Dlaczego, czyli jaka jest prawda?

Spread the love

To pytanie zadaję sobie wielokrotnie, kiedy jako dziennikarce przychodzi mi zmierzyć się z tematem dochodzeniowo-śledczym. Ostatnio z historią dziewczynki, której szkielet znaleziono w przydomowym ogródku w Ursusie. Przyznam, że nie lubię takich tematów, bo zawsze to wszystko strasznie przeżywam. Niestety nie było wyjścia. Przed świętami obsada reporterów się drastycznie zmniejszyła i… chcąc nie chcąc musiałam zając się makabreską.

Ulica Spisaka w Ursusie to spokojny rejon Warszawy. Najbliżsi sąsiedzi nie chcą rozmawiać o mieszkańcach domu, w którego ogródku odkopano szkielet dziewczynki. Tym, że policja zatrzymała czterdziestoczteroletnią Ewę C, jej konkubenta i dwóch pełnoletnich już synów, są zszokowani. Tymczasem już dwudziestego grudnia prokuratura wszczęła śledztwo „w sprawie narażenia małoletniej dziewczynki na utratę życia lub zdrowia – mówi prokurator Monika Lewandowska z prokuratury Okręgowej w Warszawie i dodaje: „Zawiadomienie w tej sprawie wpłynęło do prokuratury od kuratora sadowego, który prowadził czynności w miejscu zamieszkania dziewczynki.
Szkoła, do której Dorotka powinna była pójść pięć lat temu znajduje się przy ulicy Dzieci Warszawy. To podstawówka z klasami integracyjnymi. Dziewczynka nigdy nie przekroczyła jej progu. Przed trzema laty placówka po raz pierwszy zawiadomiła policję, że dziecko, jak to się pięknie nazywa, „nie realizuje obowiązku szkolnego”.
Jak powiedział podinspektor Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji, funkcjonariusze pojechali na Spisaka, rozmawiali z matką i kazali jej zgłosić się do szkoły, by wyjaśnić sprawę. Matka tego nie zrobiła. Kolejne pismo ze szkoły wpłynęło do policji po dwóch latach. Wtedy procedura się powtórzyła. Tamte działania funkcjonariuszy miały na celu ustalenie, czemu dziecko nie chodzi do szkoły. Nikt nie sprawdzał gdzie jest dziecko, bo nie o to chodziło. Dopiero w tym roku, kiedy dziewczynka powinna być w szóstej klasie, szkoła zawiadomiła sąd, że nigdy nie była w szkole. Wtedy po raz pierwszy zawodowy kurator udał się do jej domu. Tam uzyskał szereg mylnych informacji. Najpierw podawano mu fałszywy telefon do matki. Potem usłyszał, że dziecko z powodu remontu domu jest w Suchej Beskidzkiej. Powiedziano mu, że wróci po szóstym grudnia, dlatego kurator poprosił policjantów z Suchej beskidzkiej, by zajrzeli pod wskazany adres, pod którym miała znajdować się dwunastoletnia Dorotka. Policja ustaliła, że wskazany dom w Beskidach stoi pusty, a jego dziewięćdziesięcioletnia mieszkanka przebywa w USA. Wtedy machina ruszyła na dobre. Sąd zawiadomił prokuraturę, a ta zleciła policji ustalenie miejsca pobytu dziecka. Do domu przy Spisaka znów zapukali funkcjonariusze. Tym razem nie po to, by poinstruować matkę, że dziecko powinno chodzić do szkoły, ale po to, by ustalić gdzie dziecko jest. Co się okazało? Matka kręciła, zmieniała wersje, aż w końcu, jak powiedziała Anna Kędzierzawska z Komendy Stołecznej Policji: „przyznała, że ciało dziecka jest zakopane”.

Dzień przed Wigilią policjanci z wydziału kryminalnego KSP odkopali zawinięty w kocyk szkielet, na którym spoczywał krzyż. To były zwłoki Dorotki. Okazało się, że ciężko chora dziewczynka z wodogłowiem i padaczką zmarła trzy lata temu. Miała wtedy dziewięć lat. „Matka, Ewa C. Jeszcze przed świętami usłyszała zarzut narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia w ten sposób, że nie zapewniła dziecku wymaganej specjalistycznej pomocy medycznej, a tym samym w sposób nieumyślny doprowadziła do śmierci dziecka – powiedziała prokurator Monika Lewandowska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Ewa C., Przyznała się do zarzutów i złożyła wyjaśnienia. Prokurator wydał nakaz aresztowania kobiety, ale sąd zwolnił ją na święta do domu. Jak powiedział sędzia Wojciech Małek z Sądu Okręgowego w Warszawie: „sąd doszedł do wniosku, że nie ma związku przyczynowego między zachowaniem matki a zgonem dziecka. Matka zeznała, że dziecko zakrztusiło się podczas karmienia.” Dziś już wiadomo, że zgon dziecka nie nastąpił na skutek urazu mechanicznego. Jednak nadal nieznana jest bezpośrednia przyczyna śmierci dziewczynki. Matka utrzymuje, że kochała córeczkę i pochowała w ogródku, by mieć ją blisko siebie. Rodzina nie pobierała żadnych zasiłków czy zapomóg ani nie korzystała z ośrodka pomocy społecznej. Dziecko nie wychodziło z domu.
Gdy przed wigilia podjechałam na Spisaka sąsiedzi nie chcieli rozmawiać do kamery, ale poza kamerą jeden z sąsiadów powiedział, ze chorego dziecka nie widział nigdy. Tylko raz kilka lat temu dowiedział się, ze istnieje, bo palił coś w ogródku i rodzina dziewczynki przyszła prosić o zgaszenie, bo dym leci w ich stronę, a tam jest chore dziecko. Wygląda więc na to, że kochali dziecko. Jak to się więc stało, ze zmarło? Czy naprawdę od zakrztuszenia się?

„Prokuratura oczekuje na dokładna opinie biegłych z zakresu toksykologii i badan DNA – powiedział Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, bo śledczy nie wykluczają możliwości, że dziecko mogło być podtruwane. Sekcja zwłok wykazała, że w czaszce chorej na wodogłowie dziewczynki była wszczepiona zastawka. Stało się to tuż po urodzeniu i to prawdopodobnie jedyny moment, kiedy Dorotkę badał lekarz. Dziewczynka nigdy nie była zarejestrowana w przychodni, a w książeczce zdrowia nie było odnotowanych żadnych szczepień. Prokuratura utrzymuje, że śmierć dziecka to wynik zaniedbania i zaniechania leczenia dziewczynki przez matkę, dlatego po świętach złożyła zażalenie na decyzję sądu i złożyła wniosek o aresztowanie matki na okres trzech miesięcy.

Dlaczego szkoła zawiadomiła policję dopiero po trzech a sąd po pięciu latach? W sekretariacie szkoły usłyszałam, że wszelkie informacje zostaną mi udzielone po trzecim stycznia. Mój e-mail pozostał bez odpowiedzi.

Sprawą opieszałości szkoły w zawiadamianiu sądu też zajmie się prokuratura. Dziewczynka zmarła trzy lata temu. Gdyby władze szkoły zawiadomiły sąd w pierwszym roku obowiązkowej nauki – być może dziecko by żyło i było leczone.

Dla mnie, i pewnie nie tylko dla mnie, ta sprawa ma wiele pytań.

Po pierwsze: Zakładając, ze dziecko rzeczywiście zakrztusiło się podczas karmienia i zmarło, dlaczego rodzina nie wezwała pogotowia? Tylko zakopała w ogródku?

Po drugie: Czy nikt ze znajomych braci dziecka (panowie 22 i 24 lata) nigdy nie zadał pytania o Dorotkę? Dziecko w chwili śmierci miało dziewięć lat. Musieli je widzieć.

Po trzecie: Dlaczego Dorotka nigdy nie została zarejestrowana w przychodni i nie była leczona? Skoro matka twierdzi, że kochała dziecko? Skoro jego zwłoki zawinęła w kocyk i położyła na nich krzyż? Czemu zabrakło tych podstawowych oznak miłości, czyli leczenia?

Po czwarte: Dlaczego nikt z nią nigdy nigdzie nie wychodził? (Sąsiedzi jej nie widzieli.)

Po piąte: Dlaczego szkoła o tym, że dziecko nie pojawiło się ani razu w klasie poinformowała policję dopiero wtedy, gdy Dorotka zgodnie z harmonogramem powinna być w czwartej klasie? Nota bene, gdy policja zapukała do domu przy Spisaka po raz pierwszy dziecko już nie żyło.

Po szóste: Dlaczego szkoła zawiadomiła sąd tak późno?

I na koniec taka refleksja. Gdybyśmy nie mieli numerów PESEL, czyli gdyby Dorotka nie była w Powszechnym Elektronicznym Systemie Ewidencji Ludności, wówczas jej sprawa nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Przecież tylko dlatego, że z urzędu dziecko jest meldowane i przypisywane najbliższej miejscu zameldowania szkole, jakakolwiek instytucja spytała o jej los. Szkoda, że po raz pierwszy już po jej śmierci.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...