiał koleżanki o dzieciach z In vitro w Domu Dziecka odebrano jako polityczny zrealizowany na zamówienie prawicy. Tymczasem ją zainteresował właśnie ten brak rodzinnych więzi! To, że ktoś najpierw tak bardzo chce dziecka, przechodzi przez zabiegi, nieprzyjemną terapię, zachodzi w ciążę, rodzi i… porzuca. No i tak przez miesiąc po emisji reportażu była zawieszona, a nawet „powąchała” zwolnienie z pracy. Do dziś snuje się za nią ponura opinia „pisiora”. Byłam tym zbulwersowana, bo koleżanka, tak jak ja, z dala od każdej partii. Paradoksalnie ja ze swoją zgodą na aborcję na życzenie, a nie tylko gdy zagrożona jest ciąża, jestem ustawiana w rzędzie z mordercami itd. Sama nie usuwałam ciąży i nie mam takich planów. (Choć nie wiem, co bym zrobiła, gdyby zgwałcił mnie któryś z polityków i w wyniku gwałtu zaszłabym z nim w ciążę. Jest duże prawdopodobieństwo, że wybrałabym aborcję.) Nie potępiam jednak nikogo, kto to zrobił. Historia 14-latki, której odmówiono w szpitalu usunięcia ciąży z czynu zabronionego, napiętnowano, podano dane do publicznej wiadomości i umieszczono w ośrodku z dala od rodziców, wstrząsnęła mną. Cieszę się, że dziewczyna wygrała w Strasburgu. Martwi mnie, że jeden z biskupów nazwał to otrzymaniem pieniędzy za zbrodnię. Co dla kogo jest zbrodnią? Czy zbrodnią nie jest gwałcenie zmuszanie 14-letniego dziecka do rodzenia dziecka, izolowanie w takiej sytuacji od rodziców itd? Skąd biskup wie, co dzieje się w umyśle młodziutkiej dziewczyny, która nie jest przygotowana do roli matki, a może i nienawidzi tego, który ją zapłodnił? Cieszę się z też z wygranej Alicji Tysiąc i nie zgadzam z nazywaniem jej „dziesięć tysięcy”, bo kobieta swoje dziecko chowa, nie utopiła w stawie, nie zakisiła w beczce, ani nawet nie wyrzuciła po sześciu miesiącach z kocyka. A walczy o odszkodowanie, bo czy się to komuś podoba czy nie, prawa trzeba przestrzegać, zaś państwo, które stosuje takie restrykcje, jak zakaz przerywania ciąży, ale daje ludziom furtkę, że w momencie zagrożenia życia lub zdrowia matki można ciąże przerwać, trzeba uczyć, by pozwała ludziom z takich furtek korzystać! Gdy bronię reportażu koleżanki o dzieciach z In vitro jestem prawicowcem wsadzanym do PIS i słyszę, że robię to na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego oraz Marka Jurka. Z kolei przy dyskusji o aborcji i Alicji Tysiąc jestem zapisywana do SLD czy Ruchu Palikota i działam na ich zlecenie, a moje poglądy okazują się być lewackie. Horror! Gdzie jest ten zdrowy rozsądek, który pozwala ludziom spierać się na argumenty i nie akceptując czyjegoś zdania pozostawać przy swoim. Nie upolityczniając przy tym na siłę rozmówcy.
Przykład czwarty (też z brzegu, a co tam! Na brzegu leży ich tyle…) Kilka tygodni temu napisałam o tym, że zamieściłam w sieci swój film „Kto ty jesteś” o polskiej rodzinie we Lwowie. Myśl miałam jedną i opisałam ją prosto w opisie na YT: „Zdjęcia nakręcone prywatną kamerą jesienią 2009 we Lwowie. Za kamerą stał fotograf Jędrzej Chmielewski. Filmował jak umiał najlepiej, a robił to po raz pierwszy w życiu. Miałam wrócić do Lwowa z zawodowym operatorem i dokręcić miasto, przebitki itd. Może Kuców (Kutsów) w szkole, w pracy i innych miejscach. Tymczasem w ciągu tygodnia w TVP zmieniły się władze i nikt nie był tym co przywiozłam ze Lwowa zainteresowany. A przecież czas nie stoi w miejscu… dzieci rosną… Szkoda mi było tych rozmów, bo rodzina Kuców (Kutsów) jest moim zdaniem niesamowita.” No i zaczęło się. Nadinterpretowano, że film telewizja zablokowała z powodów politycznych. Pewnie Platforma, bo tam o Bogu! Tymczasem wtedy akurat do władzy w telewizji doszła zupełnie inna opcja polityczna. Filmu nikt nie blokował. Wzięto ode mnie i wyemitowano mój film o cmentarzu Łyczakowskim i drugi, krótki materiał o budowie stadionu, a lwowska rodzina nie miała tyle szczęścia. Pewnie dlatego, że wymagała dokrętek i nikt nie miał głowy do podejmowania decyzji w tej sprawie. Wydawało mi się, że napisałam to jasno! W każdym razie po umieszczeniu w sieci filmu rozpoczęła się między ludźmi, nie znającymi się na rzeczy, a wnioskującymi z reportażu, że rodzina katolicka i o Bogu mówi, a film nie ujrzał światła dziennego, więc pewnie SLD, PO i Palikot maczały w tym palce i mi nie puścili. Dopisywane tłumaczenia podgrzewały atmosferę sensacji. Musiałam zablokować komentarze, bo rzygać mi się chciało na polityczną pyskówkę, która nijak się miała do mojego filmu. A jak do tego doszedł zarzut różnych życzliwych, że umieszczeniem filmu w sieci chcę wymusić emisję w TVP „pisowskiego gówna” to już w ogolę o mało się nie wyrzygałam. Z nerwów i złości.
(Poniżej zapraszam do oglądania bez upolityczniania!)
Kolejny przykład (znów z brzegu, bo głośno o tym w sieci). Sprawa zwolnienia z pracy dziennikarza Cezarego Gmyza. Nie chcę pisać o jego artykule o trotylu, bo w to w ogóle nie chcę wchodzić. Napiszę tylko o zwolnieniu go z Rzeczpospolitej. Kiedyś, jak dziennikarz zrobił błąd dawano mu drugą szansę. Gdy powiedziałam to w rozmowie z koleżanką – też dziennikarką, usłyszałam, że nie wiedziała, że mam prawicowe poglądy. I tak okazuje się, że jeśli broni się przed wyrzuceniem z pracy Gmyza, który napisał o tym o czym napisał, to broni się jego artykułu i treści, a więc prawicowości (sic!). Nie zaś prostej rzeczy, że każdy ma prawo do drugiej szansy. Gdy z kolei powiedziałam, że patrząc z drugiej strony na to, że to prywatna gazeta i właściciel ma prawo do podjęcia decyzji o zwolnieniu dziennikarza, bo to jego prywatne poletko, usłyszałam, że jestem lewacka i bolszewicka. A od kiedy to bolszewicy bronią własności prywatnej? Czyż Polska nie stała się nagle upolitycznionym Domem Wariatów?
No i ostatni przykład (też z brzegu, a co tam! Skoro mi się go tu kładzie?) Po moim wpisie o hipokryzji dostałam wysyp listów (grubo ponad sto!). Mniej więcej 97% pochlebnych i sympatycznych, ale były i niepochlebne i niesympatyczne, choć w tym wszystkim strasznie śmieszne. Autorzy kilku z nich zapisali mnie do partii i wmówili polityczne poglądy. (Oczywiście Platformy, SLD, antyklerykałów i Ruchu Palikota! Muszę tego Palikota poznać osobiście i stwierdzić, czy rzeczywiście jest takim potworem). Przytoczę fragment tylko jednego listu, bo i ciekawy i niezwykle moim zdaniem zabawny: „Po pierwsze chciałbym powiedzieć, że czuję się zniesmaczony Pani wypowiedzią. Rozumiem, że obecne czasy sprzyjają zrównywaniu katolików z przysłowiowym gównem. Odnośnie tego mam Pani do powiedzenia tyle, że tylko śnięte ryby i gówna płyną z prądem (proszę wybrać właściwe). Mam jeszcze uwagę odnośnie syna. Czy kiedy się Pani z Nim kąpała to nie myślała Pani o przejściu z Nim inicjacji? To by było dopiero nowoczesne podejście. A co, niech się chłopak uczy w myśl zasady „na starej piczy młody chuj się ćwiczy”. Wie Pani co? Historia pokazuje, że takie przypadki już występowały. Słynął z tego starożytny Rzym. Po niewiarygodnym rozwoju nastąpił etap rozkładu w wyniku takiego właśnie – zboczonego – podejścia do życia. Jestem bardzo zdegustowany Pani wpisem, a to, że mogą go czytać dzieci i młodzież napawa mnie ogromnym obrzydzeniem. Według mnie pedofilia powinna być karana wywiezieniem do obozu pracy, wtedy te wszystkie zboczeńcze wyszłyby ludziom z głowy.(…) P.S. Jako katolik zapewniam o modlitwie za Panią, ponieważ nawet z najgorszej sytuacji życiowej Bóg potrafi wyprowadzić człowieka na prostą drogę, kierującą ku zbawieniu.” Oczywiście odpisałam: „Dziękuję za list. Przeczytałam. Proszę się modlić. Będę wdzięczna. O inicjacji z synem nie myślałam, ale może nie jestem tak zboczona jak Pan. Też jestem za karaniem pedofilii. Mam nadzieję, że za swoje zboczone myśli zostanie Pan szybko wywieziony do obozu pracy. Wpis czytał Pan na własną odpowiedzialność. Na początku napisałam, że świętojebliwych proszę o zamknięcie strony. A tak… jak śnięta ryba lub gówno popłynął Pan z prądem (proszę wybrać właściwe).”
I tak myślę. Gdy będę miała kłopoty żołądkowe i uznam, że przydałoby się zwymiotować, to zamiast skorzystać ze starej metody i wsadzać palce w gębę oraz cztery litery, a potem zamieniać ręce, co wszystko razem zawsze z boku wygląda dziwnie, pomyślę o polsko-polskich wojnach, dzięki którym wszystko można upolitycznić i każdego zapisać do partii. Paw gwarantowany!