Zastanawiałam się nad tym od dawna. Co się z ludźmi dzieje? Mam czasem wrażenie, że co drugi jak nie złodziej to co najmniej tolerujący złodziejstwo. Sama oddaję długi. Gdy zapominam i trzeba mi przypomnieć mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Ostatnio znalazłam kartkę z rachunkiem za kupione pół roku temu od koleżanki kosmetyki firmy Avon. Położyłam rachunek koło monitora, bo miałam zapłacic przelewem i… zniknął pod monitorem. Znalazł się teraz podczas wielkiego sprzątania na biurku. Matko! Co za wstyd! Od razu wysłałam przelew. Na szczęście to rzadkość. Niestety gdy jest sytuacja odwrotna nikt się ze mną nie patyczkuje.
We wrześniu kupiłam na allegro filtr do makrofotografii. Zapłaciłam i… cisza. Sprzedawca twierdził, że wysłał. Ja przesyłki nie dostałam. A chciałam iść z filtrem na fotograficzne łowy do Parku Skaryszewskiego, by polować na złotą, polską jesień w skali makro. Gdy filtr nie nadchodził zastanawiałam się przez chwilę, czy nie kupić drugiego. Cena to ok. 35 złotych, więc można wytrzymać – to nie miliony. Potem pomyślałam jednak, że jak się przesyłka znajdzie, to po co mi dwa takie same filtry? Dlatego codziennie sprawdzałam, czy filtr jest w skrzynce. Daremnie. Korespondencja między mną a sprzedawcą trwała. Z drzew spadały kolejne liście, a przesyłka cały czas nie docierała do mnie. Na dodatek poczta strasznie długo rozpatrywała reklamację. Gdy wreszcie zamówiony i opłacony filtr dostałam w swoje ręce, na dworze leżał pierwszy śnieg. Przeminęła mi owa malownicza złota, polska jesień. Niestety. Stało sie tak miedzy innymi dlatego, że przez dwa miesiące sprzedawca nie chciał wysłać mi nowego filtra (choć obiecywałam, że w razie czego filtr zwrócę, gdy przesyłka się znajdzie) bez jednoznacznej odpowiedzi poczty, że przesyłka zginęła i odpowiedzialność za to ponosi poczta. Nie chciał tego zrobić, bo… wielokrotnie został okłamany, a co za tym idzie okradziony. Zdarzało się, że kupujący twierdził, ze towaru nie dostał, a po trwających tygodnie reklamacjach okazywało się, że jednak dostał. Nawet na liście potwierdzenia odbioru poleconej przesyłki widniał jego podpis. Tych historii sprzedawca miał wiele. A ponieważ często kończyły się tak, że nie odzyskiwał ani pieniędzy ani wysłanego drugi raz towaru, więc nie ufał już nikomu. Efekt tego dotknął mnie.
Gdy mój syn był w pierwszej klasie podstawówki, na wycieczce szkolnej jeden rodzic pożyczył ode mnie 50 złotych. Nie oddał do dziś. Nie pamiętałabym o tym, gdyby nie fakt, ze ów rodzic za każdym razem, gdy mnie widział mówił: „Pamiętam. Oddam przy okazji. Masz u mnie kawę.” Słyszałam to kilkanaście razy. Już wtedy, gdy Maciek był w trzeciej klasie zaczęło mnie to śmieszyć. Tak minęła cała podstawówka. Dzieci poszły do gimnazjów. W tym roku już je kończą. Pożyczonych 50 złotych od rodzica jak nie było tak nie ma. A ponieważ dzieci chodzą do różnych gimnazjów, więc szans na spotkanie i usłyszenie znanego na pamięć zdania też już nie ma. Ale… tak zupełnie stratna nie jestem. Przynajmniej zdarzenie funkcjonuje w rodzinie jako anegdotka. Nosi ona tytuł: „Pamiętam! Oddam przy okazji!” Podobnych historii miałam potem wiele. Vide – sprawa Leśnego Ludka. Facet na dodatek miał czelność obrazić się o wpis na blogu, a do dziś forsy nie oddał, choć dwa razy prosił o przesłanie mu numeru konta. Za każdym razem mnie to bawiło. Przecież czułam, że tak to się skończy.
Wielu ma takie doświadczenie z ludźmi. Są i tacy, którzy mają o wiele gorsze. Basia – kierowniczka produkcji z mojej redakcji, kilka lat temu podżyrowała naszemu prezenterowi Robertowi S. pożyczkę. Facet kupował mieszkanie. Po jakimś czasie powiedział jej, że już tę pożyczkę spłacił. A potem odszedł z pracy. Po dwóch latach kierowniczce zablokowano konto, a komornik sądowy chciał przystąpić do licytacji jej mieszkania. Okazało się, że Robert, któremu podżyrowała pożyczkę nie tylko jej nie spłacił, ale nawet nie zaczął spłacać! Mieszkania zresztą nie kupił. Pieniędzy nie miał. Na co wydał? Nie wiadomo. Przed wierzycielami i wszelkimi pytaniami uciekł za granicę. Pracuje w polonijnej telewizji w Chicago. Kierowniczka produkcji, by uratować mieszkanie przed komorniczą licytacją musiała wziąć pożyczkę w innym banku i spłacić te cudze długi. Przecież była żyrantem. Potem się okazało, że w swoim bólu nie była sama. Facet miał na koncie wiele pożyczek. Drugi kredyt spłacały cztery inne osoby z redakcji – każda po 4 tysiące. Trzeci wzięła na siebie jedna z naszych koleżanek i pożyczoną z banku kwotę dała mu do reki. Przyjaźnili się. Z powrotem tych pieniędzy nigdy nie zobaczyła. Nie zobaczyła też Roberta. Wysokośc kwoty jaką za niego spłaciła honorowo utrzymała w tajemnicy. Z wielu oszukanych przez Roberta S. osób tylko kierowniczka Basia wytoczyła sprawę przed polskim sądem, ale też w jej przypadku chodziło o dużą sumę. I co z tego że wygrała? Komornik sądowy nie miał z czego ściągnąć zasądzonych wyrokiem należności, a było tego… 25 tysięcy samej pożyczki. I tak jest do dziś. Basia tych pieniędzy nie odzyskała. Odsetki komornicze więc ciągle rosną. Dług byłego kolegi przekroczył już 30 tysięcy. Rośnie nadal. Czy Basi uda się kiedyś odzyskać te pieniądze?
Jakieś pół roku po tym, gdy światło dzienne ujrzała sprawa Roberta, wyszło na jaw, że inny z naszych kolegów – tym razem operator telewizyjny – zrobił ten sam numer jednemu z prezenterów. By spłacić cudze długi ów prezenter przez rok brał każdą robotę. Zaś Basia przez trzy lata pracowała codziennie i to bez wakacji.
Z kolei mama mojej przyjaciółki za swoich znajomych spłacała trzy kredyty. Dlatego historię nieuczciwego żyranta wplotłam w swoim czasie do książki 'Klasa pani Czajki’. Ci z redakcji, którzy ją czytali, od razu wiedzieli skąd to wzięłam. A historię wplotłam, bo sama już nie wiem, czy nie jest to jakiś znak naszych czasów, że karę za nieuczciwość jednych płacą uczciwi ludzie. Z kolei ci, którzy okradają innych – często bliskich przyjaciół – pozostają bezkarni. Społeczeństwo zaś szybko im wybacza. Bo jeśli ktoś myśli, że poinformowanie „świata”, że dany człowiek jest nieuczciwy odniesie jakiś skutek to się myli. Nasz były prezenter Robert S., którego pożyczkę spłaciła Basia – mieszka w Chicago i ma się dobrze. W Chicago wszyscy o tej sprawie wiedzą. Wie to również jego pracodawca, bo Basia przesłała mu odpis wyroku polskiego sądu. Pracodawca, odparł jednak, że to nie jego sprawa. Na dodatek gdy Robert S. pojawił się na naszej-klasie, wielu kolegów i koleżanek z naszej redakcji, jakby zapominając o tym co zrobił Basi i innym ludziom, przyjęło go do grona swoich znajomych! Byłam jedyną osobą, która w jego profilu napisała „Kiedy oddasz forsę koleżankom i kolegom z TVP Warszawa?”. Koleżeństwo gratulowało odwagi, ale… samo nie wyrzuciło Roberta poza nawias społeczeństwa. Na moje uporczywe pytanie „Dlaczego?” Słyszałam, że to nie ich sprawa. Mój zamieszczony w profilu złodzieja komentarz zniknął po miesiącu wraz z… całym profilem. Cóż…, łatwiej wypisać się z naszej-klasy niż oddać rosnący dług. Zresztą… czy długi opłaca się oddawać? Chyba nie. Może je spłacić ktoś inny. Frajer zawsze się znajdzie. Znak czasów. Smutny? Zależy dla kogo. Dla nieuczciwych wesoły. Na pewno wesoły dla Roberta. W końcu 25 tysięcy złotych z odsetkami piechotą nie chodzi.
PS. Niestety mnie odeszła jesień. Nie pozostaje mi nic jak piechotą iść do lata. Otrzymany po dwóch miesiącach od zakupienia filtr do makro będzie mi towarzyszyć.