Dwa dni temu wysłano mnie, bym relacjonowała na żywo sesję rady pewnej podwarszawskiej gminy. To sesja budżetowa i miała na niej zapaść decyzja o planowanym budżecie. Czy w wieloletnim planie budżetowym znajdą się pieniądze na Centrum Kultury?
W 2008 roku gmina złożyła projekt takiego Centrum i wniosła o jego unijne dofinansowanie. Przyznano jej 6 milionów z Brukseli. Warunkiem ich otrzymania jest to, ze gmina wyłoży 4 miliony, bo koszt całej inwestycji oszacowano na 10 milionów. Gmina już wydała 250 tysięcy na projekt architektoniczny. Gdy jesienią wybory wygrała inna ekipa zamiast od razu wbijać łopatę i budować, zaczęła przebąkiwać, że gminy nie stać na Centrum. Argumentowano, że bardziej potrzebny jest ośrodek zdrowia, a poza tym drogi lepsze by się przydały. Natomiast 4 miliony z budżetu gminy na Centrum to ¼ rocznego budżetu.
Wszystko pięknie, ale:
Po pierwsze: 4 milionów nie trzeba wyłożyć naraz w jednym roku.
Po drugie: dotacja na Centrum jest dotacją celową. A to oznacza, ze 6 milionów nie da się przesunąć nagle z budowy Centrum na budowę Ośrodka Zdrowia czy naprawę dróg. Zwolennicy budowy Centrum tłumaczyli zresztą, że jeśli gmina wyłoży 4 miliony i z budżetu otrzyma te 6 milionów dotacji, to te 6 milionów będzie liczone jako większy dochód gminy. Co za tym idzie gmina będzie mogła się ubiegać o większy kredyt na lepszych warunkach, a wtedy znajdą się pieniądze i na drogi i na Ośrodek Zdrowia.
Po trzecie: Gmina już wydała 250 tysięcy. Jeśli zrezygnuje z dotacji będzie musiała zwrócić wraz z odsetkami około 700 tysięcy! Bo przecież przez ten czas z tych pieniędzy mogła skorzystać inna gmina.
Czy tę podwarszawską stać na odrzucenie 6 milionów dotacji i wyrzucenie 700 tysięcy w błoto?
Obecna wójt nie chciała rozmawiać przed kamerą. Powiedziała, że mimo, iż Centrum nie znalazło się w wieloletnim planie budżetowym, to jednak powstanie. Na pytanie: jakim cudem – nie odpowiedziała. Zwolennicy powiedzieli, że może gmina będzie się starać o przesunięcie terminu budowy, a co za tym idzie terminu, w którym trzeba rozliczyć się z dotacji, ale to trzeba też wyjść z wnioskiem i przegłosować go na radzie. Czy tak się stanie – zobaczymy. Jeśli nie – byłby to jedyny przypadek w Polsce zwrotu unijnej dotacji z powodu rezygnacji z projektu.
Piszę jednak o tym wszystkim z zupełnie innego powodu. Zakulisowe plotki mówią bowiem, że jest to celowe działanie wymierzone przeciwko poprzedniej ekipie rządzącej gminą. Obecna wójt zwolniła z pracy wszystkich urzędników, którzy współpracowali z poprzednimi władzami. Relacjonujący mi to wszystko mieszkańcy tej podwarszawskiej gminy byli załamani. Powiedziałam im, ze niestety jest to tak typowe dla nas i naszej mentalności, że przeciętny człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy. Polska jest usiana gminami, które postępują według starej zasady, którą ktoś kiedyś określił, jako zasadę TKM. Gdy usłyszałam pierwszy raz to określenie, nie wiedziałam o co chodzi, aż mi wytłumaczono. Oznacza ono „Teraz Kurwa MY!”.
Coś o tym wiem. Jeżdżąc po Polsce na spotkania literackie z młodzieżą odwiedzam malutkie gminy. Spotkania odbywam bowiem w gminnych bibliotekach publicznych. Wiele z nich finansowanych jest przez urzędy. Rozmawiam z bibliotekarkami i wysłuchuję o problemach i bolączkach polskich gmin, choć powinnam napisać polskich „grajdołków”. W tych, w których zmieniła się władza przeprowadzane jest bezpardonowe rozliczanie z urzędnikami, którzy mieli cokolwiek wspólnego z poprzednimi ekipami. Nikt nie patrzy na ich fachowość. Zdarza się, że nowy wójt nienawidzi dyrektorki biblioteki, bo dobrze współpracowała z poprzednim. Nikt nie myśli, że robiła to dla biblioteki i jej czytelników. Tak, jak nie interesuje nowego wójta, że dyrektor domu kultury dbał o kulturę. Ważne jest czy był w konflikcie z poprzednim wójtem. Jak nie był – marny jego los.
W gminnych bibliotekach zawsze oglądam i podczytuję lokalne gazety wydawane przez Urzędy Gminy, Ośrodki Kultury itd. To w 99% tandetne laurki wystawiane władzom. Tu na każdej stronie „wieś tańczy i śpiewa”, jak jej wójt zagra. Władzy nie można krytykować. A władza też nie po to wydaje z budżetu kasę na kolorową gazetkę, by krytykować samą siebie. Wydaje zresztą na poziomie tak dennym, że nie wiadomo czy rwać włosy z głowy, czy wrzeszczeć wniebogłosy z rozpaczy, że ludzie chodzili do szkoły i nie nauczyli się pisać. Niestety nie tylko merytorycznie, ale przede wszystkim logicznie i stylistycznie te gazetki są na tak dennym poziomie, że moja przyjaciółka, która uczy języka polskiego w starszych klasach podstawówki, spłakałaby się jak bóbr nad poprawą tych wcale nie klasowych prac. (Przyznam, że zaczynam się poważnie zastanawiać nad zbieraniem tych gazetek i otworzeniem potem strony z humorem z gazetek lokalnych – coś na wzór humoru z zeszytów, dzienniczków uczniów itd.)
Wczoraj też poczytałam taką gazetkę. Nie chcę podawać nazwy gminy, bo nie o to chodzi. Cała Polska jest taka! My jesteśmy tacy! Zawistni i mszczący się.
Nie mam pomysłu na samorząd ani na demokrację, którą uważam zresztą za zło konieczne. Rządzi większość, ale inteligentni ludzie wiedzą, że większość to ćwoki. Zawsze zresztą powtarzam, że to, że czegoś chce większość nie znaczy, że to jest dobre. Stąd chętnie cytowane przeze mnie powiedzonko: Ludzie jedzcie gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!
Myślę jednak, że powinniśmy – każdy sam – od siebie zacząć naprawianie polskiego grajdołka. Powinniśmy osiągając coś, nie mścić się na tych, którzy nam to utrudniali. Przestać, jak prymityw oddawać oko za oko i ząb za ząb. Biblia – jakkolwiek na nią nie patrzeć – jest w pewnym stopniu źródłem wiedzy o tym, jak człowiek się cywilizował. Był najpierw tak prymitywny i okrutny, że trzeba było go Bogiem straszyć. Dziś Boga mało kto się boi, bo wielu w niego nie wierzy. Mamy jednak kodeksy prawne, ustawy itd. Są potrzebne, bo człowiek jest jedynym gatunkiem niszczącym własny gatunek tak naprawdę bezinteresownie. Nie niszczymy siebie nawzajem po to, by przeżyć, tylko po to, by żyć lepiej niż ci, których niszczymy.
Jest taki stary kawał:
Polak, Francuz i Niemiec złapali złotą rybkę, która obiecała każdemu spełnić po życzeniu
Francuz mówi: – Mój sąsiad ma piękną zonę. Chciałbym mieć jeszcze piękniejszą.
Niemiec mówi: – Mój sąsiad ma piękny i czysty domek z ogródkiem. Chciałbym mieć jeszcze piękniejszy i czystszy.
A Polak na to: – A mój sąsiad ma kurę, która znosi złote jajka. Chciałbym, by ta kura zdechła.
Po przeczytaniu tego tekstu ktoś może spytać: Czemu więc tu siedzisz? Odpowiem też (jak Pan Jowialski) starym kawałem.
Siedzą dwa owsiki w dupie. Ojciec z synem. Syn pyta:
– Tato, jak wyjrzę z dupy na świat to co to jest to żółte?
– To żółte synu to słońce.
– A to niebieskie?
– Niebieskie synu to niebo.
– A to zielone, tato?
– Zielone synu to trawa.
– Tato! Jaki piękny jest ten świat! Trawa zielona, niebo niebieskie, słonce żółte! Czemu my siedzimy w tej dupie?
– Bo to jest nasza Ojczyzna synu!
I ja też siedzę w Polsce, bo to moja Ojczyzna. Ale chciałabym, by była lepsza.