O swoich zmarłych rodzicach myślę codziennie, ale chodzenie na ich grób to męka. Staram się nigdy nie chodzić tam sama. Dlatego od wielu lat 1 i 2 listopada pracuję. Jest mi wtedy łatwiej, bo jadę z ekipą na zdjęcia na Powązki i… to z chłopakami idę zapalić rodzicom świeczki. Ich obecność mobilizuje mnie do bycia twardą, choć czasem mam świadomość, że zachowuję się sztucznie. Rodzice leżą tuż przy katakumbach. Wraz z nimi w jednej alejce: Kazimierz Alchimowicz – malarz, a także aktorzy: Andrzej Szczepkowski i Mieczysław Voit.
Przymus chodzenia na groby wykańcza mnie. Właściwie, gdyby nie to, że mogę na nie przyjechać do pracy to nie wiem co bym zrobiła. Każda wizyta na grobie rodziców jest dla mnie psychicznie ciężka. Trzyma mnie tylko fakt, że jestem w pracy. To naprawdę mobilizuje. Ale potem następują setki pytań, które dalej wykańczają. Czy tam byłam. Tak! byłam i odczepcie się! Byłam, by zamknąć wam gęby a nie z potrzeby serca. Cmentarze lubię te, na których nie leży nikt bliski. I najgłupsze jest to, że czuję, że rodzice mnie rozumieją. Ilekroć u nich jestem słyszę jak mówią: „idź już”. Wiedzą, że wizyta u nich na cmentarzu to dla mnie jedno z najgorszych przeżyć. Podziwiam ludzi, który mogą godzinami siedzieć nad grobem bliskiej osoby na ławeczce i gadać z nią. Ja z rodzicami gadam codziennie, ale… rozmawiam z nimi chodząc po domu albo jadąc samochodem. Na cmentarzu – nie umiem.
Wkurza mnie jeszcze jedno. Gdy idę alejkami i widzę jak ludzie między grobami bezmyślnie żują gumy, jedzą pączki, szyszki i pańskie skórki, palą papierosy i… śmiecą. A gdzie ta ich zaduma nad śmiercią? Po którą podobno tu przyszli? (Sama lubię kupić pod cmentarzem szyszkę i pańską skórkę, ale zawsze robię to, gdy wychodzę z cmentarza. Nigdy gdy wchodzę.) Czy Zaduszki to nie jest tylko fasada?
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie „rozwala”. To wszechogarniająca tandeta. Niby kiedyś pisałam na studiach na zajęcia z estetyki esej, że kicz jest obecny w sztuce, bo jest obecny w życiu. Nigdzie tego tak nie widzę wyraźnie – jak na cmentarzu. Te obrzydliwe znicze (już nie można dostać zwykłych w glinianych doniczkach tylko są jakieś pseudoromantyczne „lampy Aladyna”), te obrzydliwe plastikowe wieńce, no i koszmarne nagrobki. (Sama najbardziej „lubię” zwykły krzyż – jeżeli w ogóle można lubić „swój” grób.) Gdy wczoraj kumpel przysłał mi zdjęcie nagrobka pewnego znajomego – myślałam, że to żart. Przecież krążą w sieci zdjęcia nagrobków w kształcie telefonów komórkowych czy mercedesów. To jednak nie był żart. Był to grób tak obrzydliwy i tandetny, że trudno to opisać. Anioł z twarzą zmarłego znajomego. Rzeźbiarsko straszny! Koncepcyjnie tandetny! Szok! Nie wiem, czy umiałabym skupić się na tym grobie i pomodlić.
Wczoraj jedynie dlatego, że była ładna pogoda i skupiłam się na fotografowaniu (aparat wyjęłam gdy odeszłam od grobu rodziców na tyle daleko, by nie słyszeć ich głosu :”idź już”) dałam radę przeżyć bez łez. No… prawie bez łez. Dziś drugi taki dzień. Nie mogę doczekać się jego końca.
PS. Baaaardzo pomaga czarny humor. Ale o tym już pisałam i to dwukrotnie, więc nie będę się powtarzać.
PS.2. Jedno tylko dopiszę. Bardzo podoba mi się grób profesora mniemanologii stosowanej Stanisławskiego. Jest wizualną kwintesencją wielu moich wanitatywnych myśli. (kamienna, biała tablica z krzyżem). Napis na nagrobku brzmi:
PROFESOR
AKTOR, SATYRYK
UR. 26.I.1936 – ZM. 21.IV..2007
I TO BY BYŁO NA TYLE