Hipokrytów i inne tzw. „świętojebliwe” osoby proszę o zamknięcie strony i zaprzestanie dalszej lektury.
Od zawsze chyba walczę z hipokryzją i hipokrytami. Pamiętam swoje dziecinne walki, gdy np. kazano mi do kościoła chodzić w długich spódnicach, bo krótkimi obrażam Boga. Pytałam wtedy: „Skoro pan Bóg jest wszędzie, w kiblu też, to widzi mnie tam chyba, gdy robię kupę? Czym są krótkie spódnice w porównaniu z robieniem kupy”. Dorosłych trafiał wtedy szlag! Świetnie w to moje dziecinne rozumowanie wpasował się jeden z ostatnich dowcipów rysunkowych. Jego bohater to mały leżący w łóżku chłopczyk, którego mamusia informuje: „Pamiętaj, kiedy się masturbujesz pan Bóg Cię obserwuje”. „Nie wiedziałem, że jest aż tak zboczony” odpowiada chłopiec. (Źródło: getmilked.com)
No właśnie! W dorosłym życiu niewiele rzeczy mnie gorszy czy oburza. Jeśli jednak już coś, to szybko okazuje się, że jest to właśnie hipokryzja.
Wiele miesięcy temu zgorszyła mnie wychodząca za mąż koleżanka. Brała ślub kościelny i paląc papierosa opowiadała o księdzu, że „ten pier* ch*j” nie chce jej dać rozgrzeszenia. Żaliła się przy tym: „Nie przeszkadzało ch*owi, że sypiałam z żonatymi. Nie przeszkadzały narkotyki ani miękkie ani twarde, ale to, że mieszkam bez ślubu z facetem, za którego wychodzę za mąż przeszkadza!” Od razu mówię, że nie gorszyło mnie, że klnie. Nie gorszyło mnie, że sypiała z żonatymi i że brała narkotyki. Gorszyło mnie, że bierze ślub kościelny, a więc na coś się godzi i jednocześnie mówiąc A sprzeciwia się B! Bierze ślub w kościele i sprzeciwia się temu, jak jej postawę życiową ocenia ksiądz. Przecież idąc do spowiedzi dała mu do tego pełne prawo! Po cholerę osobie, która tak podchodzi do udzielającego jej ślubu księdza ten ślub kościelny? Bo wypada? Bo co ludzie powiedzą? Przecież i tak powiedzą, co im ślina na język przyniesie!
Ostatnio zgorszył mnie kolega. Nie po raz pierwszy zresztą. Już wiele, wiele miesięcy temu weszliśmy w straszny konflikt. Poszło o… miłość. Kolega się zakochał. Dziewczyna to dziesięć lat młodsza rozwódka z jednym dzieckiem. Wszystko fajnie, ale… kolega jest żonaty. Powiedziałam, że mnie się to nie podoba. Uważam, że jeśli ktoś znajduje sobie inną osobę i informuje o tym fakcie świat (znajomych, przyjaciół itd.) powinien natychmiast powiedzieć o tym żonie. A dziewczyna jeśli wie, że on ma żonę to też mi się nie podoba. Nie mam szacunku do kobiet, które świadomie wchodzą w związki z żonatymi. Spytał mnie: „w czym twoja miłość jest lepsza od mojej?” odparłam, że w tym, że moja nie jest zbudowana na gruzach żadnego związku, bo wraz z Ulubionym oboje byliśmy wolnymi ludźmi. Kolega argumentował swój wybór tym, że chce syna, a żona już nie chce dzieci. Czy żona wie? Nie wie. Powie jej, gdy żona zda jakiś ważny egzamin. Innymi słowy w prezencie za podniesienie zawodowych kwalifikacji usłyszy, że mąż ma kochankę. Łaskawca zaczeka z tą informacją, by spokojnie się uczyła. Opierniczyłam kumpla czym świat stoi i… przystąpiłam do dalszego słownego demaskującego jego hipokryzję ataku pytając: „Na jakim etapie zostawisz obecną wybrankę? Na etapie, gdy USG nie pokaże fiuta?” Wtedy usłyszałam, że jak syna nie będzie pogodzi się z rzeczywistością. Czemu nie pogodził się z nią teraz? Bo chciałby jeszcze uprawiać seks, a żona nie jest skora. Od kiedy? Od… kilkunastu lat! Na pytanie czemu te kilkanaście lat temu nie odszedł usłyszałam, że chciał uczciwie odchować córki. Innymi słowy teraz już może być nieuczciwy. Nie chciało mi się pisać o tej historii te wiele miesięcy temu, bo to w sumie brud straszny. Kumpel zresztą obraził się. Ostatnio jednak się odbraził. Zaprosiłam go więc na nasze (moje i Ulubionego) urodzino-imineniny. Przyszedł z nową wybranką. Żona już o niej wie, więc żadna tajemnica. Z żoną mieszka w ciągu tygodnia, a z kochanką w weekendy. Mnie nie gorszy. Nie gorszy to, że ktoś ma kochankę. Nie gorszy to, że ktoś sypia z żonatym. Jeśli wszystkie osoby „dramatu” są szczęśliwe – proszę bardzo. Jest tylko jedno małe ale: kumpel powiedział, że jego kochanka była zgorszona mną i moim zachowaniem! Czym dokładnie?
Po pierwsze moimi świńskimi tekstami. Przede wszystkim dowcipami. Kojarzę, że opowiadałam o zakonnicy. Otóż pewna zakonnica urodziła dziecko w klasztorze i aby sprawa się nie wydała postanowiła podrzucić innej zakonnicy do sąsiedniej celi. Śpiącej koleżance położyła noworodka między nogami i uciekła. Zbudzona płaczem dziecka druga zakonnica obudziła się i zawołała: „Co za czasy! Do własnych palców nie można mieć zaufania!”. Po drugie wystawą w moim WC. Leży tam 39 kart do gry (zbieranina z różnych talii przynoszonych przez lata przez znajomych, bo zbieram karty do gry i mam ich całe pudła) wszystkie z gołymi babami i facetami; stoją dwie książki o seksie; wisi tam osiemnastowieczna mezzotinta przedstawiająca scenę w burdelu; malowany na szkle obrazek przedstawiający scenę erotyczną wg. chińskiego malarza; przedwojenne zdjęcie nagiej kobiety; reprodukcje czarnofigurowych scen erotycznych z greckich waz przywiezione z Grecji przez przyjaciół; kupiona w ukraińskim sklepie z pamiątkami miarka do penisów (przezabawna – słowacki celnik na granicy zarykiwał się ze śmiechu i pytał czy może zanieść na chwilę pokazać kolegom); pomalowany farbami gumowy penis; silikonowy cycek – bilet wstępu na bankiet pewnego rockowego zespołu; zdjęcie Ulubionego z gołą dupą myjącego podłogę w salonie itp. rzeczy. Po trzecie zgorszona była moim skąpym strojem (kusa bluzka z dekoltem założona na koronkowe body z widocznymi gołymi plecami, krótka spódnica, choć nie mini, pończochy itd.) i swobodnym zachowaniem. Przypomnę tylko, że to wszystko działo się U MNIE w domu, w którym mieszkam z synem i Ulubionym, od niedawna oficjalnym i na piśmie mężem! Przyznam, że gdy usłyszałam, że ją to zgorszyło to diabli mnie wzięli. Tłumaczenie, że muszę ją zrozumieć, bo to małomiasteczkowa dziewczyna uznałam za co najmniej idiotyczne. Baba, która sypia z czyimś mężem (nawet jeśli jego żona o tym wie i się na to godzi) gorszy się mniej lub bardziej, ale pozbawionymi brzydkich wyrazów, świńskimi kawałami? Gołą dupą na zdjęciu? Wiszącym na ścianie gumowym penisem w kwiatki? A sama co robi z czyimś prawdziwym penisem w dodatku zaślubionym komuś innemu?
Do gorszenia się moim zachowaniem lub poglądami powinnam się przyzwyczaić. Wiele lat temu wysłuchiwałam, że chowam syna na zboczeńca, bo czasem przemykam przy nim po domu goła i kapię się z nim w wannie. Syn miał wówczas 7 lat. Razem kąpaliśmy się strzelając do siebie z pistoletów na wodę, czytaliśmy też w wannie książki. A mojego interlokutora to gorszyło. Tak samo jak to, że kiedyś siedząc na sedesie zawołałam, by syn podał mi podpaskę z siatki z zakupami, bo mam okres! „To za małe dziecko!” – grzmiał karcąco! – „Co z niego wyrośnie! Jak możesz mu mówić, że masz okres.” „No jakoś powinien się o tym dowiedzieć” – odpowiadałam. O dziwo mój interlokutor na pytanie jak sam dowiedział się o tym, że kobiety miesiączkują odparł, że koledzy na podwórku powiedzieli mu, że „babom raz na miesiąc krew leci z pi*dy”. Bardzo przepraszam, ale ja nie życzę sobie, by mój syn o fizjologii dowiadywał się w ten sposób i w takich okolicznościach. Teraz na jednym z portali zajmujących się zdrowiem wyczytałam: „Przeprowadzono badania, które wykazały, że zwłaszcza w przypadku chłopców, naturalne traktowanie nagości we wczesnym dzieciństwie pozytywnie koreluje z satysfakcją seksualną oraz odczuwaną przyjemnością z fizycznego kontaktu i miłości w późniejszym wieku. Ponadto powoduje obniżenie zachowań destrukcyjnych w wieku młodzieńczym, do których należeć mogą m.in. sięganie po narkotyki, rozboje czy kradzieże. Dzieci, których rodzice nie traktowali nagiego ciało jako tabu, są również w większym stopniu otwarte, tolerancyjne, akceptują siebie i swój wygląd, co w konsekwencji przekłada się w sposób pozytywny na funkcjonowanie w życiu dorosłym.” I taka drobna informacja dla wszystkich podobnie myślących jak mój dawny rozmówca gorszący się wspólnymi kąpielami, proszeniem dziecka o podanie podpaski i przebieganiem po domu bez ubrania: Mój syn ma dziś 19 lat i jest zupełnie normalny!
Hipokryzji w narodzie jest mnóstwo. Jakiś czas temu jadąc samochodem wysłuchałam w jednej ze stacji radiowych audycji „małżeńskie puzzle”. Audycja była o zdradzie i na antenie czytano SMS’y słuchaczy. To mnie zainteresowało. Jeden z tych SMS’ów brzmiał: „Jestem mężatką od pięciu lat. Bardzo kocham mojego męża, ale nigdy z nim nie miałam orgazmu. Nie mogę mu o tym powiedzieć, bo przeżyłby szok. Zaspokajam się więc ręką. Czy to już jest zdrada?” Gościem audycji była psycholog, która powiedziała, że definicja zdrady to sprawa umowna. Ja się z tym zgadzam. Znam historie, gdy dla kogoś zdradą jest rozmowa z drugim człowiekiem. I historie par, które chodzą na „swing party” i nie uważają tego za zdradę. Mnie w tym pytaniu zadanym za pomocą SMS’a uderzyło co innego. Kobieta wstydzi się powiedzieć mężowi, z którym jest przecież na dobre i na złe, że on jej nie zaspokaja, ale napisać o tym SMS do radia, a tym samym sprawić, by dowiedziały się o problemie tysiące słuchaczy, to już o’kay. Ktoś może powiedzieć, że to nie jest hipokryzja, bo pani jest anonimowa, nikt ze słuchaczy nie zna nie tylko jej imienia, ale nawet głosu. O’kay, ale… podobne rzeczy obserwuję w programie Ewy Drzyzgi, który parę razy przez przypadek miałam wątpliwą możliwość oglądać. (Wzór talk show ewidentnie zerżnięty od Jery’ego Springera.) Tam też ludzie ze sobą nie rozmawiają tylko informują drugą stronę o pewnych sprawach publicznie. Nagle się okazuje, że powiedzenie całemu światu o czymś intymnym jest ok, ale powiedzenie bezpośrednio zainteresowanej osobie już nie. Tego się wstydzą, bo co ta osoba sobie pomyśli. Bo przeżyje szok!
U siebie staram się tępić wszelkie przejawy hipokryzji. Wydaje mi się, że skutecznie. Zanim coś skrytykuje lub na coś się oburzę kilka razy się zastanowię. Dlatego mówię: nie gorszy mnie, że ktoś klnie, pije, pali, sypia z żonatym czy zdradza żonę jeśli to co robi nie krzywdzi innych osób. Jeśli żona jest z tym szczęśliwa? Jeśli kochanka godzi się na bycie drugą? Proszę bardzo! I pewnie dlatego, gdy ktoś zaczyna krytykę mojej osoby zastanawiam się czy sam przyjrzał się sobie. Gorszy mnie niekonsekwencja w postępowaniu i piętnowanie zachowania innych, gdy samemu w tej krytykowanej kwestii nie jest się w porządku. Pewna moja przyjaciółka powiedziała kiedyś o sobie: „Są ku*wy i święte ku*wy. Ja wolę być ku*wą.” Przyznam, że ja też. A we własnym domu mam do tego pełne prawo! Mogę sobie chodzić z dekoltem do pępka, opowiadać najgorsze świństwa i na ścianach WC wieszać co mi się żywnie podoba. W końcu już Fredro pisał: „Wolnoć Tomku w swoim domku”. A jak komuś nie odpowiada to droga wolna!
PS Z zakazem wchodzenia do kościoła w skąpych strojach (nawet jeśli wchodzimy tylko jako wycieczka) przestałam walczyć tylko dlatego, że przyjmuję argument, że innym to przeszkadza, bo wodzi ich myśli na pokuszenie. Mogłabym oczywiście odpowiedzieć, że ich problem, że w świątyni zamiast myśleć o Panu Bogu rozbierają stojąca przed nimi babkę w mini i robią bezeceństwa, ale… Pan Bóg każe okazywać litość nawet zwierzętom.
PS 2
Czy zamieszczona tutaj mezzotinta nie jest urocza? Kilkadziesiąt lat temu dostał ją w prezencie od przyjaciół mój tata. Gdy z mamą zamieszkali na Saskiej Kępie zawiesił ją w WC zapoczątkowując moją obecną „świńską kolekcję”. Gdy spytałam Ojca czemu powiesił grafikę akurat tam (wcześniej, gdy mieszkaliśmy na Żolibrzu obrazek wisiał w sypialni) Ojciec odparł, że uwielbia oglądać minę księdza, który chodząc po kolędzie korzysta u niego z WC. Ja dodam od siebie, że mina nie tylko księdza jest bezcenna.