To miał być poważny wpis o czymś zupełnie innym. Będzie jednak niepoważny, bo moje życie poważne nie jest. Mam często wrażenie, że to nawet nie absurd, a kompletna groteska.
Na przykład dziś wybrałam się do pracy autobusem. Do 111 szłam kasując stare esemesy, więc gdy tuż przed 9-tą dotarłam na przystanek przy Saskiej uderzył mnie w nozdrza silny odór. Podniosłam głowę. Przystanek był pusty. Walała się na nim nadtłuczona butelka po piwie, a to co śmierdziało, było… czyimiś wymiocinami. Smród był tak silny, że i mnie zrobiło się niedobrze. Odsunęłam się za przystanek i zatkałam usta i nos. Nadal było mi jednak trochę słabo. I wtedy nadszedł starszy pan. Zobaczył butelkę, pawia, mnie trzymającą się za buzię i powiedział karcąco i z pogardą, że jak się narzygało to trzeba posprzątać! Załamałam się i… poszłam do tramwaju. A gdy opowiedziałam to zdarzenie w redakcji to wszyscy ryknęli śmiechem. Już nie chciałam im dopowiadać, że na Rondzie de Gaulle’a z tramwaju przesiadłam się w 111, a w nim nadziałam się na pana, który tam na przystanku przy Saskiej posądził mnie, że to mój paw. Nie opiszę jego miny, ale wyznam, że prześladowała mnie cały dzień.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...