Co mam po Ojcu, czyli ziemia obiecana

Spread the love
Jeżeli jestem nienormalna to mam to po swoim Ojcu. Gdy kilka dni temu okazywałam radość, że jadę na zdjęcia do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego, choć muszę wstać o 4 rano spytano, czy dobrze się czuję. Tak. Oświadczam, że gdy okazywałam ową radość czułam się dobrze.
Lubię swoja pracę, a czasami udaje mi się robić takie rzeczy, w których radość jest podwójna. Tak było i w sobotę. I naprawdę mam to po Tacie.
Kilkanaście lat temu Ojciec pojechał do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie nowojorskiej Polonii. Tam spotkał się z kombatantami – żołnierzami Armii Krajowej, Armii generała Władysława Andersa i generała Stanisława Maczka. Miał przebywać wśród nich dwa tygodnie, ale po dziesięciu dniach przebukował swój bilet lotniczy. Dlaczego?
Telewizyjny Kurier Warszawski zorganizował zbiórkę bożonarodzeniowych darów dla Polaków z Kazachstanu. Trzeba było je zawieźć. Wyprawie miała towarzyszyć kamera z reporterem. Tym reporterem chciał być mój ojciec. Wręcz o tym marzył. Polonia amerykańska nie mogła tego zrozumieć. Przecież przyjechał do Stanów Zjednoczonych gdzie jest wszystko. A on chce wylecieć stąd wcześniej, by jechać w jakieś stepy? Do jakiejś biedoty? I to jeszcze w zimie? W mróz? Wariat!
A ojciec odparł:
– Wam nie jestem tak potrzebny jak tej Polonii, która mieszka na kresach.
I choć dawno przekroczył sześćdziesiątkę, po przylocie do Polski wskoczył w jeden z wojskowych samochodów i pojechał! Wrócił przeziębiony, brudny i zmęczony, ale… szczęśliwy. Opowiadał niesłychanie historie, życiorysy i zdarzenia, których był świadkiem lub je zasłyszał. Nikt nigdy go tak nie witał jak tamci Polacy. Nikt tak na niego nie wyczekiwał. Polonia Amerykańska chwaliła się majątkiem. Prezentowali okazałe domy, rezydencje i zapraszali do… restauracji na wystawne kolacje. Polonia z Kazachstanu była biedna. By przyjąć gościa z Polski jak w starym powiedzonku „gość w dom woda do zupy” dolewała wody do chudej zupy ugotowanej na gwoździu. Ale nawet w tę przysłowiową dolewkę wkładała całe swoje serce. Jak o niej ciepło nie myśleć?
Gdy kilka dni temu otrzymałam wiadomość, że do Warszawy przyjeżdża rodzina repatriantów z Kazachstanu od razu zamarzyłam, by zrobić o nich reportaż. Trzeba było wstać po czwartej rano, bo pociąg na dworzec Warszawa Centralna przyjeżdżał po szóstej, a przecież trzeba przygotować się, dojechać do redakcji itp. Jednak chęć spotkania z ludźmi, którzy po latach doczekali się powrotu do ojczyzny zwyciężyła. Dlatego z kamerą wybrałam się ja. Tylko ci z redakcji, którzy znali mojego tatę i znają dobrze mnie, skomentowali: „Nieodrodna córka swojego ojca”.
Gdy wtedy po powrocie ze Stanów pojechał do Kazachstanu właściwie tylko ja go rozumiałam. Mama krzyczała, że ryzykuje, że tam jest o tej porze zimno, warunki straszne i tak dalej. Ja wiedziałam jak to dla Ojca jest ważne. Skąd? Jeszcze za czasów komuny pojechaliśmy na wczasy na Węgry. Tylko we dwójkę. Były to wczasy dla dziennikarzy. Do miejscowości Siofok nad Balatonem (miejsce urodzenia Emmericha Kalmana autora „Księżniczki Czardasza”) zjechali dziennikarze z całego bloku wschodniego. Wśród nich Niemcy – oczywiście ci dobrzy, czyli z NRD, Czesi, Słowacy, Rumuni, Bułgarzy i dziennikarze z rożnych republik ZSRR. Między nimi były urocze Baszkirki z Radia w mieście UFA. Miałam wtedy 16 lat i chodziłam do nich na baszkirski miód i baszkirskie bajki. Była też syberyjska dziennikarka z mężem milicjantem. Mieli polskie nazwisko – Kownacki. Ojca to polskie nazwisko męczyło. Podczas ogniska, przy wódeczce i kiełbaskach zagadnął parę i… dowiedział się, że dziadek owego milicjanta Jewgienija Kownackiego był Polskim zesłańcem. Jewgienij po polsku umiał tylko jeden wierszyk.
– Coś o ojcu – powiedział i przy ognisku pomiędzy jedną a druga wódeczką trochę niedbale wyrecytował:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” Ja zamarłam, a ojciec się popłakał. Do końca wczasów z Jewgienijem Kownackim, wnukiem polskiego zesłańca byli nierozłączni, a ja musiałam robić za tłumacza – Ojciec z języków obcych znał jedynie niemiecki, łacinę i trochę włoski. Rosyjski był mu obcy. Tłumaczyłam więc opowieści o dziadku, głodzie i Syberii, z której nie dało się nigdzie uciec.
Kilka lat temu podobnie jak Ojciec pojechałam do Stanów Zjednoczonych do ukochanego. Był Polakiem z amerykańskim obywatelstwem. Wiele osób, które wtedy poznałam nie mogło zrozumieć, że nie chcę zostać w Stanach. Sugerowano, że może jestem nienormalna skoro Atlantic City nie zrobiło na mnie wrażenia. No jasna cholera nie zrobiło! Między jednym a drugim zdaniem zarzucano mi też, że robię coś okropnego, bo zmuszam ukochanego, by przeniósł się do Polski. (Nie zmuszałam. Sam chciał.) Na pytanie co fajnego jest w Polsce ze śmiechem opowiadałam stary kawał o owsikach, który zresztą był wspaniale wykorzystany przez Juliusza Machulskiego w filmie „Kingsajz” tyle, że tam rozmawiały dwa krasnale siedzące w Szuflandii. Z ich rozmowy wynikało, że może świat jest piękniejszy, ale siedzą w Szuflandii, bo to jest ich ojczyzna. Ojczyzną owsików jest dupa, a moją Polska. Może świat jest piękniejszy (chętnie go zresztą zwiedzam), ale siedzę tu. Każdy ma prawo wyboru. Ludzie mogą chcieć zmienić Ojczyznę na inny kraj i wyjechać z niej. Ja nie potępiam nikogo kto emigruje. Ale przyznam, że wpadam w szał, gdy ktoś wmawia mi, że jestem frajerką, że tu żyję. Dla mnie to nie frajerstwo. Po prostu tu czuję się u siebie i z tym samopoczuciem jestem szczęśliwa.
Zarówno kawał o owsikach jak i historia Jewgienija stanęły mi przed oczami jak żywe w sobotę, gdy pojechałam na te wyczekane zdjęcia. Pociąg jak z cyklu „Szerokie tory”, a z niego wysiadła sześcioosobowa rodzina. Pani Helena z trojką dzieci, synowa i ośmiomiesięcznym wnuczkiem. Przedstawiłam się i powiedziałam, że przyszłam nakręcić o niej krótki filmik do naszego lokalnego programu. Że teraz to będzie również jej program, bo jest nową mieszkanka naszego miasta, a Telewizyjny Kurier Warszawski tworzony jest z myślą o wszystkich mieszkańcach. Przytaknęła i powiedziała po rosyjsku „spasiba”. Nie zna polskiego. Cokolwiek rozumie, ale to jest cokolwiek. Gdy kilkanaście toreb zawierających cały dobytek jej rodziny było noszonych do samochodu rozmawiałyśmy stojąc na peronie. Oczywiście po rosyjsku. Dowiedziałam się, że jej rodzice z Włodzimierza zostali zesłani do Kazachstanu jeszcze podczas drugiej wojnie światowej. Mieli budować tam socjalizm jako obywatele ZSRR. Wszystko dlatego, że byli Polakami, którzy znaleźli się na terenie wchłoniętym przez ZSRR po 17 września 1939 roku. Pani Helena wyszła za Rosjanina. Kilka lat temu się rozwiedli, ale zgodził się, by zabrała dzieci, jeśli chcą z nią jechać. Przyjechali wszyscy – cała szóstka. Wśród nich 11 letnia Dasza, która pójdzie tu do szkoły, a też nie zna języka. To, czy Dasza sobie poradzi, najbardziej martwi panią Helenę.  
Z budynku dworca wyszłyśmy, gdy świtało. Pani Helena przystanęła na chwilę. Odetchnęła głęboko i powiedziała:
– No zdrawstwuj Warszawa! – W tym powitaniu budzącego się ze snu miasta była i nadzieja i obawa. Jak sobie poradzi? Było to tak samo wzruszające jak w swoim czasie to „Ojcze nasz” Jewgienija Kownackiego.
Czytam ciągle o Polakach, którzy wyjechali z kraju. Czytam w Angorze jak psioczą na Polskę, jak jęczą, że jesteśmy okropni jako naród. A potem myślę o takiej pani Helenie i Jewgieniju, którym Polska jawiła się jak ziemia obiecana. Jewgienij chyba nigdy tu nie przyjechał. Pani Helena przyjechała dwa dni temu. Czy spełnią się jej nadzieje, czy sprawdzą obawy? Wolałabym, by to pierwsze. Zwłaszcza, że gdzieś w duszy mam świadomość, że wybrała Polskę z przyczyn ekonomicznych a nie sentymentalno-emocjonalnych. Chciałabym jednak, by spełniła również oczekiwania ekonomiczne jej i jej rodziny. Bo naprawdę jestem idealistką. Mam to po ojcu.
PS. Wymyśliłam, że w sobotę zabiorę Daszę do siebie do domu na Mikołajki. Mój syn będzie miał trudne zadanie. Dasza nie zna polskiego, a on rosyjskiego. Mimo tego mają zagrać w chińczyka. (Po rosyjsku chyba „kitajca” hihi). Jak im to wyjdzie?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...