Nussbaum podał do sądu rabinackiego Rosenfelda za to, że nazwał go łajdakiem, oszustem i złodziejem. Sąd orzekł, że Rosenfeld musi go przeprosić w ten sposób, że przed całym zgromadzeniem powie głośno i wyraźnie: Nussbaum nie jest żaden łajdak! Nussbaum nie jest żaden oszust. Nussbaum nie jest żaden złodziej.
Rosenfeld wstał i mówi głośno:
– Nussbaum nie jest żaden łajdak?! Nussbaum nie jest żaden oszust?! Nussbaum nie jest żaden złodziej?!
– Stop! – wrzasnął Nussbaum – co to za intonacja?!
– Wysoki sądzie – powiada Rosenfeld – czy ja się umawiałem na słowa, czy na melodię?
Przypomniał mi się ten kawał, bo właśnie moja kierowniczka produkcji Basia staje przed sądem za nazwanie kogoś złodziejem. Kogo? Ponad dwa lata temu opisywałam tu na blogu historię, jak to przed laty Basia podżyrowała pożyczkę naszemu prezenterowi Robertowi. Robert nie spłacił nawet złotówki pożyczki tylko uciekł za granicę. Długiem obarczono więc żyranta, czyli Basię, która sama musiała wziąć kredyt, by spłacić cudze zadłużenie. Wniosła jednak sprawę do sądu z powództwa cywilnego i wygrała. Uzyskała wyrok sądu nakazujący Robertowi spłatę. Wyrok jest prawomocny i nigdy się nie przedawnia. Sęk w tym, że Robert, któremu podżyrowała pożyczkę uciekł do Chicago. Tam ma się dobrze i ani myśli oddać kasę. Dziś to kwota prawie 40 tysięcy złotych. Wszelkie próby wyciągnięcia pieniędzy od niego np. poprzez amerykańskich pracodawców spełzły na niczym. Pomoc w odzyskaniu pieniędzy starali się nieść nawet… chicagowscy czytelnicy mojego bloga! Daremnie. Ameryka z nazwy kochająca sprawiedliwość, porządek, demokrację nie honoruje wyroków polskich sądów. A kwota jest zbyt mała, by amerykańska firma windykacyjna chciała kupić ten dług. Dlatego dopóki Robert jest tam za oceanem i w Polsce nie ma nic swojego – dopóty Basia nie ma pieniędzy, od których odsetki ciągle rosną. (Na marginesie dodam, że gdyby Robert spłacał codziennie po dolarze to dawno by te pieniądze oddał.)
Gdy ponad dwa lata temu opisałam tę historię na blogu zgłosiła się do mnie pewna stacja telewizyjna po kontakt do Basi i tak… Basia wystąpiła na antenie i opowiedziała jak to podżyrowała pożyczkę koledze z pracy, a on uciekł za granicę. Pokazała widzom wyrok sądu. W materiale padło nazwisko Roberta i… najpierw do Basi przyszły listy, o których też tu pisałam, w których Robert raz się kajał a raz groził. A potem… Basia została przez niego pozwana do sądu o szkalowanie jego dobrego imienia. Już jest po pierwszej rozprawie. Sąd spytał o ugodę. Adwokat Basi powiedział, że jako cywilizowani ludzie zgodzą się na ugodę, ale wtedy… okazało się, że nie zgadza się na nią… Robert. Jego zdaniem jego „dobre imię” zostało zbezczeszczone i żąda pieniędzy! Bo oto nagle opinia publiczna dowiedziała się, że on… polonijny dziennikarz jest nieuczciwy. Ja pytam retorycznie. A jest uczciwy? Czy nie jest to absurdalne i skandaliczne, że człowiek, który bierze pożyczkę, nie spłaca, ucieka za granicę i nie honoruje wyroku polskiego sądu nakazującego mu spłacić dług wobec tego, kto pokrył jego należności, prosi ten sam polski sąd o uznanie winną zniesławienia osobę, która nazwała go złodziejem za to, że ją okradł?
Jaką decyzje podejmie sąd? Zobaczymy. Mam nadzieję, że nie nakaże Basi przepraszać złodzieja za nazwanie go złodziejem, bo to w moim pojęciu byłby jakiś skandal! Oznaczałoby to, że każdy gwałciciel, którego nazwiemy gwałcicielem czy morderca, którego nazwiemy mordercą mógłby nas pozwać do sądu o zniesławienie. To dopiero groza!
Jeśli jednak sąd nakaże Basi przepraszać to pozostaje nadzieja, że będzie to dotyczyło słów a nie intonacji. By Basia mogła choć w ostatnim krzyku rozpaczy jak Rosenfeld zadać retoryczne pytania. Robert nie jest złodziejem?