Kiedy przyszłam do pracy w TVP, świat stał betacamem. Jednak jako dziecko telewizyjnego dziennikarza pamiętałam i poprzednie nośniki np. joumatica, ale przede wszystkim taśmę filmową. Gdy miałam 9 lat i Ojciec realizował program Telewizyjny Informator Wydawniczy czasem mu pomagałam. Z reguły przewracałam kartki książek dla dzieci, albo biegłam z koleżankami do kiosku po komiksy o Janosiku. Dzięki temu stawałam się potem szczęśliwą posiadaczką tego, co mogły czytać dzieci w moim wieku. Pamiętam jak ojciec przygotowywał materiał o książce o Rumcajsie Vaclava Ctvrtka. Wielka i ciężka kamera stała wtedy w dużym pokoju. Za nią jeden z ulubionych operatorów Ojca – brodaty i łysiejący Norbert Galas, który kojarzył mi się z ilustracjami z książki „Przy szabasowych świecach”, czytanej u ciotki Steni, gdy dorośli rozmawiali przy stole, a ja byłam jeszcze za mała na udział w takich rozmowach. W każdym razie za kamerą stał pan Norbert, a na stole leżała powieść o Rumcajsie. Ojciec zawołał mnie, żebym przyniosła swoje plastikowe figurki, kupione w sklepie z zabawkami na wprost kościoła przy Krasińskiego: Rumcajsa, Hanki i Cypiska – bohaterów dobranocki. Ochoczo pobiegłam do pokoju. Potem Ojciec zażyczył sobie białą kartkę. Gdy usłużnie przyniosłam, wziął nożyczki i przyciął ją, by rozmiarem odpowiadała kartce zksiążki o Rumcajsie. Potem powiedział:
– Małgorela! Zrobimy magię!
Po chwili pan Norbert sfilmował stronę w książce. Tę, na której był Rumcajs. Potem tę samą stronę przykrył białą kartką. Potem obok książki Ojciec postawił Rumcajsa, dalej w rządku Hankę, a na końcu Cypiska. Gdy oglądałam to później na antenie – Rumcajs wyskoczył z książki, wyciągając spośród kartek żonę z małym synkiem. A przecież nakręconą przez Ojca i pana Norberta taśmę trzeba było wywołać i utrwalić, jak film fotograficzny, a potem zmontować zupełnie inaczej niż dziś. Używając nożyczek i specjalnej taśmy klejącej.
Dziś wszystko się skomputeryzowało. Ja od dawna jestem za pan brat z komputerem. Może nie programuję pogody dla czegoś w rodzaju „Truman show”, ani nawet nie robię baz w MYSQL, ale to i owo potrafię. Dlatego, kiedy telewizja przeszła na dyski optyczne i wprowadzono montaże komputerowe do programów newsowych, niespecjalnie mnie to przeraziło. Trzeba iść z duchem czasu.
Piszę o tym, bo dziś ta technika mnie wkurzyła. Od miesiąca robię materiały o mordzie na Woli. Dziś okrągła 65 rocznica i… gdy byłam na zdjęciach rozdzwoniły się telefony od koleżeństwa z sąsiednich redakcji. Dzwoniła Panorama,Teleexpress itd. tekst ten sam: „Piekara pożycz.” Wszystko ok,ale dziś nagrywałam tylko jedną panią. Opowieści innych bohaterów zarejestrowałam dużo wcześniej. Ponieważ dysków mam cztery i kilkakrotnie z nimi potem jeździłam na zdjęcia, więc musiałam je kasować. To, co było potrzebne do tematu o Woli zostało zrzucone na serwer. Dlatego każdemu z koleżeństwa kazałam przyjść z czystym dyskiem i podawszy nazwy plików wysłałam do serwerowni. Myślałam, że sprawa jest prosta. Tam okazało się, że takie proste to nie jest. Właśnie na serwer wprowadzane się materiały reporterki A, potem B, a na końcu C. Więcej maszyn nie ma, więc ściągania w drugą stronę, czyli z serwera na dysk przeprowadzić nie można. Gdy zmontowałam swój temat i weszłam do serwerowni, a tam ze łzami w oczach stała koleżanka z Teleexpressu, która materiałów od 2 godzin wydobyć nie mogła – mało nie padłam trupem. I ze złości i ze wstydu.Na dodatek szef techniki próbował mi tłumaczyć, że materiały archiwalne do ponownego zrzucenia na dysk, powinnam zgłosić dzień wcześniej! Wtedy z kolei ja zaczęłam tłumaczyć, że to grzeczność dla koleżeństwa z innych redakcji. Oni zadzwonili po12-tej, gdy byłam na zdjęciach, więc umówiłam się z nimi, że jak wrócę, to podam nazwy plików. W końcu na pamięć rzędu cyferek i literek nie znam (wystarczy, że od NIP’ów, PIN’ów i REGON’ów człowiek może zdurnieć). Po tym wywodzie i szefowi techniki opadły ręce. Przecież więcej maszyn nie urodzi. Na szczęście wymyślił wyjście z sytuacji. Zabrał koleżankę do informatyków. Oni jakimś innym systemem i sposobem przerzucili to wszystko na serwer, z którego mogły to pobrać pozostałe programy informacyjne. Spytałam szefa techniki, czy to wszystko od dawna nie powinno być połączone? Czy nie powinno być tak, że można od nas przesłać w minutę do Panoramy czy Teleexpressu po łączach? Przecież to jeden gmach? Z Panoramą jesteśmy nawet na jednym piętrze. Mamy wspólne toalety i maszynę z kawa. Dowiedziałam się, że docelowo tak będzie, ale kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Na razie nie jest…
No i tak myślę, że niby w komputerze jest tyle efektów. Nie trzeba już kombinować, jak mój Ojciec z Rumcajsem, kartką i plastikowymi figurkami. Ale nerwy są takie, że niech to cholera weźmie! Dziś przerzucanie plików z jednego nośnika na drugi trwało dłużej niż trzydzieści lat temu wywoływanie filmu i montaż na taśmie filmowej. I tylko materiały robimy coraz krótsze. Świat pędzi. A ja, choć jestem wielkim fanem techniki, i jak niektórzy mówią „starą gadżeciarą”, to czasem zastanawiam się, kiedy ta technika nas zgubi.
PS. Kiedyś ktoś opowiadał mi ofacecie, który zaprogramował na komputerze mieszkanie. Napisał specjalny program, w którym naniósł wszystkie meble, przedmiotyitd. gdy skończył mu się papier toaletowy w WC to najpierw szukałgo na komputerze. Gdy nie znalazł go w tym miejscu, które wskazałmu komputer – podobno zwariował. Czy to prawda? Czy możeinformatyczna legenda, na wzór miejskich, którymi kiedyś już sięzajmowałam.