Wychowywano mnie w domu, w którym nie było rasizmu czy antysemityzmu ani innej ksenofobii. Pisałam zresztą o tym w swoim czasie tu na blogu.
Mam w domu nie tylko Biblię, ale i Koran. Są ze dwie figurki Buddy – jeszcze po pradziadku i jego podróżach na daleki Wschód. Menory nie mam, ale wszystko przede mną. Synagog trochę pozwiedzałam. Mam znajomych Żydów, a jednym z moich marzeń podróżniczych oprócz podróży na Kaukaz, czy do Egiptu, na co ciągle nie mam ani pieniędzy ani czasu, jest podróż do Izraela i Palestyny. Chciałabym zobaczyć tamten świat.
Co roku 27 stycznia obchodzimy światowy dzień pamięci o Holokauście. To akurat dziś, ale ja o holokauście pamiętam często. Nie tylko z racji opowieści rodziców. Może bardziej z uwagi na własne zainteresowania i umiłowanie historii swojego miasta. To ja często realizuję dla telewizji materiały o tematyce żydowskiej. Jeżdżę na rocznice powstania w getcie, modlitwy ekumeniczne itd. Jest jedna rzecz, która mnie od wielu lat fascynuje. Na uroczystości przed pomnikiem Bohaterów Getta przyjeżdża Izraelska młodzież. Czemu widuję ich tylko tam? Czemu jeżdżą tylko po obozach koncentracyjnych? Przecież historia ich narodu w Polsce to nie tylko Holocaust. To historia Bolesława Leśmiana, Juliana Tuwima, Jana Brzechwy, Antoniego Słonimskiego itd. Wielokrotnie znajomi, którzy też nie są antysemitami, mówili mi, że jestem naiwna jak dziecko, bo wszyscy wiedzą, że izraelska młodzież przyjeżdża do Polski po to, by hodować w sobie nienawiść do tych, którzy ich pradziadom zgotowali ten straszny los. Wydawało mi się to niemożliwe. Nienawiść to takie nieprzyjemne i niszczące uczucie. Nie to co miłość. Ktoś kiedyś powiedział, że 'miłośc potrafi czynić cuda, o jakich nienawiśc nawet nie słyszała’. Po co więc hodować nienawiść? Poza tym czemu izolowani są od nas? Przecież najwięcej sprawiedliwych wśród narodów świata jest właśnie wśród Polaków. Tymczasem kiedyś jeden z kierowców autokarów wycieczkowych powiedział, że za kierowanie autokarem z wycieczką młodzieży z Izraela dostaje się lepsze wynagrodzenie, bo to straszny stres.
– Oni demolują autokary i hotele – mówił. – Dlatego niewiele hoteli chce te wycieczki przyjmować. Na dodatek towarzyszą im ochorniarze, którzy uprzedzają, że przylatują do antysemickiego kraju.
Wydawało mi się to niemożliwe. Niestety kolega – Żyd potwierdził, ale też starał się zachowanie młodych Izraelczyków usprawiedliwić, bo powiedział, że dzieje się tak dlatego, że od dziecka nasiąkają opowieściami o Holokauście i oglądają tu w Polsce tak straszne rzeczy, że muszą odreagowywać. To mnie jednak nie przekonało. Bardzo przepraszam, ale mnie w Powstaniu zginął niespełna szesnastoletni stryj, od dziecka mnie karmiono tą tragedią, ale jak pojechałam do Berlina nie przyszło mi do głowy cokolwiek tam demolować. Ani w ramach odreagowywania ani w ramach zemsty. Kolega – Żyd mówił, że nie zrozumiem bo to są wnuki i prawnuki ludzi, którzy jako jedyni ocaleli z holocaustu. No cóż… może rzeczywiście tego nie rozumiem…
Trzy dni temu przez zupełny przypadek obejrzałam na YouTube fragment słynnego filmu „Defamation” nakręconego przez Izraelczyka Yoava Shamira. Film nie jest nowy, ale jest nowy dla mnie. Od chwili, gdy go zobaczyłam nie mogę się uspokoić. Jestem tym tak wstrząśnięta, że… nie wiem czy jeszcze chcę jechać do Izraela. Nie chcę, by ktoś mnie wziął za antysemitkę. Szczególnie wstrząsnęła mną sytuacja w Lublinie z trzema dziadkami, którzy się pytali młodych dziewczyn skąd są: „Izrael? No to mów, że Izrael, a nie mówicie, ze Chinki? Pytam się skąd, a dopiero jak powiedziałem, że Izrael to powiedziała że tak” Na to jej koleżanka. „Powiedział, że jesteśmy dziwkami. Dobrze to zrozumiałam.” „Chodźmy stąd – mówi druga. – Po co mamy zadawać się z kimś takim”. Dziewczyny zresztą zabiera z miejsca jakiś mężczyzna. Nieznający języków dziadkowie żegnają je słowami: „Fajne dziewczyny”. Potem, gdy wycieczkowicze zwiedzają chyba Majdanek, autor filmu rozmawia z jedną z dziewczyn i pyta kim jest ten pan, który im towarzyszy. Dowiaduje się, że to agent służb specjalnych, który ma chronić je przed antysemityzmem i żeby nikt nie zrobił im krzywdy.
– Myślisz, że tak mogłoby się stać? – pyta autor filmu.
– Tak rano widziałyśmy trzech starych mężczyzn na ławce – tłumaczy dziewczyna. – Usłyszeli, że jesteśmy z Izraela i robili miny. Nazwali nas osłami i małpami. Prawie się z nimi pobiłyśmy!
– Niczego takiego nie powiedzieli – mówi autor filmu.
– Powiedzieli – upiera się dziewczyna.
– Nie.
– Nie? – dziewczyna jest zdziwiona. Chyba wierzy w prawdziwość własnych słów. Sprawa rzekomego pobicia ze staruszkami, którzy je zaczepili w ogóle nie jest tu poruszana.
Film mną wstrząsnął. Nie tylko ta scena, ale całość. Nagle na własne oczy zobaczyłam to, o czym opowiadał mi kierowca autokaru wycieczkowego. Mam różne myśli, z których najsilniejsza jest ta, że chciałabym obudzić się z tego koszmarnego snu, w który zapadłam po projekcji i żeby się okazało, że świat jednak tak nie wygląda. No i nie wiem, czy będę chciała odwiedzić kiedykolwiek Izrael. Jeśli jego najmłodsi mieszkańcy – ludzie w wieku moich czytelników – mają wpajane takie rzeczy, to nigdy nie uwierzą, że nie jestem antysemitką. Przecież pochodzę z kraju, w którym Żyd, gdy usłyszy eksplozję powinien położyć się w przejściu na ziemi. I nie będą wierzyć, że choć w tym roku kończę 44 lata to jeszcze nigdy w Polsce na żywo nie słyszałam eksplozji.
Na szczęście jednego jestem pewna. Film nie zmienia mojego postanowienia, że dziś wieczorem jak zwykle postawię w oknie zapaloną świeczkę na znak swojej pamięci o holokauście.