Kiedyś zawód dziennikarza był bardzo szanowny. Mówiono, że to czwarta władza. Czy jest tak nadal? Trudno mi powiedzieć. Faktem jednak jest, że wg badań CBOS z listopada 2013 roku zawód dziennikarza jest mniej szanowany niż zawód strażaka czy sprzedawcy, a nawet policjanta, sprzątaczki czy murarza. Niżej od niego jest tylko polityk. Spadek szacunku do dziennikarstwa jest zastraszający. W latach 70-tych dziennikarz był kimś. Dziś właściwie jest nikim. I ja się nie dziwię. Nie znam mniej solidarnego środowiska. Nigdy w Polsce nie udało się zrobić strajku mediów. Nie udało się zrobić nawet strajku dziennikarzy TVP. Kiedyś ci na etacie nie chcieli bronić interesów tych bez etatów. Potem, po latach, gdy wszyscy niemal zostali bez etatu, to ci, którzy nie mieli go od dawna lub nie mieli go nigdy, nie byli zainteresowani obroną etatów tych, którym je po latach zabierano. A jeśli w środowisku nie ma solidarności, to jak dane środowisko i jego przedstawicieli szanować? Tylko ja wiem jak często wstydzę się wykonywanego zawodu dziennikarza.
Ostatnio Prezydent przyklepał ustawę medialną. Z mocy tejże ustawy Telewizja Polska, Polska Agencja Prasowa i Polskie Radio zyskały nowych prezesów. Jestem dziennikarką TVP od dwudziestu lat. Jacek Kurski to mój 16 prezes (jeśli dobrze liczę). Nie boję się. Żadnego się nie bałam. Wychodzę bowiem z prostego założenia. Jeśli przyjdzie do TVP jakaś władza, która mi za współpracę podziękuje, to znaczy, że TVP nie zasłużyła na mnie. Ot i cała moja dziennikarska filozofia.
Martwi mnie natomiast co innego. Martwi mnie środowisko. Nie. Nie zaczęłam się nim martwić teraz. Martwię się nim od dawna. Bo podczas każdej zmiany z ludzi wychodzą obrzydliwe cechy. Teraz też wyszły. Wyszły znów i wyszły ze wzmożoną siłą. I z tych z prawa i z tych z lewa. I z tych co są w TVP i z tych, którzy się do przyjścia tu szykują. I z tych, którzy tu kiedyś byli i z tych, którzy tu jeszcze nigdy nie byli. Jeden z dziennikarzy, który kiedyś współpracował z TVP pisze o drugim, że czas pakować walizki. Ten drugi mu wypomina jakieś donosy na ambasadorów, a jego żona pogłoski o powrocie tego pierwszego do TVP kwituje stwierdzeniem, że pewnie nie sprzedają mu się dywany. To jeden z wielu przykładów. Mogłabym je mnożyć, cytować i powstałoby z tego kilkanaście stron cytatów, w większości zresztą rynsztokowych, ale po co? Czytelnicy sami to znajdą, bo to wszystko dzieje się na forum publicznym, a dyskutują niemal wszyscy. Nie ważne są poglądy, które prezentują. Nie podoba mi się wzajemne opluwanie. Tyczy się to całego środowiska dziennikarskiego. Bo obie strony barykady, która nagle w Polsce wyrosła i podzieliła społeczeństwo, cechuje zawzięcie i złośliwość. Wszyscy sobie nawzajem życzą utraty pracy i długiego bezrobocia. I tak jest niestety od wielu lat za każdym razem, gdy w TVP są zmiany. Ale teraz jest jakieś apogeum plucia.
Przez 20 lat mojej współpracy z Telewizją Polską zawsze kolejne, nowe władze spółki wsadzały na stanowiska jednych ludzi, a innych z nich zdejmowały. I zawsze ci, którzy odchodzili byli żegnani przez kogoś stwierdzeniem, że dobrze mu tak. Często podczas takich zmian przed przyjściem nowych władz straszono nas wszystkich tam pracujących, że zaraz polecimy i wylądujemy na bruku. Ileż razy odbierałam od znajomych telefony czy esemesy, jaka to jestem biedna, bo przyjdzie ktoś tam i ja już nie będę pracować. A potem… nadchodziło zdziwienie, że pracuję. Jednak krótko po zdziwieniu padały stwierdzenia, że skoro pracuję to znaczy, że jestem mało ważna. Bo gdyby się ze mną liczono, to by mnie ktoś już dawno wywalił. Bo przecież wywala się tych, z którymi się liczy. Czyli pracujesz – źle. Wywalają – źle. Nie wywalają – też źle. Takie dziennikarskie krzywe kluchy.
Każda zmiana to są nerwy. Zwłaszcza, że dla każdego, kto przychodzi np. ja jestem „złogiem poprzedniego systemu”, bo przecież jestem osobą „zastaną” w pracy i pracującą tu, (choć od zawsze bez etatu) te 20 lat. Przeżywałam w TVP różne sytuacje, a na stanowiskach dyrektorskich obserwowałam różnych ludzi. Zdarzali się wśród nich prawdziwie podli, którzy podstępem wyrzucali fachowców, by wprowadzić na ich miejsce dyletantów ze swojej rodziny. Nepotyzm to powszechny grzech. Grzech panoszący się w wielu instytucjach i nie tylko w Polsce, a nawet nie tylko na wschodzie Europy.
Wielu moich (i nie tylko moich) szefów nie było fachowcami. Na braku fachowości przyłapywano ich szybko. Na przykład mieli uwagi do studia. Raz na takie uwagi jedna z kierowniczek powiedziała:
– Do tego, by było lepiej potrzebny transponder G-750.
– Kupimy – padła odpowiedź.
Sęk w tym, że „transponder G-750” nie istnieje… To tylko taki żarcik i test na fachowość nowej władzy. Transponder można zresztą zastąpić innym mądrze brzmiącym słowem.
Był też dyrektor, który wołał dziennikarkę na… „konsolację”, bo mu się z „kolaudacją” pomyliło. Korytarze chichotały, ale program się ukazywał, bo jednak robią go fachowcy. Robią to nawet wtedy, gdy rządzi nimi dureń.
Dlatego, że w czasie swojej pracy w TVP jednak otaczali mnie fachowcy i to dzięki nim ukazywały się programy, nie umiem zaakceptować wzajemnej nienawiści dziennikarzy do siebie. Nie rozumiem jej. Przez te ostatnie 20 lat nigdy w życiu ani ja ani moja redakcja ani żadna redakcja TVP nie wezwaliśmy policji na żadnego dziennikarza z innej stacji telewizyjnej. Nie słyszałam, by coś takiego zrobiła konkurencja z Polsatu czy TVN. Zresztą… wielokrotnie razem ustawialiśmy się do rozmów z ludźmi na konferencjach prasowych. W redakcji współczuliśmy ekipie TVN (choć jest to stacja, o której ofercie programowej mam bardzo złe zdanie), gdy w czasie marszu niepodległości spalono im wóz transmisyjny. Pamiętam rozmowy o tym, jak musi czuć się ich inżynier wozu, bo to inżynier odpowiada za wóz. Od zawsze było tak, że gdy do TVP przyjeżdżał ktoś ważny, pojawiali się pod jej drzwiami dziennikarze z innych stacji (tak radiowych, jak i telewizyjnych) i przeprowadzali wywiady przed budynkiem. Dlatego sprawa wezwania w swoim czasie przez dziennikarzy TV Republika policji na ekipę Polsatu wydaje mi się koszmarem. Długo zresztą nie mogłam w to uwierzyć. Przecież tyle razy z reporterami TV Trwam czy TV Republika wspólnie nagrywałam np. powstańców warszawskich. Co się nagle z tymi dziennikarzami stało? Żeby aż tak nienawidzić konkurencji? Przecież, gdy przed laty był marsz w obronie TV Trwam i blokowano nam wyjścia do budynków na placu Powstańców i Jasnej nie buntowaliśmy się. Mnie wtedy o mało tłum nie połamał żeber. Byłam roztrzęsiona i płakałam. Czułam jakąś niesprawiedliwość, bo jechałam na patriotyczną wystawę do Muzeum Niepodległości, a tłum obcych ludzi wyzywał mnie od komuchów. A jednak nie przyszło mi do głowy wezwać policję na manifestujących, a co dopiero na dziennikarzy, którzy przemawiali pod drzwiami czy szli w marszu w obronie tej stacji. Bronili swojego miejsca pracy! Uważałam, że mieli do tego prawo.
Wiele, bardzo wiele lat temu pewien dyrektor w Telewizji Polskiej wyrzucił z pracy jak psa pewną dziennikarkę. Po kilku latach kolejna polityczna miotła wymiotła i jego, jak niepotrzebny śmieć. Wybrał się wtedy na Woronicza szukać pracy. Zapukał do pokoju pewnego dyrektora. Za biurkiem siedziała ta właśnie dziennikarka.
– Rozumiem. Nie mam tu, czego szukać. – Powiedział na jej widok i ruszył w stronę drzwi.
– Proszę mnie nie mierzyć swoją miarą. – Odparła i wskazała miejsce na krześle.
Jest to dla mnie jedna z ładniejszych anegdot o postawie dziennikarza względem dziennikarza. Postawie, w której nie ma miejsca na zemstę. Zawód dziennikarza, bardziej niż pisarza, uczulił mnie na to, że nic nie jest wieczne. Miałam do czynienia z dyrektorami, burmistrzami, a nawet… prezydentami miasta, którzy najpierw nie odpowiadali na dzień dobry, a po latach zdegradowani i zepchnięci niemal na margines życia, przypadkiem spotkani na mieście dosiadali się w kawiarni do stolika, jakbym była ich, wprawdzie dawno nie widzianą, ale przyjaciółką.
Jedyne co mamy dane na zawsze to kręgosłup i godność. Ale to od nas zależy czy zachowamy je do końca życia, czy w którymś momencie stracimy. Nie wiem czy życzenie kolegom po fachu utraty pracy i długotrwałego bezrobocia oraz dziennikarskiej śmierci nie odziera wypowiadających te życzenia z godności i nie łamie im kręgosłupów. Takie życzenia mogą wrócić. Człowiek człowiekowi wilkiem? Nie! Człowiek człowiekowi dziennikarzem! I dlatego, że tyle się ostatnio naczytałam życzeń wypowiadanych przez dziennikarzy pod adresem innych dziennikarzy, coraz częściej wstydzę się przyznać, że jestem dziennikarką. Ale jestem. Na razie jeszcze jestem.
PS Ludzie najbardziej sobie pomagają, gdy jest wojna. Wtedy pomagają sobie znaleźć pracę, dokarmiają się i dają dach nad głową. Chyba żyjemy w dobrobycie, skoro tyle w nas nienawiści do drugiego człowieka.