Nie tak dawno pisałam, że wyjazd do Egiptu to jedno z moich marzeń. A i wcześniej, bo jeszcze w grudniu 2009 roku pisaam, że postanowiłam wraz z Nowym Rokiem (wówczas 2010) zbierać pięciozłotówki na wycieczkę do Doliny Królów. Praktykuję to do dziś i szklana skarbonka stojąca u mnie w gabinecie na biurku pęcznieje. Czy jednak nawet jak uzbieram stosowną kwotę to do tego Egiptu wreszcie pojadę? Mocno się nad tym zastanawiam. Dziś byłam z kamerą na lotnisku w momencie, w którym do Warszawy z Kairu przylecieli Polacy specjalnym rejsem Polskich Linii Lotniczych. Rozmawiałam z nimi o sytuacji w Egipcie i jeden pan, który przez ostatnie miesiące pracował w Egipcie powiedział:
– Już nigdy bym nie chciał tam pojechać nawet jako turysta. Wolałbym już na Białoruś niż do któregokolwiek z krajów arabskich.
A potem opowiedział jak niebezpiecznie wygląda tam życie po zmierzchu, jak z zaistniałą sytuacją nie radzą sobie policja i wojsko. Mimo wszystko po rozmowie z nim ja jednak cały czas (jako urodzona optymistka) mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie można pojechać do Egiptu. Że Dolina Królów nie będzie zamknięta dla zwiedzających, a i plaże nad Morzem Czerwonym przyjmą turystów. W końcu niech żywi nie tracą nadziei, zwłaszcza, że to ona umiera ostatnia.
P.S. Gdy byłam dzieckiem tata w ramach dowcipu zadawał czasem odwiedzającym nas gościom zagadkę: „Jakie było najkrwawsze powstanie?” Goście spierali się czy listopadowe, czy styczniowe, czy kościuszkowie, czy może warszawskie albo w Getcie, a gdy mimo sporów nie mogli dojśc do porozumienia prosili tatę o odpowiedź, która (jak przystało na dowcip) brzmiała: „Powstanie Związku Radzieckiego!”. Mam nadzieję, że zmieniający się teraz Egipt, gdy powstanie na nowo obejdzie się bez takiej liczby ofiar. A najlepiej, by sie stało, gdyby ich już w ogóle nie było…