Uchylam rąbka tajemnicy

Spread the love

Podpisałam dziś umowę na książkę „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką” Szczegółów i wydawcy jeszcze nie zdradzę, bo lubię dawkować emocje, ale… oto malutki fragmencik. Wybrałam ten, bo ostatnio prawie nie wychodzę z redakcji… Oto jak odbierałam telewizję od środka, gdy byłam dzieckiem.

„Mama telewizyjne towarzystwo ojca nazywała bandą chamów. Twierdziła, że są to ludzie, którzy zdecydowanie za dużo piją wódki i… kradną. To stwierdzenie mną wstrząsnęło, ale cóż… fakty mówiły same za siebie. Rodzinny sygnet z herbem, który tata nosił na palcu, zginął mu w łazience w domu wczasowym, do którego wstęp mieli tylko pracownicy telewizji. Była to pierwsza strata ojca. Potem przez lata co chwila w pracy mu coś ginęło. A co do picia… musiało być coś na rzeczy. Pewnego dnia przyszłam bowiem z tatą do niego do redakcji na Woronicza. Po prawej stronie było okienko, w którym się brało klucze do pokoi. Ojciec brał klucz, pokazał podłużną, brązową legitymację telewizyjną i w tym momencie obok stanął jakiś oberwaniec.
– Dzień dobry panie redaktorze – powiedział do taty. Tata odpowiedział „dzień dobry” i poszliśmy do pokoju, który znajdował się na parterze. Gdy spytałam tatę, kim jest ten dziwnie wyglądający pan, usłyszałam, że przychodzi tu zbierać butelki po wódce. Ta wiadomość uświadomiła mi, że tu naprawdę sporo się pije. Byłam tego zresztą świadkiem w czasie… pochodów pierwszomajowych. Mama wysyłała mnie na nie z tatą. Ruszały zawsze z Placu Powstańców. Otwierano wtedy na oścież telewizyjny bufet na Placu. Tam największą popularnością cieszył się tatar, zimne nóżki i kieliszek wódki. Na szczęście były też przysmaki dla dzieci, które skutecznie zamykały usta nieletnim, nie bardzo dającym sobie radę z rodzicami, którzy z pochodu uciekali szybko, by w bufecie wlać w siebie kielicha. Telewizyjne pochody pierwszomajowe z tatą lubiłam, bo zawsze były wtedy gumy Donald, wata cukrowa i ulubiony mój jabłkowo-miętowy napój frument. Poza tym mogłam nieść fajne transparenty z tytułami programów telewizyjnych, no i wielkie papierowe kwiaty lub balony na druciku.
O tym, że w telewizji się pije, świadczyła też historia z… pogrzebem jakiegoś kolegi z redakcji taty. Kończyłam wtedy drugą klasę podstawówki. Pogrzeb był na Powązkach, a stamtąd do nas na Przasnyską było dosłownie kilka kroków. Dlatego to u nas w domu była stypa po tym koledze, którego zresztą nie znałam i nawet nie pamiętam, jak się nazywał. Redakcyjni znajomi taty spili się strasznie. Szczególnie spiła się jego koleżanka Wanda, którą zawsze bardzo lubiłam i mówiłam do niej ciociu. Znałam ją z Jachranki, bo to za jej wstawiennictwem mama zgodziła się na wzięcie do domu Cypiska. Jednak pijana ciocia Wanda nie była już taka fajna jak w Jachrance. Po pierwsze bez opamiętania śpiewała na cały regulator, a po drugie… nadmiernie zainteresowała się wiszącym w łazience granatem. Były to czasy, gdy nie było sedesów kompaktowych, a jedynie rezerwuary w postaci górnopłuków lub syfonów. U nas był żeliwny górnopłuk. By spuścić wodę trzeba było pociągnąć drut, na końcu którego ojciec zawiesił prawdziwy, ale pozbawiony prochu granat. Dla jego pokolenia – pokolenia ludzi, którzy przeżyli wojnę – nasza łazienka była szokiem. Wielokrotnie wypadali stamtąd z obłędem w oku pytając, czy aby na pewno ten granat nie wybuchnie i czy my w ogóle wiemy, że tam wisi niewypał. Gdy podchmielona Ciocia Wanda wkroczyła do łazienki i ujrzała granat, też wrzasnęła, ale… z zachwytu. Postanowiła granat skonfiskować, by następnego dnia nastraszyć nim telewizyjnych strażników wznosząc „niewypał” na Woronicza. Wszelkie próby odebrania jej granatu spełzły na niczym. Ja byłam przerażona i popłakałam się, bo nie chciałam, by ciocia Wanda wylądowała w więzieniu, no i żal mi było granatu, do którego się przywiązałam, bo wisiał w tej łazience od początku. Z kolei mama była zbulwersowana, a ojciec powiedział, żebyśmy się obie uspokoiły, bo następnego dnia granat będzie z powrotem w łazience. Rzeczywiście granat szybko wrócił na swoje miejsce, a ciocia Wanda nie poszła do więzienia. Wszystko dzięki temu, że jak wytrzeźwiała, to odechciało jej się straszyć ochronę z Woronicza pustym granatem.”

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...