Mordercze półwiecze, czyli po łbie za miłość

Spread the love

Nie pamiętam kiedy tak na coś czekałam i kiedy zanim to nadeszło tak bardzo miałam tego dosyć i tak się tym zmęczyłam. Chodzi mi o pięćdziesięciolecie Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, którego jestem reporterem. Kiedy napiszę, że kocham mój macierzysty program będzie to brzmiało jak banał. Jednak tak jest. W tym przypadku jestem skretyniałą, sentymentalną cipą, która przedkłada sentymenty nad zarobki i jak się okazuje własną godność. 
O jubileuszu wiadomo było od dawna. Jeszcze w maju proponowałam: „zróbmy dla siebie na korytarzu wystawę naszych zdjęć – pstrykam je od tak dawna”. „Fajno, zróbmy” – usłyszałam w odpowiedzi. Zdjęcia na płycie dałam – wystawy nie ma, choć podobno ma być. Nie wiem tylko kiedy, bo jubileusz…  jest dziś. Telewizyjny Kurier Warszawski obchodzi pięćdziesiąt lat. To najstarszy program Telewizji Polskiej ukazujący się nieprzerwanie od półwiecza. Do końca nie było wiadomo co będzie w dzisiejszym programie ani jak to będzie wyglądało itd. (to znaczy może ktoś wiedział, ale nie my – reporterzy.) W ostatnim tygodniu października polecono mi przygotować listę osób, które na okoliczność powinno się nagrać. Akurat wydawałam Kurier Mazowiecki, walczyłam z gazem (którego nie miałam w sumie ponad tydzień) itd., ale listę zrobiłam. Wtedy dowiedziałam się, że zapowiedzi jubileuszu mam robić ja. O tym, że nie ma na to osobnej kamery i montażu dowiedziałam się, gdy już się zgodziłam. No i zaczęła się jazda. Wyrywanie kamery kurierowej, umawianie osób, przekładanie osób, umawianie innych, bo ten nie chce, ten sobie nie życzy, a ten nie może. Gdy wreszcie kamera była moja – już… zabierano mi ją, bo na mieście zdarzyło się coś ważnego, a jubileusz przecież mogę nagrać później Potem dostawałam kamerę na pół godziny. Co można nagrać w pół godziny? 5 minut zajmuje wyjście z firmy – 5 minut wejście – zostaje 20 minut. Co nagrać przez 20 minut biorąc pod uwagę, że jeszcze jest dojazd w dwie strony, wyjmowanie sprzętu itd? Podjęłam desperacki krok. Pod ręką miałam siebie, więc… oprócz gości, których udawało mi się nagrać cudem – grałam siebie. Oprowadzałam po Telewizji. Widzom się podobało (zawalono mi skrzynkę pocztową gratulacjami, zawalono też pocztę na naszej klasie – pisali zupełnie obcy ludzie). Szefostwo było niezadowolone. Codziennie byłam besztana tak, że koleżeństwo dziwiło się, że jeszcze nie wrzasnęłam: „sami sobie róbcie” i trzaskając drzwiami nie wyszłam, by więcej nie wrócić. Cóż.. wprawdzie nie mogłam doczekać się końca tej niewdzięcznej pracy, ale… znów sentymenty wzięły górę nad honorem, zdrowym rozsądkiem itd. Wreszcie…  nadeszła sobota. Miałam zrobić zapowiedź tego co w będzie programie jubileuszowym. Do pracy przyszłam po 10-tej. Kamerę dostałam po 14-tej, bo znowu działo się sto rzeczy. Znów się udało, choć cudem, bo przeszkody były. Miałam wmontować w materiał fragment zwiastuna. A tu kaseta z nagraniem zwiastuna wkręciła się w magnetowid. Dobrze, że jest to w komputerze. Pół godziny trwała konserwacja i wciąganie kasety z magnetowidu. Miałam nagrać koleżeństwo wydające blok dokumentalny o Kurierze, a w studiu trwały prace, więc co zeszłam z kamerą – nie mogłam grac. Jakoś jednak się udało. Znów cud. Dziś wreszcie jest po wszystkim. Dziś w dniu jubileuszu będę się już tylko uśmiechać. Elegancko ubrana o 13-tej na ścianie domu przy Śniadeckich 18 wraz z całym zespołem odsłonię tablicę poświęconą Hance Bielickiej. Tablicę ufundowała nasza redakcja, bo przez 47 lat urodziny świętowaliśmy razem z Hanką Bielicką – urodzoną jak my 9 listopada. Dziś przyjdę na szampana do redakcji, a może też i na małym telewizorku w komórce obejrzę wieczorny blok dokumentalny o Telewizyjnym Kurierze Warszawskim (ma być felieton o moim tace i o mnie). O swoi macierzystym programie wiem sporo, ale nie wszystko, mimo, że pracuję tu prawie 12 lat. Czym jest dwunastka w porównaniu z pięćdziesiątką?
Na środę zapowiedziano nam wielkie zebranie. Usłyszeliśmy, że jako reporterzy jesteśmy niepełnosprawni umysłowo i trzeba z nami porozmawiać. Nie wiem więc, czy nie był to mój ostatni jubileusz reportera TKW. Pierwszy raz w życiu tak się spracowałam i zostałam przy tym tak wiele razy obsobaczona. Nigdy nie było mi w tej pracy tak przykro. Ze trzy razy prawie płakałam. W nocy zrywałam się zdenerwowana i zlana potem. Pewnie za kilka dni mi przejdzie, bo gniewam się z reguły 5 minut. Chyba, że całokształt będzie taki, że mnie wyrzucą. Albo za materiały albo za ten wpis na blogu. Wtedy będzie boleć dłużej. 
I tylko jedno mnie zastanawia. Od dawna wiadomo, że będzie 50 lecie. Nie można tego było przygotowywać kilka tygodni wcześniej? Nie można było pół roku wcześniej zabezpieczyć finansów na osobne kamery i montaże? Zwłaszcza, gdy uważa się cały zespół za bandę niepełnosprawnych umysłowo debili? 
Cóż… nigdy nie zrozumiem swojego szefostwa. Półtora roku temu chciano nam zmienić nazwę na „Kurier Warszawski”, bo przedrostek „Telewizyjny” brzmi staroświecko. Napisałam wtedy pismo protestacyjne, pod którym podpisał się cały zespół. Nazwa została. Dzięki temu mamy 50-lecie. Wstyd czy powód do dumy? Dla mnie to drugie. Mam jednak wrażenie, że tyko dla mnie i niektórych reporterów. Czy za miłość zawsze dostaje się po łbie?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...