Niektórzy ludzie mają wielką potrzebę zaistnienia na forum publicznym. Na przykład w telewizji. Okazją ku temu może być dla nich wszystko. Dla niejakiej Natalii Siwiec było to Euro 2012, dla Joli Rutowicz któraś edycja Big Brothera, a dla całej rzeszy śmiertelników wyjście 1 listopada na groby.
Należę do osób, które na groby chodzić nienawidzą! U rodziców na cmentarzu bywam raz w roku. Krótko. Pogadam chwilę, głównie mówię im, że jeszcze sobie na mnie poczekają, bo zamierzam żyć długo i z roku na rok coraz bardziej złośliwieć. Potem uciekam. U Eksia po pogrzebie byłam tylko w 40 dni po śmierci zapalić świeczkę. Na sprawdzenie czy pan Kamieniarz zrobił litery wg życzenia, wysłałam syna. Owszem stare nagrobki są piękne, ale najfajniej, gdy w środku nie leży nikt bliski. Od wielu lat 1-go listopada staram się brać dyżury w pracy i chodzić na cmentarz służbowo. Rodziców odwiedzać przy okazji, ciągnąc za sobą całą ekipę, by ratowali, gdybym np. zaczęła ryczeć lub zasłabła. Źle znoszę te wizyty. W tym roku po raz pierwszy nie prosiłam kolegów, by mi towarzyszyli tuż nad grobem tylko oddaliłam się od nich na pięć minut. Dałam radę pobyć na grobie sama i zapalić rodzicom świeczki. Czas nie leczy ran, ale uczy z nimi żyć. Chyba już się nauczyłam. W końcu od śmierci Ojca minęło 13 lat! Od śmierci Mamy 17!
Gdy idę na groby staram się ubrać ciepło. Tylko to mnie interesuje. Nie ma nic gorszego niż przeziębienie złapane na cmentarzu. Do głowy by mi nie przyszło ubrać się jak na imprezę i nie dlatego, że nie wypada czy coś. To mam gdzieś. Ma mi po prostu być ciepło, bo zimna nienawidzę! Równie mocno jak cmentarza. Tymczasem dla wielu wędrówka po cmentarzu jest czymś w rodzaju przechadzania się po wybiegu! Na dodatek robią wszystko, by znaleźć się w świetle fleszy i kamer. Znajdujące się na „Demotywatorach” zdjęcie podpisane „Cmentarianki” poniekąd oddaje tę rewię mody, której analizą zajmować się nie chcę, ale daję słowo, że po wczorajszej wizycie na cmentarzu miałabym co opisywać.
W tym roku ma Powązki pojechałam z ekipą zrobić dla Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego relację o kweście. Zarządziłam, że wyjedziemy około 11-tej, bo to najlepsza pora, by i kwestujących było dużo i tych, którzy ofiarowują kasę tez sporo. W końcu lepiej, by w obrazku był kwestujący, któremu ktoś coś wrzuca do puszki niż kwestujący na środku pustej alejki. Wyszło… Bingo! Tłumy były, kwestujących mnóstwo, wrzucających wdowie grosze – całe stada. I choć, jak zwykle zresztą, zdarzało mi się słyszeć rzucane z boku teksty „telewizja kłamie” (Ciekawe, że jak się do tych osób podchodzi i prosi, by powiedziały to prosto do kamery, to już nie są takie chętne!) to jednak większość osób przed kamerę dosłownie się pchała. Było to o tyle ciekawe, że wielokrotnie ludzie kamery dziś unikają! Ja jadąc z kamerą unikałam jej starannie. Uważałam, że w temacie o kwestach, grobach, dniach Zadusznym i Wszystkich Świętych dziennikarz powinien pokazywać się jak najmniej. Tymczasem niektórzy ludzie byli wręcz innego zdania. I nie mam tu na myśli kwestujących aktorów, a zwykłych ludzi.
Zaczęło się od tego, że natknęliśmy się na odwiedzającego groby Prezydenta Bronisława Komorowskiego z rodziną. Oblegający go tłum mało nas nie stratował. Przyznam, że z pewnym podziwem patrzyłam na ogarniających to cmentarne piekło ochroniarzy. Ludzie się pchali, wielu chciało zrobić sobie zdjęcie z prezydentem, wielu chciało przywitać się, pozdrowić itd. Prezydent zatrzymał się przy kwestujących na cmentarz na wileńskiej Rossie. Rozmawiał chwilę z jednym z kwestujących. Kiedy moja ekipa filmowała to zdarzenie mnie z boku dobiegł dialog.
– stań tak, byś był w telewizji – powiedziała jakaś pani do jakiegoś pana i zaczęła go popychać na mnie. Zawsze błogosławię to, że wiele lat temu nie zabiegałam o bycie prezenterką itd. Ta moja nieznana w wielu kręgach twarz daje mi wielkie możliwości podsłuchiwania świata. Tak było i tym razem. Ponieważ nie miałam na sobie służbowej czerwonej kurtki z napisem TVP, a jedynie prywatną czarną, a więc zlewającą się z tłumem i na dodatek byłam z pełną ekipą z dźwiękowcem i to on miał w reku mikrofon, więc nie domyślili się, że jestem tu tzw. „dziennikarką na służbie”. Spokojnie, jako osoba incognito posłuchałam sobie szeptanych opowieści gdzie należy stanąć, by być uchwyconym przez kamerę. Kamer przy tym zdarzeniu było kilka. Było więc w czym wybierać Może Polsat? Może TVN? Myślę, że podsłuchiwani przeze mnie rozmówcy przez jakąś na pewno zostali zarejestrowani. Jak ktoś czegoś bardzo chce to w końcu to osiąga.
Po sfilmowaniu sceny rozmowy Prezydenta z kwestującymi na odnowę zabytków wileńskiego cmentarza oddaliliśmy się w kierunku innych kwestujących. Przy czwartej bramie stała z puszką Emilia Krakowska. Niedaleko niej umiejscowiona była budka, w której młody ksiądz zbierał datki na tzw. wypominki i w wielkim zeszycie notował imiona i nazwiska tych, za których ma być odprawiona modlitwa. Ponieważ nie chciałam być w obrazku, więc powiedziałam ekipie co ma filmować, a sama schowałam się za budką z księdzem. Przy księdzu stała pani i dyktowała imiona tych, za których ma być odprawiona modlitwa. Za nią ustawiła się jeszcze jedna pani. Ta pierwsza dyktowała, dyktowała i końca nie było. Po Kryspinie był Stanisław, po Stanisławie, Jadwiga, potem jeszcze Kajetan, Onufry i Franciszek Salezy oraz wielu innych o dość rzadkich imionach. Gdy stojąca za nią pani zaczęła przebierać nogami ze zniecierpliwienia i coś tam bąknęła, że długo to trwa, modląca się za duszę kilkudziesięciu krewnych pani odwróciła się i powiedziała: „proszę się zachowywać. Kamera tu jest i wszystko widzi!”. A więc jednak! Kamera była najważniejsza! I to czy dobrze się w niej wypadnie. Pani nie był jedyna. Gdy szliśmy filmować kwestujących snuła się za nami rodzinka, by być w kadrze zarówno przy Barbarze Wachowicz jak i Magdalenie zawadzkiej. Żeby ich zgubić daliśmy po prostu długą.
Kwestujący artyści byli ciepło ubrani. Wszyscy ewidentnie nastawili się na to, że mają dużo zebrać do puszek i nie zmarznąć. Krzysztof Ziemiec przyznał nawet, że czeka na rodzinę, która ma mu przynieść termos z herbatą. Świetnie go rozumiałam. W końcu to połowa jesieni, a nie lato. Tymczasem skromny ubiór niektórych kwestujących nie spotkał się z należytym zrozumieniem u „Cmentarianek” i „Cmentarian:. Nie wiem czemu niektórym się wydaje, że aktor kwestujący na rzecz renowacji powązkowskich pomników ma być odświętnie ubrany! To czysta kurtka czy ciepłe palto nie wystarczy? Ma być przepraszam w stroju Hamleta czy Królowej Śniegu? Dlaczego aktorka zbierająca na Powązki ma mieć makijaż? A takich krytycznych tekstów pod ich adresem to sporo się nasłuchałam. Często zastanawiałam się, czy ci ludzie wciskający się przed kamery, obgadujący aktorów i paradujący w szpilkach przez błoto z trudem utrzymując równowagę naprawdę przyszli tu na groby do bliskich? Czy może jednak się lansować? I przy okazji… „obrobić dupę” potrząsającym puszkami aktorom? Spojrzeć im w oczy z uśmiechem, pofotografować się z nimi, a odchodząc powiedzieć koleżance: „Ta X taka była ładna, a się zestarzała!” Czasem myślę, że fakt, że czas nie stoi w miejscu jest zbawienny dla nas wszystkich. Jeden z popularniejszych napisów na grobkach (zaczerpnięty zresztą z Biblii) brzmi „Przechodniu, byłem kim jesteś, będziesz kim jestem”. Bo przecież śmierć każdemu jednaka, a jak pisał Jan Sztaudynger „wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija”. Dlatego myślę, że w tym przemijaniu świata, czasu i życia dobre jest to, że przeminą i Cmentarianki. Bez względu na to, czy są nimi, by szpanować strojem, czy rozmodleniem godnym „moherowego beretu” czy potrzebą stania i fotografowania się koło głowy państwa. Przeminą też programy informacyjne, które pokazały wpychających się wczoraj przed kamery ludzi. Bo już dziś te programy pokazują co innego. Odczuwam wprawdzie pewien niepokój, że po Cmentariankach może przyjść coś gorszego, ale już w XVIII wieku Madame Pompadour powiedziała: „po nas choćby potop”. Nie będę więc musiała tego oglądać. Też przeminę. I nie wiem czy na własnym grobie nie zażyczę sobie napisu, który w swoim czasie zobaczyłam u Jana Tadeusza Stanisławskiego tzw. profesora mniemanologii stosowanej. Podoba mi się ten napis i to bardzo. Są to słowa, którymi ten popularny niegdyś satyryk kończył swój telewizyjny program „Zezem”. Brzmiały one: „I TO BY BYŁO NA TYLE.”