„A to Polaków już nie ma?”, czyli pożegnanie z imieniem

Spread the love

Zadzwoniono do mnie ostatnio z Oxford Encyklopedia, że chcą stworzyć mój biogram do „Księgi Wielkich Polaków”. Westchnęłam tylko. Pomijam to, że nie uważam się za wielką Polkę, ale dwa lata temu pewien Pan był u mnie w tej sprawie w Oborach. Zajął mi ze 2 godziny, choć mogłam mu to wszystko wysłać mailem w postaci swojego zawodowego CV. Jak się okazało mimo autoryzacji, jakiej udzieliłam biogramu w Encyklopedii nadal nie ma, czego nawet nie byłam świadoma, bo wisiało mi to przysłowiowym kalafiorem. Generalnie biorę udział w różnych ankietach, badaniach rynku itd., bo ludzie nie mają pracy i jeśli mogę poświęcić chwilę, by ktoś zarobił to po prostu daję mu zarobić. Tak było i w przypadku tamtego pana, którego imienia ani nazwiska już nawet nie pamiętam. Okazało się, że Pan już nie pracuje, że mnóstwa spraw nie dokończył itd., zgodziłam się więc na ponowne spotkanie w sprawie biogramu.
Tym razem przyszła do mnie Pani. Spotkałyśmy się w Domu Literatury w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich. W tzw. „gabinecie prezesów” na ścianie wiszą bardzo stare, jeszcze przedwojenne, plakaty. Między innymi taki z teatru Bolszoj w Moskwie. Pani, która przyszła do mnie na wywiad spojrzała na ten plakat i powiedziała, że aż jej się miło na sercu zrobiło, bo ona w Moskwie się urodziła. Spytałam czy jest Polką, a usłyszawszy odpowiedź przeczącą spytałam jak długo w Polsce mieszka. Odpowiedziała, że 20 lat, ale pierwszy raz przyjechała tu jako czterolatka do cioci, która wyszła za Polaka. I potem tak już przyjeżdżała i przyjeżdżała, ukończyła studia w Polsce i związała się z Polakiem. Opowiedziałam o mającym polskie pochodzenie Ulubionym urodzonym w Moskwie i wychowanym na Ukrainie, traktowanym tu mimo tego polskiego pochodzenia i nazwiska jak „gorszy sort” i spytałam, jak ona jest tu traktowana.
– No… – pani zawahała się. – Akcentu już nie mam. Po polsku mówię dobrze, ale… musiałam zmienić imię.
– Jak to?
– A bo nazywałam się Swietłana i jak poszłam na wywiad do jednej pani profesor, to po przedstawieniu się usłyszałam: „A co to Polaków już nie ma? Musieli mi Ruską przysłać?”
Chciało mi się płakać i do tej pory chce, gdy o tym pomyślę. Potem pani opowiedziała mi o swoim synu, który czuje się Polakiem. Nikt nigdy w domu nie mówił mu, że Rosja jest zła, a już na pewno, że jest gorsza od reszty świata, a jednak… skądś wyniósł przekonanie, że jest to symbol strasznego jakiegoś syfu. Raz zawieziony do Moskwy chciał natychmiast stamtąd wracać. Nauki rosyjskiego odmówił.
Przed oczami stanęli mi moi koledzy z liceum dumni, że nie nauczyli się rosyjskiego. Zwłaszcza ten, który wykrzyczał mi w swoim czasie, gdy wychodziłam za mąż, że zdradziłam naród polski, a dziadek Ulubionego nie mógł być Polakiem, bo prawdziwi Polacy to po 1945 roku wrócili do Polski (czyli jak ktoś nie opuścił ojcowizny to nieprawdziwy Polak), a on w czasie wojny pewnie „spadł z wieżyczki strażniczej w Ostaszkowie”. Obaj moi licealni koledzy nigdy nie byli ani w Rosji ani na Ukrainie. Jeden z nich tylko raz był na Litwie. Paradoksalnie rodzina tego drugiego pochodzi z… Kijowa, a jego krewnym był Henryk Józefski przyjaciel Semena Petlury.
Obu kolegom powiedziałam kiedyś, że nasza kultura w porównaniu z rosyjską jest dość uboga, choć się nią szczycimy i choć ja ją bardzo wysoko cenię. Fakty są jednak takie, że Polska jest mniejsza od Rosji, Polaków jest więc mniej niż Rosjan, a co za tym idzie świat zna o wiele mniej polskich twórców niż rosyjskich. Nasi światowej sławy literaci to wbrew pozorom nie Mickiewicz i Słowacki, a co najwyżej Sienkiewicz (i to dzięki rosyjskiej cenzurze), Miłosz, Lem i być może Szymborska, gdy tymczasem u Rosjan nie ma końca: Gogol, Czechow, Kryłow, Puszkin, Lermontow, Dostojewski, Tołstoj, Szołochow, Achmatowa, Bunin, Jesienin, Bułhakow, Mandelsztam i mogłabym jeszcze długo wymieniać. To samo z kompozytorami.
Polska pogarda dla ludzi zza Buga chyba od zawsze mnie denerwuje. Bo o ile byłam w stanie zrozumieć antysowiecką obsesję mojej matki, która przeżyła 17 września 1939 w Chełmie i tamże 22 lipca 1944, (choć i u niej obsesja nie dotyczyła zwykłych Rosjan), o tyle nie rozumiem tego u ludzi, którzy nie znają tamtych ziem. Że też matka mojego kolegi, która przeżyła rzeź wołyńską nie ma w sobie takiej pogardy i nienawiści?
Wschód jest skomplikowany. To kolorowa mieszanina zachowań spowodowanych skomplikowaną historią, które to zachowania wywołują jeszcze większą kakofonię uczuć i emocji. Nigdy nie chciałabym tam mieszkać, ale lubię tam jeździć, bo dzięki temu bardziej rozumiem spustoszenie jakie w umysłach robi autorytaryzm.
Denerwuje mnie utożsamianie Rosjan ze Stalinem czy Ukraińców z Banderą. Czemu Niemców aż tak bardzo nie utożsamiamy z Hitlerem? Odpowiedź jest prosta. Są bogatsi. A przecież bogatym wszystko się wybacza.
Dziwimy się, że zwykli Rosjanie nie przeżywają naszego Katynia? Ja się nie dziwię. „Swoich Katyni” mają kilka tysięcy. Opisywałam tu onegdaj jedno z takich miejsc pod Irkuckiem. Też byli tam rzecz jasna Polacy, ale większość ofiar to Rosjanie, bo los polskich oficerów podzieliły miliony Rosjan. Dlatego tak jak w Polsce nie ma rodziny, w której jakiś krewny lub powinowaty (członek bliższej lub dalszej rodziny) nie jest na Liście Katyńskiej, tak w Rosji czy na Ukrainie lub Białorusi nie ma rodziny, w której nie byłoby ofiar stalinowskiego terroru. Gułagi na jednej tylko Kołymie pochłonęły prawie 6 milionów istnień – głównie rosyjskich, choć nie brakowało tam więźniów innych narodowości.

„Ściana płaczu” na terenie miejsca stalinowskiego terroru w wiosce Piwowaricha pod Irkuckiem.

Jakieś dwa lata temu odwiedził nas znajomy aktor z Białorusi, z którym Ulubiony poznał się na planie filmu „Żywie Biełaruś”. Znajomy odwiedził nas z żoną, która spytała, czy może sfotografować moje mieszkanie. Zgodziłam się. Ona fotografując i oglądając rodzinne pamiątki wyznała wzdychając ciężko:
– Chcę mamie pokazać, bo mój dziadek też miał jakieś ciekawe fotografie i papiery, ale spalił. U nas za posiadanie takich rzeczy lądowało się na Syberii.
Moje pamiątki (w większości) można obejrzeć na moim portalu genealogicznym. To głównie papiery, listy, fotografie i portrety przodków. Ocalały, bo aż tak źle w Polsce jednak nie było.
I właśnie dlatego, że stalinowski terror nie oszczędził obywateli dawnego ZSRR, nie jestem w stanie pogodzić się z winieniem każdego kto przyjeżdża zza wschodniej granicy o całe zło gruzińskiego tyrana. Nie jestem w stanie zrozumieć pogardy jaką mamy dla tych ludzi, których jedyną zbrodnią okazuje się fakt, że urodzili się w kraju, którym kiedyś rządził Józef Stalin.
Trzeci dzień myślę o pani, która zmieniła imię Swietłana na takie, którego nie noszą Rosjanki. Zrobiła to nie dlatego, że jej się własne imię nie podobało, ale po to, byśmy ją lepiej traktowali. Najsmutniejsze, że to zadziała tylko do czasu. Dopóki ktoś nie dowie się skąd pochodzi i jakiej jest narodowości. (Mnie opowiedziała o sobie tylko dlatego, że wiedziała kto jest moim mężem.) Wtedy nic już nie pomoże. Wtedy znów zobaczy, jak jesteśmy życzliwi.

PS Wczoraj odwiedziła mnie ekipa telewizyjna, której dźwiękowiec pochodzi z Białorusi. Opowiedziałam mu o Swietłanie, a on na to:
– Jak studiowałem na Akademii Muzycznej, to tylko dlatego, że jeszcze wtedy źle mówiłem po polsku, usłyszałem od jednego z kolegów: „Tu się po polsku mówi, bo tu jest Polska”.
Że też francuski mąż mojej koleżanki, który mieszka w naszym kraju kilkanaście lat i po polsku „ani be ani me” nigdy nic takiego od nikogo nie usłyszał.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...