Co z nas wyrosło, czyli rozmowa po latach…

Spread the love

Moje dzieciństwo przypadało na szczytowy okres PRL, więc w szkole obowiązkowo uczyliśmy się rosyjskiego. Miałam ogromne szczęście do dobrych rusycystek (dwie nauczyły się rosyjskiego na zesłaniu), które wpajały, że to język Puszkina i Lermontowa a nie Stalina. Tak, jak na studiach moja germanistka wpajała mi, że niemiecki jest językiem Goethego i Schillera a nie Hitlera. W latach 70., gdy uczyłam się w podstawówce, była moda na korespondencję z rówieśnikami z ZSRR. Pewnego dnia do szkoły przyniesiono plik listów od dzieci zza wschodniej granicy. Mogliśmy sobie wybrać korespondentów. Niestety gdy doszła moja kolej nie było już dziewczynek i tak… trafił mi się chłopiec – Igor. Trochę było mi głupio, że nie dziewczynka. Wstydziłam się pisać do chłopca, ale… ciekawość, jak mi pójdzie pisanie po rosyjsku zwyciężyła. Igor był z Makiejewki. Gdy wraz z rodzicami sprawdziłam w atlasie świata, gdzie jest ta Makiejewka mama powiedziała:

– To nie Rosjanin to Ukrainiec, bo Makiejewka jest koło Doniecka. Z niego taki Rosjanin jak ze mnie baletnica. Pewnie biedne dziecko jakichś górników.

Zapamiętałam to zdanie, ale nie było ono przedmiotem moich dociekań na temat przynależności narodowej chłopca. Korespondencja z Igorem trwała kilka lat, choć dziś nie pamiętam o czym do siebie pisaliśmy. Przerwał ją stan wojenny. Listy Igora są być może gdzieś w piwnicy starego mieszkania. Natomiast zachowało się jego zdjęcie, które jeszcze na początku lat 80. wkleiłam do albumu fotograficznego.

Przez lata, ilekroć zaglądałam do albumu, patrzył na mnie z owej fotografii smutny (by nie napisać ponury) chłopczyk ubrany w koszulę z mocno spiczastym kołnierzykiem. Zdjęcie było podpisane jego imieniem i nazwiskiem. Gdy w 2014 roku wojska rosyjskie wkroczyły na tereny Donbasu od razu pomyślałam o Igorze. Gdzie jest? Czy żyje? Kim został w dorosłym życiu? No i… jakie ma poglądy? Jednak bez adresu i po samym imieniu i nazwisku trudno było mi go namierzyć. Facebook nie znalazł nikogo, kto by się tak nazywał.

Po 24 lutego tego roku zaczęłam o Igorze myśleć jeszcze intensywniej aż… wpadłam na pomysł jak można go namierzyć, w czym nieoceniona okazała się podpowiedź Volodymyra Zolkina, którego wywiady z jeńcami oglądałam (i nadal oglądam) niemal codziennie. Nie Facebook, a V Kontakte może być tym miejscem, gdzie powinien „być” Igor. Był 24 kwietnia, gdy założyłam konto na V Kontakte i z miejsca znalazłam człowieka z Makiejewki, który nazywał się tak, jak mój korespondent. Napisałam do niego:

„Przepraszam za pytanie. Pewnie głupio to brzmi. Ponad 40 lat temu (to już idiotyzm) korespondowałem z Igorem (…)  z miasta Makiejewka. Przez 8 lat zastanawiałam się, co się z nim dzieje? To ty? Chciałbym wiedzieć, po której stronie konfliktu stoi „mój korespondent” od dzieciństwa Igor.
Jeśli chcesz, mogę wysłać zdjęcie „mojego korespondenta” Igora, bo mam je cały czas. Ciekawe czy to ty? Proszę napisz. Jeśli nie chcesz utrzymywać kontaktu, po prostu napisz: „Nie chcę z tobą rozmawiać”. Nie obrażę się. Po prostu chciałbym to wiedzieć.

Odpowiedź nadeszła dość szybko:

Dlaczego tak straciłaś kontakt? Nie. Na pewno nie korespondowaliśmy.

Na co odpowiedziałam:

Kontakt straciliśmy, bo jestem z Polski. Ale skoro to nie ty, to będę nadal myśleć o tym, co stało się z tamtym człowiekiem. Pozdrawiam.

Jednak to wszystko nie dawało mi spokoju. Pod skórą czułam, że to on. Traf chciał, że na wigilię przyjechał Panicz Syn z żoną i zaczęli domagać się pokazania albumów z dzieciństwa. To stało się okazją do wyciągnięcia rodzinnych zdjęć, a wśród nich i mojego albumu z dzieciństwa. Otworzyłam go w stosownym miejscu i  przefotografowałam tkwiącą w nim fotografię Igora. Wysłałam ją przez messengera V Kontakte, do swojego korespondenta, który twierdził, że mnie nie zna, i napisałam mu:

To mój przyjaciel z dzieciństwa. Igor (…) . Wzięłam dziś do ręki album.

Odpowiedział:

Foto moje. Żyję. Jestem zdrów. Wszystko w porządku.

Odpowiedziałam więc:

To bardzo interesujące, że podczas wojny „wszystko jest z tobą w porządku”. W Humaniu, gdzie mieszkają rodzice żony mojego syna, tak nie jest. W Użgorodzie, gdzie mieszkają moi teściowe, ciotki i wujkowie mojego męża, też nie wszystko jest w porządku. A u właściciela wydawnictwa, które publikuje ukraińskie tłumaczenia moich książek, mieszkającego w Charkowie też nie wszystko jest w porządku. Cóż, przynajmniej wiem, że to ty. Wiem, co chciałam wiedzieć. Mamy dziś Boże Narodzenie. Wszystkiego najlepszego.

No to przyszła odpowiedź:

A ty mówisz o tym! Siedzę w tym gównie od 2014 r. pytanie czy zostanę zabity, czy nie zostanę, czy będzie nalot, czy nie to moja codzienność.
Teraz pamiętam, że korespondowaliśmy, wysyłaliśmy sobie pocztówki, pamiętam Wesołych Świąt, szczęścia, zdrowia, wszystkiego najlepszego.

Odpisałam więc:

Od 2014 roku jestem bardzo zainteresowana tym, co się u Was dzieje. Bo wiem, gdzie jest Makiejewka.
Oprócz mojego męża (to mój drugi mąż – jesteśmy małżeństwem od 10 lat) i synowej z Ukrainy – mam tam wielu przyjaciół. Jeżdżę na Ukrainę co roku od kilku lat. (W tym roku pierwszy raz nie pojechałam). 10 lat temu nauczyłam się ukraińskiego, aby móc rozmawiać z bliskimi w języku, którym posługują się w domu. Teraz martwię się o wszystkich moich znajomych, przyjaciół oraz rodzinę mojego męża i synowej.
W minioną Wielkanoc mój wydawca z Charkowa przyjechał do nas w głębokiej depresji. Wojna zastała go w Indiach. Do domu wrócił przez Polskę. Od kilku lat wydaje moje książki.
I dzięki znajomości z nim przetłumaczyłem Wsiewołoda Nestajkę na język polski. Otrzymałam też od niego piękne, bogato ilustrowane wydanie „Eneidy” Kotlarewskiego. W rzeczywistości stworzyłam profil na VK, aby zobaczyć, czy nadal żyjesz. Wpadłam na ten pomysł dopiero w kwietniu, bo to mało popularny portal w Polsce. Dziękuję za odpowiedź. Jeśli chcesz porozmawiać, zawsze tu jestem. Mam dobrą pamięć, a w albumie ze znaczkami wciąż są te wyrwane z listów, które mi przysłałeś, gdy byliśmy dziećmi.

Ponieważ dalej on napisał, że nie pamięta jak ta korespondencja się zaczęła, więc mu przypomniałam. Po jakimś czasie przysłał mi odpowiedź na moje pierwotne pytanie:

Выше ты спрашивала на какой стороне конфликта я на стороне Донецка та Украина а точнее государство которое сейчас нам не по пути позовут пойду воевать

Napisane po rosyjsku zdanie pozbawione interpunkcji czytałam wiele razy, próbując zrozumieć jego sens.

Ulubiony zupełnie go nie rozumiał. Oświeciła mnie przyjaciółka z Irpienia. Wstawiła przecinki. Wyszło, że jest po stronie Doniecka.

Powyżej zapytałaś, po której stronie konfliktu jestem. Po stronie Doniecka, że Ukraina, a raczej państwo, które nie jest teraz na naszej drodze, zostanie nazwane – pójdę na wojnę.

Spytałam jeszcze, czy kiedykolwiek był gdzieś za granicą? Był w… Rumunii. Napisał mi jeszcze o nalotach na dom. I pożegnaliśmy się.

Długo analizowałam tę całą korespondencję odnowioną po przeszło 40 latach milczenia. Ja – dbająca o każdy przecinek gaduła, choć rosyjski nie jest moim ojczystym językiem. On – używający go z błędami. Nagle doszło do mnie to co mówiła mama przed 40 laty. Biedne dziecko jakichś górników. Ja zostałam pisarką, dziennikarką, która skończyła historię sztuki i bibliotekoznawstwo. Kim został on? Nie wiem. Nie dowiedziałam się, choć może jeszcze spytam. Nie podjerzewam jednak, by był człowiekiem wykształconym. A to powoduje we mnie lęk. Ludzie niewykształceni przeważnie odbierają wykształconych jako zarozumiałych i wywyższających się. Dlatego zawsze boję się zadawać takim ludziom pytania, bo nie chcę ich urazić. Ale uderzyło mnie to, że przeszło 56 letni (rok ode mnie starszy) facet siedzący przez całe życie w Donieckim obwodzie chce Republiki Donieckiej. Oczywiście ma do tego prawo, ale czy jest świadom tego czego chce? Chętnie „pocisnęłabym” rozmowę, jak Zolkin „ciśnie” jeńców przeprowadzając z nimi wywiady. Ale nie chcę, by drążenie odebrał jako coś niebezpiecznego dla siebie. Poza tym mam przecież do niego sentyment, choć najpierw wypierał się siebie. Chciałabym go jednak spytać, czy wie czym jest naród? Czy ma świadomość, że tożsamość narodowa to język, literatura i kultura oraz tradycje? Jaki jest język, kultura i literatura oraz tradycje Donieckiej Republiki, które czyniłyby ją czymś odrębnym od Rosji lub Ukrainy? Kim sam czuje się? Pisałam mu, że pytałam o to, po czyjej jest stronie, bo chcę zrozumieć to, co się dzieje, z ust ludzi mieszkających tam, a nie z przekazów medialnych. No to odpowiedział. Tak mętnie, że do zrozumienia potrzebna była osoba trzecia, która wstawiła przecinki.

Spytała mnie potem: „czy może się dogadać dwoje dzieci Igorek i Małgosia? Gdy minęło 40 lat i jest wojna?”

„Jeżeli będą chcieli to mogą” – odpowiedziałam.

Na razie jednak muszę ochłonąć i ułożyć sobie w głowie to „znalezisko”. Muszę je przetrawić w sobie zanim zadam Igorowi jakieś pytanie – jeśli w ogóle to zrobię. Bo przecież nie chodzi mi o to, by myślał tak jak ja chcę, ale by był szczęśliwy. A w głębi duszy czuję, że gdy uświadomi sobie co zrobili mu w głowie Rosjanie i ich propaganda to już nigdy taki nie będzie.

Zdjęcia Igora z dzieciństwa nie publikuję. Nie chcę, by miał jakiekolwiek kłopoty. Jak wygląda teraz – nie wiem. Na portalu V Kontakte skrywa się pod fotografią przedstawiającą tygrysa. Czy jest tygrysem?

Ilustruję ten tekst wziętą z Wikipedii fotografią Domu Kultury w Makiejewce autorstwa Megamegalex – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=28758998

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...