Tak się złożyło, że wczoraj z okazji 50-lecia Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, którego reporterem jestem od lat 12, odsłanialiśmy tablicę upamiętniająca Hankę Bielicką. Dlaczego? Telewizyjny Kurier Warszawski narodził się w tym samym dniu, w którym kilkadziesiąt lat wcześniej urodziła się Hanka Bielicka, czyli 9 listopada. Jubileusz półwiecza spędzaliśmy już bez pani Hanki. Towarzyszyła nam jednak podczas poprzednich. Na 45 lecie została przywieziona na Foksal gdzie bawiliśmy się całą redakcją. Po imprezie nie pozwoliła się odwieźć. Kazała tylko wezwać taksówkę. Jak nam powiedziała, z koszem kwiatów poradzi sobie sama. Na nic były nasze protesty. Hanka Bielicka wsiadła do taksówki i… pojechała. Na pewno z koszem kwiatów sobie poradziła, bo kochaliśmy ją nie tylko my, ale i taksówkarze. Jestem więc dziwnie spokojna, że ten, który ją odwoził wniósł jej te kwiaty do mieszkania.
Wczoraj przed jej domem ufundowaną przez nas tablicę zasłaniał wielki, złoty kapelusz z tektury. Przygotowała go pani Małgosia – sąsiadka. Nie chciała pokazywać się w telewizji, nie chciała udzielać wywiadów, choć wiele rzeczy było jej pomysłem i naprawdę znała panią Hankę. Imprezę prowadziła nasza prezenterka Miłka Skalska, a przemawiało wiele osób. Między innymi Jerzy Połomski, który był wykonawcą testamentu pani Hanki i teraz mieszka w jej mieszkaniu. Zanim jednak przemówił, rozejrzał się po zebranych i powiedział do stojącego obok Krzysztofa Kumora: „Teraz to wychodzi, że miała wielu przyjaciół”. Coś w tym jest. Kilka minut wcześniej miałam podobne spostrzeżenie, gdy nagle nadciągnęli rożni ludzie i chcieli pogrzać się w ciepełku pani Hanki. Nigdy nie rozumiem po co ludzie podszywają się pod przyjaciół. Jest takie ładne słowo sympatia. Nie lepiej powiedzieć jestem sympatykiem tej osoby? Tak jak zrobili to obecni na uroczystości czerwononosi warszawscy pijaczkowie? W każdym razie powiedziałam wtedy do syna, którego wzięłam ze sobą na tę ważną w moim pojęciu uroczystość:
– Jak ja umrę to też zjawi się koło ciebie masa moich przyjaciół, których ty, co ze zdumieniem stwierdzisz, zobaczysz wtedy po raz pierwszy.
– Jak to? – Spytał, bo nie bardzo zrozumiał mój wywód.
Opowiedziałam wtedy Maćkowi jak zmarł mój ojciec (a jego dziadek) i co chwila dzwonił do mnie jakiś „wielki jego przyjaciel”. Dziwnym trafem śladu tej przyjaźni nie było nie tylko w mojej pamięci, ale w ojcowskich notesach telefonicznych, notatkach z listą spotkań i spraw do załatwienia itd. O tych „przyjaciołach” pierwszy raz słyszeli przyjaciele ojca, których znałam, jako jego przyjaciół i których przyjaźni byłam pewna. Wielu z tych „objawionych przyjaciół” informowało mnie, że… ojciec jest im coś winien. Coś im obiecał, coś mu pożyczyli, coś on od nich pożyczył. Jeden nawet powiedział, że Ojciec coś ukradł, a ja mam to oddać, bo prawda ujrzy światło dziennie i zostaną zawiadomione media. On mnie życzliwie ostrzega jako córkę swego przyjaciela. Ojciec ukradł to w Muzeum Wojska Polskiego. To cenne coś na oczach owego przyjaciela schował do kieszeni marynarki. Na pytanie „czemu pan go nie powstrzymał?” nie doczekałam się odpowiedzi. A na drugie pytanie, czy była to armata czy samolot zostałam zwyzywana od ostatnich – niegodnych noszenia nazwiska swojego Ojca.
Na pogrzeb też przyszły tłumy. Też wielu deklarowało przyjaźń. Gdy potem było po pogrzebie z masą kłopotów zostałam sama. Dlatego świetnie rozumiałam przeczytany ostatnio w Angorze (przedruk z jakiejś gazety) list córki jednego z pilotów, który zginął w katastrofie CASY. Po pogrzebie nikt nie interesuje się rodziną zmarłego, a to wtedy najbardziej jest jej potrzebna pomoc.
– To, co ja mam wtedy robić? – Spytał Maciek usłyszawszy o tabunach przyjaciół, którzy objawili się po śmierci dziadka i mogą się objawić po mojej. (Na razie wprawdzie nigdzie się nie wybieram. Zamierzam z czystej złośliwości długo żyć i wszystkich wokół wkurzać moją rozdartą japą.)
– Nic – odparłam. – Przytakuj i potem tylko sprawdzaj w moich szpargałach, czy to prawda. Zresztą… znasz moich przyjaciół.
Jerzy Połomski, jako wykonawca testamentu Hanki Bielickiej, też znał jej przyjaciół. Dlatego wiedział, co mówi, patrząc na tłumy ludzi fotografujących się na tle kapelusza i odsłoniętej potem tablicy.
W przypadku Hanki Bielickiej jedno tylko mnie cieszy, że w przeciwieństwie do wielu innych osób, za życia też dostawała wiele kwiatów. W tym, co roku od nas – od Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. W przypadku zwykłych ludzi jest inaczej. Zwykły człowiek najpiękniejsze kwiaty w dużej ilości dostaje dopiero na swój pogrzeb.
Na zdjęciu przyjaciele Hanki Bielickiej (warszawianki stulecia)
i nasza redakcja.